pieniadze-banknoty-kasa-pozyczka-dlug-komornik_25264086
Hasło „Opodatkować bogaczy”, które znalazło się na kreacji Alexandrii Ocasio-Cortez z pewnością przykuło uwagę opinii publicznej. Jego prezentacja na luksusowej gali i w otoczeniu ścisłych elit globalnego kapitalizmu może i powinna jednak budzić w nas głębokie wątpliwości. A jednak wejście do świata luksusu i przepychu wymaga zdecydowanie większej dawki politycznej krytyki. Samodzielnie hasło „opodatkować bogaczy” nie tylko wcale nie jest radykalne, ale nie przynależy nawet do autentycznie lewicowej wrażliwości. Bo czy jedyną tożsamością dla lewicy jest walka o wyższe podatki w kapitalizmie i na jego luksusowych galach?
Skuteczne działanie polityczne to takie, które uzyskuje rozgłos, a także dekolonizuje apolityczne przestrzenie. Umieszczenie haseł politycznych na garderobie i skolonizowanie nimi standardowo „apolitycznych” (bo prosystemowych, nihilistycznych i pełnych marnotrawstwa) przestrzeni to potężny krok naprzód, to poszerzanie przestrzeni polityczności i – jak powiedziałby Jean Baudrillard – odzyskiwanie symulakrów na poczet aktualnie-politycznej walki. Natomiast sam fakt, że Ocasio-Cortez decyduje się i może brylować pośród elit z takim hasłem na ubraniu nie jest przypadkowy. Jeśli klasowa walka polityczna zostaje zintegrowana z systemem… To najprawdopodobniej nie jest już klasową walką polityczną.
Hasło Ocasio-Cortez nie jest bowiem groźne. Samo opodatkowanie bogatych niespecjalnie im zagraża. Nie odbiera im totalitarnej władzy, nie zmienia systemu, nie podejmuje też nawet tematu zasadniczego, którym jest: niszczycielska dla ludzkości i planety kapitalistyczna produkcja.
Walka socjalistów nie jest walką o opodatkowanie miliarderów, korporacji oraz firm. Socjaliści pragną zniesienia bytów i podmiotów istniejących tylko dla prywatnego zysku oraz niszczących Ziemię i działających ze szkodą dla ludzkości. Socjaliści nie widzą celu ich istnienia, uważają też podtrzymywanie kapitalistycznej produkcji za zwyczajne marnotrawstwo i działanie zbrodnicze. Żądanie kawałka tortu od klas panujących jest tak samo odważne, jak żądanie współudziału w pieniądzach z przestępstwa. To oszustwo oraz zasłona poznawcza, zmyłka ugruntowująca w społeczeństwie przekonanie, że konieczne jest istnienie klas panujących: miliarderów latających w kosmos, megakorporacji i garstki skrajnie uprzywilejowanych ludzi dyktujących druzgocącej większości społeczeństwa cele planetarnego rozwoju. W określonych, kryzysowych warunkach hasło „opodatkować bogaczy” jest już więc głównie mechanizmem do obrony sensu istnienia systemu, nierówności oraz klas panujących, kompletnie oderwanych od zwykłych ludzi.
To właśnie fundamentalna różnica pomiędzy socjalliberalizmem oraz socjalizmem. Żądanie socjalliberałów_ek brzmi: opodatkujmy najbogatszych, reszta zostaje. Żądanie socjalistów_ek brzmi: najbogatsi nie są społeczeństwu potrzebni, ten system nie działa.
Każdego roku miliony ludzi umierają z powodu systemowych właściwości kapitalizmu. W 2018 roku w The Lancet ukazał się raport, z którego wynikało, że przynajmniej pięć milionów ludzi umiera rocznie z powodu braku odpowiedniej, a osiągalnej dla zamożniejszych opieki zdrowotnej. W czasach pandemicznych jest jeszcze gorzej. W Polsce przekonały się o tym tysiące ludzi pozostawionych bez opieki. W globalnym kapitalizmie to standard. Miliony cierpią także z uwagi na bezdomność. Miliony na starość zostają praktycznie z niczym. A uchodźcy z krajów zdewastowanych przez imperializm i jego wojny natrafiają na mury lub muszą pracować za ostatnie grosze. To wszystko ludzie, którzy z perspektywy systemu są zbędni. Z powodu głodu, braku dostępności czystej wody, braku pomocy medycznej itd. rocznie światowy kapitalizm eliminuje kilkanaście milionów ludzi. Robi to jednak w sposób rzekomo „naturalny”, a odpowiedzialność staje się rozmyta. Tak samo jak odpowiedzialność polskich ministrów zdrowia…
Ludzi zbędnych jest w kapitalizmie całe multum. Tylko około dwa miliardy mieszkańców Ziemi mogą sobie pozwolić na w miarę swobodną konsumpcję w uprzywilejowanych enklawach. Większość to ludzie na przemiał, czyli: biedni pracownicy z wyzyskiwanych krajów oraz niezamożni skazani na wyczerpującą pracę i na wieczny brak bezpieczeństwa. Na samym dole tych sztywnych kapitalistycznych hierarchii są jeszcze uchodźcy i imigranci, których system przedstawia w roli wrogów i złych konkurentów chcących zaburzyć „naturalny porządek” globalnego podziału dóbr i pracy. Bez szerokiej perspektywy i zrozumienia pełni zła globalnego kapitalizmu nie wyjdziemy poza wycinkowe myślenie i poza bańkę własnych przywilejów. A życie w tej bańce zaburza właściwy odbiór rzeczywistości, bo walka o lepszy świat nie jest jedynie walką o wyższą wypłatę w następnym miesiącu. Walka o lepsze życie to coś więcej niż tylko dodatkowe kilkaset złotych za tyranie dla „globalnego januszexu”. Właśnie krótkie horyzonty wspierają panowanie obecnych elit, które prowadzą nas prosto ku klimatycznej katastrofie, by na końcu winą za wszystko obciążyć nieumiarkowanych w rozmnażaniu mieszkańców najbiedniejszych regionów i roszczeniowych pracowników.
