InPost zasłynął tym, że listy dostarczane za jego pośrednictwem odbierało się… w warzywniaku lub u szewca. Dziś byli pracownicy tej spółki pocztowej upominają się o zaległe wynagrodzenia, bez specjalnej nadziei, że nowy właściciel im je wypłaci.
Kilka lat temu InPost wygrał przetarg min. na obsługę przesyłek sądowych. Mimo, że nie dysponował odpowiednią infrastrukturą, czyli nie miał sieci swoich placówek w kraju. Znaleziono jednak sposób, aby ominąć tę „drobną” przeszkodę – listy i przesyłki mogliśmy odbierać w małych sklepach czy punktach usługowych, z którymi InPost zawarł umowy. To rozwiązanie pozwoliło InPostowi obniżyć maksymalnie swoją ofertę, dzięki czemu wygrał konkurencję z Pocztą Polską. Zleceniodawcę – polskie sądy – interesowała bowiem cena usługi, a nie to, że ważne dla adresatów polecone przesyłki trafiały pomiędzy skrzynki z ziemniakami lub na półki z butami do podzelowania.
List z warzywniaka
– Przez kilka miesięcy musiałem załatwiać formalności spadkowe, a sprawa toczyła się w sądzie. Za każdym razem pisma z sądu odbierałem w pobliskim małym warzywniaku, którego właściciel i obsługa najwyraźniej nie mieli pojęcia o tym, jak należy przechowywać takie pisma. Po prostu składowali je na tyłach sklepu i wydawali, gdy ktoś się po nie zgłosił. Nieraz chciało mi się śmiać, gdy widziałem, jak sprzedawca przedzierał się przez skrzynki z marchewką czy jabłkami, żeby wydobyć z zaplecza sądowy list adresowany do mnie – mówi nam jeden z klientów InPosta. – Ale w zasadzie to nie było mi za bardzo do śmiechu, bo to były ważne listy z sądu, a w takich sprawach terminy i daty są sprawą świętą, ich przegapienie może zniweczyć wiele spraw, o wiele ważniejszych niż moja – ocenia.
To właśnie sposób, w jaki obsługiwano klientów tej firmy – głównie adresatów pism sądowych – rozsławiło InPosta w Polsce. W krótkim czasie od rozpoczęcia swojej działalności firma stała się obiektem niewybrednych żartów. Adresaci listów urzędowych, które musieli odbierać w dziwnych miejscach, nie byli jednak zbyt skorzy do takich żartów, choć na sobie doświadczyli absurdalności takiej sytuacji. Nie mieli jednak wyboru – to InPost wygrał przetarg na tego rodzaju usługi, a podczas przetargów – jak wiadomo – głównym kryterium jest cena oferowana przez startującą w nim firmę. Tak bowiem stanowi Ustawa o zamówieniach publicznych. Ponieważ, w przeciwieństwie do Poczty Polskiej, InPost nie musiał inwestować we własne placówki ani w ich utrzymanie, mógł zaoferować konkurencyjną cenę na swoje usługi. Okazuje się, że InPost oszczędzał nie tylko na infrastrukturze, ale również na pracownikach.
Sprzedani pracownicy
Kilka dni temu okazało się, iż byli oraz obecni pracownicy InPost nie mogą, na razie, liczyć na wypłacenie im zaległych wynagrodzeń. Chodzi o pracowników spółki Bezpieczny List, którą InPost sprzedał na początku sierpnia nowemu właścicielowi, firmie Tenes One. Jej kierownictwo oświadczyło niedawno, że obecnie nie ma środków na wypłaty.
Ze wzburzonymi pracownikami skontaktował się przedstawiciel spółki Tenes One, informując ich – za pośrednictwem poczty elektronicznej – by nie spodziewali się zbyt szybkich wypłat. O ile w ogóle je dostaną. Sprawa dotyczy ponad tysiąca byłych i obecnych pracowników tej spółki.
Spółka Bezpieczny List została sprzedana 8 sierpnia za jedyne 10 tys. zł nowemu właścicielowi, Tenes One sp. z o.o. Na dwa dni przed dniem wypłaty wynagrodzeń. Jej przedstawiciele zapewniają, że dokładają wszelkich starań, aby wypłacić pracownikom należne pensje oraz uratować ich miejsca pracy. W tym celu dążą do zawarcia porozumienia z Pocztą Polską, na rzecz której mieliby pracować. Na razie nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie.
Byli pracownicy InPosta, zatrudnieni w sprzedanej spółce Bezpieczny List podejrzewają, że spółka ta została sprzedana, aby pozbyć się problemu z wypłatami i by został on przerzucony na barki nowego właściciela. – Kiedy pracowałem w Poczcie, wynagrodzenia nie były zbyt wysokie, ale przynajmniej mieliśmy pewność, że będą wypłacane na czas. Żałuję, że poszedłem do nowej spółki, do konkurencji, która miała przed sobą rzekomo wielkie perspektywy i swoimi obietnicami przejęła część niezadowolonych pracowników Poczty – dowiadujemy się od byłego listonosza Poczty Polskiej.
