8 grudnia 2024

loader

Niepokoje wśród górników

Mimo częściowego zażegnania najpilniejszych problemów, jakie mają spółki węglowe, nastroje wśród górników wciąż są napięte. Złożone im w ubiegłym roku obietnice w wielu przypadkach są niezrealizowane. Górnicze związki zawodowe wciąż pozostają w pogotowiu strajkowym.

Najtrudniejsza sytuacja dotyczy obecnie dwóch kopalń – KWK Makoszowy, należącej do dawnej Kompanii Węglowej oraz KWK Kazimierz-Juliusz – zlikwidowanej przed rokiem ostatniej kopalni w Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim. Załogi obu kopalni twierdzą, że zostałyi oszukane, zarówno przez poprzedni, jak i obecny rząd.

Pikieta pod biurem premier Szydło

Górnicy z kopalni Makoszowy zamierzają w poniedziałek pikietować pod biurem poselskim premier Beaty Szydło. Chcą jej przypomnieć obietnice, jakie im złożyła jeszcze w kampanii wyborczej. Pracownicy KWK Makoszowy twierdzą, że zostali oszukani. W ubiegłym roku, gdy na Górnym Śląsku wybuchły niepokoje społeczne spowodowane pogarszającą się sytuacją finansową wszystkich spółek węglowych, górnikom Makoszowy obiecano pomoc, która miała polegać na znalezieniu inwestora, który uratowałby kopalnię przed upadkiem, na podobnej zasadzie, jak udało się uratować przed podobnym losem KWK Brzeszcze. Mimo wielu rozmów, takiego inwestora nie udało się jednak znaleźć i kopalnia wciąż zagrożona jest likwidacją.
W sobotę doszło do spotkania górniczych związków zawodowych z przedstawicielami ministerstwa infrastruktury, pod które podlega obecnie górnictwo. Nic z tych rozmów jednak nie wynikło, dlatego wszystkie działające w kopalni związki zawodowe nie zrezygnowały z protestu pod biurem obecnej szefowej rządu, która zdobyła mandat poselski właśnie na Śląsku. Co więcej, Beata Szydło podkreślała w trakcie kampanii wyborczej, że problemy tej branży są jej szczególnie bliskie, bowiem sama jest córką górnika i doskonale rozumie problemy tego środowiska.
Dzień protestu został wybrany nieprzypadkowo, ponieważ tradycyjnie w poniedziałki posłowie powinni pełnić dyżury poselskie w swoich biurach. Oczywiście, związkowcy nie bardzo liczą na to, że w poniedziałek zastaną premier Szydło w jej biurze w Brzeszczach, których przez kilka lat była burmistrzem.

Wszystkie związki zgodne

– Pikieta jest oddolną inicjatywą wszystkich organizacji związkowych działających w kopalni Makoszowy. Będą w niej uczestniczyć zarówno działacze Związku Zawodowego Górników w Polsce, zrzeszonego w OPZZ, jak i „Sierpnia 80”, a nawet górniczej „Solidarności”, której centrala oficjalnie popiera obecny rząd – informuje rzecznik „Sierpnia 80”, Patryk Kosela. – Struktury śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” nie są wcale tak bezkrytycznie nastawione do rządu PiS, nieprzypadkowo podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej do parlamentu bardziej wspierały one Ruch Kukiz’15 niż PiS – – podkreśla przedstawiciel konkurencyjnej centrali związkowej.
Pikieta pod biurem szefowej rządu ma się rozpocząć w poniedziałek o godz. 15.00.