Lewica nie stoi po stronie globalnego imperium wykluczania. Tymczasem to właśnie globalny podział dóbr i pracy jest jądrem ciemności, z którym należy dziś walczyć. Kapitalizm tworzy – jak pisała o tym Naomi Klein – system regionalnych twierdz, które wydają się być całym horyzontem walki politycznej. W tej spaczonej lokalnymi podziałami perspektywie jedyną możliwością walki o lepszy świat staje się walka o nieco lepsze warunki życia w naszej części twierdzy. Wycinkowe i niesięgające systemowych alternatyw żądania nigdy nie zagrożą samym twierdzom. I taka lewica: która zajmuje się wyłącznie negocjacjami o wyższe zyski pracowników w udziałach z globalnej, kapitalistycznej masakry będzie zapraszana na elitarne bale charytatywne i imprezy dla milionerów. W sytuacji kryzysowej będzie zaś łodzią ratunkową dla klas panujących i dla tych, którzy już wydźwignęli się na pozycje systemowych władców. Bo jeśli najbardziej radykalną krytyką społeczną będą prośby o wyższe podatki dla najbogatszych, to z pewnością zasadniczo nic się nie zmieni. Jeff Bezos na 75%, 50%… to dalej Jeff Bezos.
Wbrew pozorom wnioski te nie dotyczą jedynie zagadnienia internacjonalizmu i kwestii solidarności z innymi pracownikami. Bez krytyki i odrzucenia panującego systemu lewica traci bowiem swe własne polityczne uzasadnienie, ginie w tłumie innych propozycji. Staje się użytecznym dodatkiem do poprawiaczy „liberalnej demokracji”. Partią „walki” o bardziej tęczowe baraki, równe kopanie po twarzy kobiet i mężczyzn oraz o uznanie niewolnictwa, prostytucji i sprzedaży organów za fajną, równoprawną i twórczą pracę zawodową.
Lewica przestaje być liczącą się alternatywą właśnie dlatego, że zaakceptowała żądanie równych praw w istniejącym systemie i uczyniła je swoim jedynym horyzontem. Wyzwolenie, zmiana systemu, inny świat zeszły na drugi plan i zostały odepchnięte na rzecz bieżących i „bezpiecznych” polityk, które znalazły akceptację w mediach zdominowanych przez prosystemowy liberalizm. Z tego powodu lewicy tak trudno jest dziś uzyskać cokolwiek ponad wsparcie od najlepiej wykształconych i najwierniejszych jej wyborców, którzy potrafią myśleć poza tymi schematami. Z tego powodu brak własnych mediów zmusza do walki o nagłówki w mediach liberałów lub nacjonalistów. I z tego powodu gdy nadejdzie kryzys kapitalizm sięgnie po socjalliberałów albo konserwatystów z socjalną charakterystyką i bez trudu zastąpi nimi reformistów z lewicy, którzy nie zrozumieją nawet dlaczego tak się stało.