W przeciwieństwie do Poczty Polskiej, znaczna część pracowników InPosta nie mogła liczyć na zatrudnienie na etacie. Wielu z nich pracowało w oparciu o umowy śmieciowe (cywilnoprawne), które nie zapewniają im praw zawartych w Kodeksie pracy. To właśnie ci pracownicy mają dziś poważny problem. Nowy właściciel spółki stwierdził bowiem, że jeśli sam nie będzie w stanie wypłacić im zaległych wynagrodzeń, zrobi to Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Problem polega jednak na tym, że takie prawo obejmuje jedynie pracowników zatrudnionych na etatach, zaś ci robiący na śmieciówkach mogą się nie doczekać wypłaty zaległości. Pewności nie mają też i ci, którzy pracowali na etatach, ponieważ środki z FGŚP są uruchamiane dopiero w momencie ogłoszenia upadłości spółki i decyduje o tym syndyk masy upadłościowej. A ten w pierwszej kolejności musi spłacić należności wobec Skarbu Państwa (np. podatki czy składki na ZUS), a dopiero później rozlicza się z pracownikami. O ile jeszcze cokolwiek zostanie dla nich z likwidowanego majątku.
Zbuntują się?
Sprawą oszukanych (porzuconych?) pracowników InPost zainteresował się kontrowersyjny biznesmen, Zbigniew Stonoga, starający się od pewnego czasu występować w imieniu różnych poszkodowanych grup społecznych. Na swoim profilu społecznościowym Stonoga zadeklarował chęć zorganizowania spotkania oszukanych pracowników InPosta.
„Uwaga, oszukani pracownicy spółek InPost oraz Bezpieczny List. Zachęcam Was do masowego korzystania z prawa zatrzymania” – napisał Stonoga na swojej stronie internetowej. „Możecie, zgodnie z prawem, dokonać zatrzymania ruchomości należących do wymienionych podmiotów. Należy pamiętać o konieczności zawiadomienia prokuratury w miejscu waszego zamieszkania o skorzystaniu z tego prawa. Oszukańcze spółki, by odebrać wam zatrzymane rzeczy będą zmuszone wystąpić na drogę sądową, ale takie wystąpienia będą skazane na niepowodzenie. Zatrzymane przez was ruchomości: samochody, komputery, laptopy, meble będzie można w przyszłości zbyć, odzyskując utracone pieniądze. Zróbcie im ten numer, to znajdą pieniądze na wasze pensje” – przekonuje biznesmen, który od kilku lat kreuje się na obrońcę prawa i osób pokrzywdzonych przez państwo oraz innych przedsiębiorców.
Organizują się
Problem oszukanych pracowników InPosta starają się nagłaśniać sami byli pracownicy tej firmy. Na Facebooku założyli nawet specjalny profil, by dotrzeć do opinii publicznej. „Panowie Rafał Brzoska i Sebastian Anioł (właściciele InPost – przyp. MO) oszukali ponad tysiąc osób pracujących dla nich. Osoby zatrudnione w spółce Bezpieczny List zależnej od InPost nie otrzymały wynagrodzenia za lipiec. Prezes Zarządu, Sebastian Anioł sprzedał wszystkie udziały spółki Bezpieczny List spółce krzak Tenes One” – informują za pośrednictwem Internetu. „Do 10 sierpnia osoby zatrudnione w Bezpieczny Liście na umowę o pracę powinny otrzymać wynagrodzenie, którego do dzisiaj nie otrzymały. Obecnie InPost umywa ręce, iż wszelkie zobowiązania Bezpiecznego Listu powinien pokryć nowy właściciel. Prawnie Panowie Brzoska i Anioł sprawnie to sobie wymyślili. Jednak pytam się o aspekt moralny. Dla kogo i pod czyim logiem doręczyciele, sortownicy, pracownicy operacyjny czy kierownicy Oddziałów pracowali w lipcu? Oczywiście pod logiem firmy InPost” – zaznaczają i dodają: „Panowie Brzoska i Anioł dokonali największej nieuczciwości jaką może spowodować pracodawca pracownikowi”.
Na razie oszukani i porzuceni pracownicy InPosta starają się zorganizować m.in. za pośrednictwem Internetu. Pozostaje im w zasadzie taka forma walki, ponieważ większość z nich nie należała do związków zawodowych, nie są więc w ten sposób zorganizowani. Jedyne, co mogą zrobić, to nagłośnienie swoich problemów oraz działanie na zasadzie pospolitego ruszenia. Nie mogą oni podjąć legalnej akcji strajkowej ani prowadzić formalnie negocjacji z pracodawcą. Chyba że powołają do życia stowarzyszenie, które reprezentowałoby ich prawa i interesy. Na razie oszukani pracownicy zapewniają, że są zdesperowani i być może spróbują metod, jakie zaleca im biznesmen Stonoga. Rozczarowanie pracą w prywatnej spółce InPost jest bowiem większe niż niskopłatna praca dla Poczty Polskiej, której pracownicy również zapowiadają rychły protest w obronie swoich praw.