Walczą o odprawy

Powody do narzekania mają również górnicy ze zlikwidowanej przed rokiem kopalni Kazimierz-Juliusz, którym najpierw – po burzliwych protestach zorganizowanych pod koniec 2014 r. – obiecano uratowanie kopalni, a gdy to się ostatecznie nie udało, obiecano im pracę w innych kopalniach Katowickiego Holdingu Węglowego, do którego należał Kazimierz-Juliusz. Problem polega na tym, że warunkiem, jaki im postawiono, były dobrowolne zwolnienia i ponowne zatrudnienie się w innych kopalniach należących do Holdingu.
Kazimierz-Juliusz został przekazany do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, a więc do spółki, która została powołana do zagospodarowywania majątku kopalń, które są przeznaczone do likwidacji. Dzięki protestom społecznym, jakie wybuchły pod koniec 2014 r. udało się przedłużyć żywot kopalni o pół roku. W maju 2015 r. została ona zlikwidowana. W tym czasie pracujący w niej górnicy zostali zmuszeni do zwalniania się z pracy i szukania zatrudnienia w innych kopalniach. Taki rozwiązanie spowodowało jednak problemy prawne. Formalnie należały im się odprawy z powodu zwolnień grupowych spowodowanych sytuacją zakładu pracy. Do dzisiaj jednak żaden z górników, którzy zostali zmuszeni do odejścia, nie zobaczył ani grosza z tego tytułu. W związku z tym zaczęli oni walczyć o należne im prawa w sądzie w Katowicach.
– Obecnie Sąd Rejonowy w Katowicach jest zalany sprawami górników z kopalni Kazimierz-Juliusz, bo wszystkie pozwy rozpatrywane są indywidualnie. W sprawie górników zlikwidowanej kopalni zapadają jednak wyroki po myśli byłych pracowników KWK Kazimierz-Juliusz. Już po pierwszych wyrokach stało się jasne, że podobnie zostaną rozpatrzone i następne pozwy, co będzie się odbywało w zasadzie automatycznie, bo na tej samej podstawie prawnej – mówi „Dziennikowi Trybuna” rzecznik „Sierpnia 80. – Biurko naszego prawnika jest teraz zawalone tego rodzaju sprawami. Podejrzewam, że po pierwszych korzystnych wyrokach ruszy lawina takich samych orzeczeń. Sąd zresztą już zapowiedział, że poprzednie wyroki będzie respektował po myśli górników – podkreśla.

Zmuszeni do odejścia z pracy

Związkowcy ze zlikwidowanej kopalni Kazimierz-Juliusz czują się oszukani, twierdząc, że do dobrowolnych odejść z kopalni zostali zmuszeni podstępem. Obiecano im wówczas, że taka forma zmiany pracodawcy zagwarantuje im należne odprawy i że szybko znajdą pracę w innych zakładach należących do KHW. Od likwidacji ich kopalni minął rok i nie dość, że obiecanych odpraw nie zobaczyli, to muszą walczyć o nie przed sądem. – Można to było załatwić od razu, a tak pracownicy muszą teraz się ciągać po sądach, co nie tylko przeciąga się w czasie, ale też naraża na niepotrzebne koszty skarb państwa – uważa Kosela. Podkreśla on, że sprawa odpraw była jasna od samego początku, ponieważ KWK Kazimierz-Juliusz, mimo jej przejścia do Spółki Restrukturyzacji Kopalń nie została do niej przekazana na podstawie art. 23 prim Kodeksu pracy, który oznacza przejście zakładu na nowego pracodawcę wraz ze zobowiązaniami wobec pracowników, lecz została po prostu zlikwidowana. A więc pracownikom należą się z tego tytułu odprawy.
Zapowiedź katowickiego sądu, że ten będzie orzekał po myśli zwolnionych górników nie ucieszyła władz SRK, które twierdzą, że nie mają odpowiednich środków na odprawy. Rzecznik Spółki, Witold Jaszczok zapowiedział, że SRK będzie się odwoływać od tych wyroków. W jego ocenie, celem podejmowanych decyzji, podejmowanych pod koniec 2014 r., było zapewnienie pracy i płacy osobom zatrudnionym w KWK Kazimierz-Juliusz i warunek ten został spełniony, a więc górnikom nie należą się odprawy. Inaczej widzą to jednak górnicze związki zawodowe.
Jeden z przedstawicieli związkowych z KWK Kazimierz-Juliusz, z którym rozmawialiśmy, nie ukrywa swojego oburzenia postawą władz spółki: – Takie odprawy należą się nam automatycznie, bo wynikają z obowiązującego prawa. Kopalnia została zlikwidowana i musieliśmy szukać pracy w innych kopalniach. To są inne zakłady pracy, nawet jeśli działają w ramach tej samej spółki górniczej. Kazimierz-Juliusz działał w ramach KHW jako osobna, w miarę niezależna firma, dlatego orzeczenia katowickiego sądu zapadają już automatycznie – tłumaczy.

