Czują, że pali się pod nogami. I dobrze czują. Ale gdzie indziej widzą źródło ognia. Spór o Trybunał Konstytucyjny pokazuje jak bardzo Ziobro umościł się w systemie i nie ma na niego mocnych. Ale nie o to PiS dziś najbardziej się troska.
Normalnie, gdybym nie znał mentalu człowieka pisowskiej władzy, cała zagadka z ruchawką wokół TK byłaby banalna do rozszyfrowania. Bo przecież jak nie wiadomo o co chodzi, to wszyscy wiedzą doskonale o co. Dzień w dzień, po pół miliona, a wcześniej po milion euro, za to, że chłopcy od Ziobry nie mogą się porozumieć z kolegami od prezesa. Ale zapłacimy, stać nas. Poza tym, jak to niby wyegzekwują. Mogą sobie nakładać kary jakie chcą, spłynie to po nas jak po, nomen omen, kaczce. Aż w końcu ktoś to wszystko podliczył i wyszło, że rachunek robi się niebezpiecznie wysoki. Należałoby się wreszcie dogadać, bo w życiu się z tego nie wygrzebiemy. No i się dogadali. Zmniejszy się liczbę sędziów w TK. Wtedy krytykanci Przyłębskiej będą mogli sobie dalej szczekać, a gdy nowelizacja prezydencka o Sądzie Najwyższym trafi 31 maja przed pomniejszony skład, orzeknie się jak należy. Kasa z Unii popłynie, kary kiedyś tam się spłaci, ale przecież jak lud ma przyobiecaną kasę od nowego roku, to nikt się nie będzie interesował ile tego było. Odtrąbi się sukces, że Unia jednak dobra, i że na naszych warunkach, suwerennie, a nie pod brukselskim dyktatem. Bo Polak klęka tylko przed Panem Jezusem i jego Matką. I o ile da się w niecały tydzień rozparcelować Trybunał Konstytucyjny, to cała akcja może się udać. Na to jednak chyba jednak się nie zanosi, nawet mimo najszczerszych chęci i dobrej woli prezesa. Ale sygnał został wysłany. I jak nie do końca maja, to do końca wakacji trzeba będzie to zrobić. A najlepiej jeszcze szybciej, do końca czerwca. Znając pisowską skuteczność względem reformowania wymiaru sprawiedliwości, jest to jak najbardziej realny scenariusz. I wcale nie idzie tu o dodatkowe miliony kary, które co miesiąc są doliczane do rachunku. Gdyby towarzystwu zależało na unijnych pieniądzach, mogliby wystrzelić z tym pomysłem dużo wcześniej i załatwić sprawę w kwartał. Gra idzie o co innego.
Kaczyński może tego nie dostrzegać, bo jego paradygmat myślowo-ideowy zakorzeniony jest na innej dychotomii podziału, tj. my zbawcy, oni złodzieje, albo my „Solidarność”, oni-ZOMO, etc. Od pieniędzy ma Morawieckiego. Ten jednak doskonale już zdaje sobie sprawę, że dopóki wynik wyborczy jest dla PiS-u niepewny, lub przynajmniej nie tak korzystny jakby sobie tego obydwaj życzyli, trzeba grać na tylu fortepianach, ile akurat wystawiono na scenę. Bo opozycja, choć podzielona i osłabiona, może w końcu wpaść na pomysł, żeby urządzić koncert na czworo lub sześcioro rąk, a tej uwertury żadna pisowska tuba nie zagłuszy. Grana będzie „Oda do radości” Beethovena do spółki z „Marszem pogrzebowym” Chopina. I to tylko z pozoru kakofonia dla obywatelskich uszu. Ton który popłynie z tego wykonania, będzie nader jasny i dźwięczny: PiS chce nas wyprowadzić z Unii. I to robi! Jeśli czegoś PiS się boi, to właśnie takiej narracji, zjednoczonej w jednym i mówiącej jednym głosem opozycji. A jeśli opozycja może się czegoś uczepić razem jak pijany płotu, to właśnie tego. Niestety, z niewiadomych dla mnie przyczyn, wciąż tego nie robi. Tzn. może i robi, ale nie razem i nie dość mocno, patrz: marsz czerwcowy Platformy. Te i inne partyjne i społeczne wydarzenia są idealnym miejscem, żeby na jednej trybunie posadzić wszystkich przewodniczących, którzy wysłaliby społeczeństwu jasny przekaz. Tylko jeden. Ale za to uzgodniony, doprecyzowany, z podziałem na role. A później należałoby to powtórzyć gdzie się da w tej samej obsadzie. Nie jest to znowu zbyt ambitne zadanie, tak logistyczne jak i intelektualne, ale nadal przerasta wszystkich, od prawa, przez prawo-centrum do lewa.
Wiecie już, czemu PiS-owi tak się spieszy? Bo wie, że jak wszystkie fortepiany zagrają, to ta piekielna muzyka może ich finalnie zgubić. Żadne tam kary, wstrzymanie dotacji, groźby czy zły pijar. Ludzie usłyszą prawdę i to od wszystkich naraz. Należy więc poprzewracać partytury i wytrącić dyrygentom smyczki póki nie jest za późno. I o to właśnie gra idzie z Przyłębską i Trybunałem. Nikt w PiS-ie nie przejmie się nawet na sekundę tokowaniem prawników i uczonych w pismach, że tak się nie godzi, bo to wszak organ konstytucyjny, i zmieniać jego składu nie godzi się inaczej niż Konstytucją. Nie takie rzeczy robili, i włos im z głowy nie spadł, a jak wiadomo od samego prezesa, Konstytucja, to taka, cieniutka książeczka. Zawsze można napisać sobie nową. Wcześniej jednak trzeba wygrać wybory i zmontować koalicję. A jak się nie da, to podkupić z opozycji ilu się da. I wtedy można już największe numery świata.