Rozmowa z prof. Marianem Szamatowiczem, który dokonał pierwszego w Polsce udanego zabiegu zapłodnienia człowieka metodą in vitro.
Ministerstwo ogłosiło program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce w latach 2016-2020. Czy to dobre rozwiązanie?
– Dla mnie cały szereg elementów tego programu jest nie do końca zrozumiały. A to dlatego że problem związany z niepłodnością jest problemem dość powszechnym, nazywanym nawet chorobą społeczną. W Polsce zmaga się z nim ponad milion par, a program ma objąć opieką tylko 8 tysięcy, więc nie bardzo rozumiem, jak to ma rozwiązać problem prokreacji. W ramach programu założonych jest sześć interwencji. Pierwsza to powołanie sieci ośrodków zajmujących się leczeniem niepłodności, druga to szkolenia, trzecia dotyczy edukacji młodzieży, czwarta to kompleksowa diagnostyka niepłodności, wreszcie utworzenie tzw. aplikacji internetowej i ostatnia, która ma doprowadzić do stworzenia banku. Ale nie ma ani jednego słowa o tym, jak będą leczone pacjentki po kompleksowej diagnostyce niepłodności. Jest cały szereg sytuacji, które wymagają leczenia farmakologicznego, chirurgicznego i metody wspomagającej prokreację.
Zdrowe odżywianie czy edukacja w szkole nie zastąpią metody in vitro?
– Na pewno tak. Oczywiście, sama edukacja jest potrzebna, ale tutaj znowu – program nie daje żadnej informacji, jaka będzie treść edukacji. A poza tym, tak jak wspomniałem wcześniej – o metodzie in vitro w programie nie mówi się absolutnie nic. Dosłownie przed kilkoma dniami, bo 8 sierpnia, pojawiła się opinia prezesa Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. Jest to opinia pozytywna, ale po uwzględnieniu szeregu uwag. Pierwsze cztery pozycje, czyli powołanie ośrodków, szkolenia, edukacja młodzieży i diagnostyka, są finansowane ze środków publicznych, ale nie ma słowa w ogóle o tym, skąd będą brane pieniądze na metody wspomagania prokreacji.
Program przewiduje niemałą kwotę na finansowanie programu.
– Tak, to ponad 102 miliony złotych na cztery lata. Mamy już II połowę 2016 roku, a nic się nie dzieje, więc pieniądze przejdą na kolejne lata, podczas gdy na pomoc parom, które leczyły się metodą wspomagania prokreacji przeznaczano wcześniej w ciągu trzech lat ok. 260 milionów. Więc coś tu jest w ogóle nie tak.
W programie jest założenie, że w przypadku osób chorych na nowotwór, zamrażane będą fragmenty jajnika, a nie komórki jajowe. Jaka jest różnica w praktyce?
– To jest wszystko bardzo enigmatycznie napisane. Jeśli jest możliwość zamrożenia zarodka, to oznacza największą szansę na posiadanie potomstwa. Mniejsza szansa jest, kiedy zamraża się komórki jajowe, a jeszcze mniejsza, kiedy zamraża się tkanki.
Program zakłada wsparcie psychologa.
– To bardzo potrzebne. Niedawno ukazał się raport, w którym mówi się, że wsparcie jest nieodłącznym elementem w leczeniu niepłodności. Pojawia się nowa jakość, bo wiadomo już, że nie ma metody, która daje stuprocentową pewność zajścia w ciążę. Więc potrzebne jest poszukiwanie metod przewidujących. Mają być również zatrudniani zewnętrzni edukatorzy do nauki w szkołach. W tej chwili w szkołach uczą katechetki i taki sposób nauczania jest nieefektywny. Powinni uczyć wyszkoleni ludzie w zakresie biologii rozrodu, którzy znają nowoczesne metody nie tylko prokreacji, ale także zapobiegania ciąży.
Program jest potrzebny?
– Zdecydowanie tak, ale jest cały szereg zastrzeżeń, które trzeba doprecyzować.