Z natury jestem pesymistką i z zasady przychylam się do twierdzenia doktora House’a, że „ludzie się nie zmieniają”. Dlatego też trudno mi podzielać entuzjazm tych, którzy dziś chcą świętować małe zwycięstwo. Nie musiałam długo szukać przekonującego tłumaczenia, dlaczego jednak Adrian wcale nie stał się Andrzejem.
Salto, które dziś wykonał prezydent, to zemsta. Zemsta za to, że go oszukano. Jak to? A tak to. Poprawka do ustawy o KRS, o której Duda kilka dni temu gardłował, została, owszem, grzecznie przyjęta. Ale druga, ważniejsza dla niego poprawka – już nie. Duda domagał się zapisu o tym, że to on osobiście będzie mógł zdecydować, których sędziów Sądu Najwyższego wyrzucić, a których oszczędzić. W tej kwestii prezes PiS udał, że nie dosłyszy. I w praktyce przez parlament przeszła ustawa, w której to nadal Ziobro powołuje i odwołuje sędziów SN, a Duda – wierny notariusz – tylko zatwierdza. Czyli gówno może. I to rozsierdziło prezydenta.
Gdy spojrzymy na prezydenckie weta (przypomnijmy, dwa z potencjalnych trzech!) z tej perspektywy, to wszystko ułoży się w całość: zrozumiałe stanie się oburzenie Dudy na wszechwładzę prokuratora generalnego, który po prostu chciał niepostrzeżenie zgarnąć mu sprzed nosa kawałek tortu. Wyjaśnienie wet jako elementu walki kogutów jest dla mnie znacznie bardziej przekonujące niż nagły atak prezydenckiej troski o kształt reformy sądownictwa (na wszelkie inne reformy, wprowadzane siłą i bez zachowania legislacyjnych procedur przymykał do tej pory oko i dziarsko wyciągał długopis). Nie szłabym również w hurraoptymizm z gatunku „przestraszył się grupy protestujących na ulicach”, podczas gdy wszelkie sondaże pokazują, że PiS pozostaje niezwyciężony i słupki poparcia nadal szybują mu pod niebiosa.
Duda stara się ukrócić potężną konkurencję, która wyrasta mu pod bokiem i ma wszelkie szanse na przejęcie schedy nawet po prezesie. Z pałacu przeciekły zresztą do dziennikarzy „Newsweeka” informacje, że ludzie prezydenta nie dopilnowali, żeby przeszły wszystkie zasugerowane poprawki. Wkurzenie Dudy, któremu zapewne doniesiono o tym w weekend, jest tu całkowicie zrozumiałe. Ale tego przecież nie powie głośno. Nie powie również, że nie stać go na całkowitą woltę. Nie będzie świętej wojny z prezesem, bo Duda jest zakładnikiem określonej frakcji. Nie zmieni nagle środowiska politycznego o 180 stopni, bo dla żadnej ze stron nie będzie już wiarygodny. Tupnął nogą jedynie po to, żeby nieco lepiej się umościć i nie zostać na wieki wieków notariuszem Zbyszka. Zobaczymy, w jakim kształcie ustawy powrócą. Ale już teraz mogę się założyć, że pod pojęciem „nie umawialiśmy się na to, że prokurator generalny będzie tutaj szachrował sędziami”, Duda de facto rozumie: „to MOJA rola, MOJE zabawki!”.
Tymczasem dobrze popławić się również w glorii i chwale: „zła Platforma nie słuchała głosu obywateli, nie to, co dobry PiS!”. Egzekucja została po prostu odroczona.