Prezydent Biden ma „cojones”, odkryła dwójka polskich deputowanych. Radek Sikorski i Paweł Kowal, byli ministrowie spraw zagranicznych również. Dowodami na istnienia owych „cojnoes” mają być niespodziewana wizyta prezydenta USA w Kijowie i jego żwawe, hollywoodzkie wystąpienie w Warszawie.
My Słowianie lubimy sielanki i kochamy dyplomację symboliczną. Wizyty, kijowska i warszawska, dowiodły, że administracja prezydenta Bidena mistrzowsko opanowały tę sztukę. W obu stolicach prezydent Biden robił gesty, co rusz symboliczne, lejąc hektolitry miodu na serce umęczonych wojną Ukraińców i zakompleksiałych Polaków.
W Kijowie był pierwszy raz i wyciął tym „numer kozacki”. W Warszawie przybył znów, co napompowało dumę narodową, zwłaszcza TVPiS. Jesteśmy ważniejsi od Berlina i Paryża, bo Scholtz i Macron muszą lecieć do Waszyngtonu, a nasz Duda nie musi, bo to Biden przylatuje do niego. Na samym lotniczym bilecie pan prezydent Duda jest do przodu.
Niestety w obu stolicach, pomimo wielkich oczekiwań, prezydent Biden nowego „nic nie powiedział”, co celnie zauważył pan prezes Kaczyński.
Pewnie dlatego debata polskich elit politycznych o ostatnich wizytach oscylowała na poziomie prezydenckich „cojones” i pląsów na Zamku Królewskim. Ważniejszym było, ile minut prezydent Biden poświecił Donaldowi Tuskowi i Rafałowi Trzaskowskiemu na pogwarki niż zdefiniowaniu pojęcia ukraińskiego „zwycięstwa” w wojnie z Rosją.
Zauważmy, że prezydent Biden potwierdził, iż ta wojna zakończy się ukraińskim „zwycięstwem”. Ale nie sprecyzował definicji i skali tego „zwycięstwa”. Czy będzie to odbicie wszystkich ukraińskich ziem zajętych przez Rosję po 2014 roku? Czy dopuszczalne są czasowe ukraińskie straty terytorialne, o których wspomniał już sekretarz Blinken, głośno mówi węgierski premier Viktor Orban ? Na razie media czekają na wieszczone, wielkie ofensywy obu armii. Po nich nastąpić ma rozejm. A potem negocjacje. Nowy traktat wersalski czy układ jałtański?
Brak poważnej, polskiej debaty o warunkach ukraińskiego „zwycięstwa” hamuje u nas też debatę o przyszłości wspólnoty Transatlantyckiej. Zwłaszcza jej kooperacji ekonomicznej. Starcia militarne, polityczne, gospodarcze NATO i Unii Europejskiej z Rosją nie wyhamowały rywalizacji gospodarczej USA z Unią Europejską.
W polskim i europejskim interesie jest obciążenie amerykańskich firm podatkiem od gigantów internetowych. Waszyngton sprzeciwia się temu. Czy Warszawa w imię swej suwerenności gospodarczej wprowadzi taki podatek?
Grozi nam inne gospodarcze starcie USA i Unii Europejskiej. Prezydent Biden i jego administracja wpompowali miliardy dolarów z federalnego budżetu w budowę fabryk przeróżnych mikro procesorów. Aby uzyskać suwerenność gospodarczą od dostawców z Tajwanu i Chin. Takie pompowanie publicznych pieniędzy w prywatną gospodarkę jest niezgodne z pryncypiami Zachodniej gospodarki rynkowej i regułami „wolnego handlu”.
Przeciwko takim praktykom, osłabiającym konkurencyjność francuskiego przemysłu protestuje już prezydent Macron. Niemiecki kanclerz Scholtz protestuje ciszej, bo też pompuje budżetowe subsydia w niemiecki przemysł. To dobrze, bo polska gospodarka rozwija się dzięki kooperacji z niemiecką. Biznes amerykański nie inwestuje w Polsce tak silnie, jak niemiecki. Najwięcej w polskie media. Zadeklarowano przy okazji wizyty przyszłą współpracę w budowie elektrowni jądrowej, ale żadna ze stron nie wie jeszcze kto za to zapłaci.
Poważnej debaty o tym w Polsce nadal nie ma. Bo krajowe elity polityczne i komentatorskie skupiają się na „cojones” Wielkiego Brata.