Ktoś na tym zarobi

Związkowcy podejrzewają, że pieniądze na odprawy są zabezpieczone, tylko SRK jest zainteresowana tym, by możliwie jak najpóźniej je wypłacić.
– Przy podejmowaniu decyzji o likwidacji z pewnością zapewniono środki na odprawy, wynikające z likwidacji firmy, bo taki jest prawny obowiązek. Komuś jednak zależy na tym, by te pieniądze jak najdłużej znajdowały się na kontach bankowych, aby zarobić na odsetkach – domyślają się związkowcy. Przewidują oni, że odprawy zostaną im w końcu wypłacone, nie wiedzą jednak, kiedy do tego dojdzie. Dodają, że zapowiedziane odwoływanie się od wyroków katowickiego sądu ma na celu przeciągnięcie wypłat w czasie, bo z góry wiadomo, że SRK nie obroni swojego stanowiska przed sądem. – Jak zwykle w takich sytuacjach, chodzi o pieniądze i o to, aby ktoś mógł na tym zarobić. Przy kwotach sięgających milionów złotych każdy dzień przetrzymywania tych pieniędzy w banku oznacza niezły zysk na samych odsetkach. Nie wiemy tylko, czy w ten sposób chcą się obłowić konkretne osoby, czy skarb państwa, któremu brakuje pieniędzy – oceniają.
Przypomnijmy, że zapowiedź likwidacji kopalni Kazimierz-Juliusz stała się bezpośrednim powodem niepokojów społecznych, jakie wybuchły na Górnym Śląsku na początku 2015 r. W ramach solidarności, górnicy z innych kopalń zorganizowali protesty, które zostały poparte przez lokalne społeczności a także władze samorządowe, obawiające się utraty tysięcy miejsc pracy w regionie, którego byt zależy od górnictwa. Ów wybuch społecznego niezadowolenia zmusił ówczesną premier, Ewę Kopacz, do osobistej wizyty na Śląsku. Zobowiązała się ona wówczas do ratowania największej spółki węglowej w Europie, Kompanii Węglowej i przekształcenie jej w Nową Kompanię Węglową – spółkę, która miała przejąć zagrożone upadkiem kopalnie wraz z pracownikami oraz znaleźć inwestorów do nowej formy organizacji branży górniczej. Plan zakładał połączenie jej z sektorem energetycznym, który jest głównym odbiorcą wydobywanego przez nie węgla.
Mimo podpisanego 17 stycznia 2015 r. porozumienia w tej sprawie, plan ten nie został jednak zrealizowany. Zdaniem związkowców, głównym celem ówczesnego rządu było po prostu wyciszenie buntu społecznego, który w roku wyborczym był dla rządzących bardzo niewygodny.

Problem dla PiS

Ratowanie kopalń obiecało wtedy również PiS i tej partii częściowo się to – jak dotąd – udało, bowiem w maju tego roku KW przekształcono w Polską Gupę Górniczą, która przejęła kopalnie po KW. Warunkiem jej rentowności są jednak nie tylko inwestycje, ale likwidacja części miejsc pracy, ale w taki sposób, by konieczne oszczędności nie były zbyt dotkliwe – w pierwszej kolejności z pracy mają odchodzić ci górnicy, którzy mają uprawnienia emerytalne. Na tym tle już pojawiły się pierwsze zgrzyty, bowiem część górniczych związków nie godzi się na takie rozwiązanie.
Wiele wskazuje na to, że obecny rząd jest kolejnym, który musi zmagać się z problemami branży górniczej. W tej sprawie rząd nie może kierować się jedynie rachunkiem ekonomicznym i argumentować, że zła sytuacja branży spowodowana jest złą koniunkturą na rynkach światowych. Dla Śląska likwidacja kopalń oznacza bowiem zapaść i masowe bezrobocie, a to może przełożyć się na nastroje w całym kraju. Ubiegłoroczny bunt górników został poparty przez przedstawicieli innych grup zawodowych z całego kraju. Podobnie może być i tym razem.

trybuna.info

Poprzedni

Dajcie już spokój Warszawie

Następny

Pała, ale w słusznej sprawie