A stanie się tak dlatego, że dla istniejących elit lewica wciąż będzie zbyt niebezpieczna. Wszyscy solidarnie – i niczym PO wraz z Konfederacją – dogadają się w sprawie kopania czerwonych. Ale bycie w roli ofiary jest też pokłosiem działań samej lewicy. Nazwijmy to paradoksem partii Razem. Im więcej wysiłku partia ta włożyła w antykomunistyczne zachowania – tym silniej przylgnęły do niej oskarżenia o komunizm i o bolszewizm. Próba bycia „produktem bezpiecznym” i odciętym od krytyki kapitalizmu zakończyła się kompletnym fiaskiem. Dokładnie na tej samej zasadzie w kryzysowej sytuacji pierwsi do władzy dostaną się ci, którzy nigdy nie kojarzyli się z socjalizmem i niebezpiecznymi treściami. Nie ci, którzy z wielkim wysiłkiem musieli się ukrywać i poświęcili na to mnóstwo – widzialnej przecież publicznie – energii. W tej sytuacji jedyną szansą lewicy jest przepracowanie oraz świadome wyrażenie swojego antysystemowego programu w nowej formie, odzyskanie prawdziwego źródła swojej siły: społecznego poparcia dla innej, niekapitalistycznej rzeczywistości. Prawicowych reformatorów kapitalizmu zawsze będzie więcej, polityczny rynek jest ich wiecznie pełen. Dla antykomunistycznych i prosystemowych mas zawsze będą też oni bardziej wiarygodni. Adrian Zandberg nie wskoczy w buty umiarkowanego reformatora. Prędzej zrobi to np. Rafał Trzaskowski, którzy wcześniej podbierze mu kilka haseł…
Bez krytyki systemu, ze wstydem za socjalizm i używając socjalizmu w charakterze obelgi lewica dotrze jedynie na samo dno sondaży. To niskie poparcie dla lewicy wynika właśnie z tego, że większość społeczeństwa uważa po prostu, że inne siły polityczne są w swej roli bardziej wiarygodne i autentyczne. Wiarygodne w tym sensie, że całkowicie zdolne wywalczyć drobne żądania socjalne, czy też drobne korekty wolnościowo-obyczajowe. I trudno się tu nie zgodzić. Lewica, która usiłuje działać na zasadzie „bycia odpowiedzią na świadomość zastaną” nie wygra, ponieważ nie inwestuje w kreowanie nowej sytuacji, nowej świadomości i kultury. Przypominają się tu słowa Karola Marksa, który podkreślał, że każda rewolucja społeczna wymaga sięgnięcia po przyszłość, wypracowania projektu przyszłości. Dzisiejsza lewica najczęściej zadowala się zaś bieżączkowatymi próbami wstrzelenia się w comiesięczne sondaże i ostrożnie czeka na wielki, mityczny kryzys pozostałych sił politycznych, naiwnie licząc na to, że automatycznie przyniesie on jej zwycięstwo. Często myślą tak zwłaszcza dawni politycy SLD i politolodzy, którzy mają jeszcze w pamięci triumf lewicy z roku 2001. Nie biorą jednak pod uwagę tego, że tamten triumf przynieśli lewicy wyborcy, którzy zatęsknili właśnie za innym systemem, za socjalizmem! Za jego bezpieczeństwem, stabilnością i za państwowym porządkiem w kontrze do neoliberalnej masakry balcerowiczowską piłą.
Z perspektywy socjalistycznej postulat opodatkowania kapitalizmu zasadniczo nie różni się od postulatów opodatkowania faszyzmu. Faszyzm doprowadził do milionów zgonów. Globalny kapitalizm zabija więcej ludzi niż cały faszyzm i robi to co 3-4 lata, dodatkowo doprowadził też już do rekordowej eksterminacji większości spośród żywych gatunków naszej Ziemi.
Nie znaczy to wszystko, że należy przestać walczyć o wyższe podatki. Ale z pewnością należy przestać mówić wyłącznie o samych podatkach. Należy zdawać sobie także sprawę z tego, że społeczeństwo wyhodowane w kapitalizmie nie myśli o podatkach dobrze. Niesprawiedliwy system podatkowy, degresja, małe wypłaty powodują razem, że nikt nie lubi podatków. Nawet nędzarze mogą stanąć po stronie bogatych jeśli ci zaczną narzekać na zbyt wysokie opodatkowanie. Dokładnie tym karmi się Konfederacja i jej otoczenie. Dlatego właśnie hasło „opodatkować bogaczy” nie jest wcale jakimś wielkim kluczem do natychmiastowego zwycięstwa. Świadomość proletariatu jest dziś w ogromnej mierze kapitalistyczna – to znaczy, że pracownicy oceniają siebie samych i uważają się za właścicieli kapitału, przedsiębiorców.
I dlatego walkę polityczną należy przenieść na zupełnie inne tory. Zamiast dać się wrzucić do szufladki „wariatów od 80-procentowych podatków od wszystkiego” należy przyznawać, że podatki i owszem trzeba nieco podnieść, lecz jedynie najbogatszym i kapitałowi. Natomiast dużo ważniejsze są cele rozwoju. Dużo ważniejsze są usługi publiczne. Dużo ważniejsze jest sprawne państwo, a także dobra i prospołeczna praca. Ten lepszy program uzyskamy wtedy, kiedy przezwyciężymy tyranię kapitalistycznego wzrostu gospodarczego. Zamiast wzrostu zysków czas mówić o wzroście społecznym. Zamiast wzrostu mierzonego przez kapitał musimy przenieść ciężar debaty na dyskusję o wzroście funduszu spożycia zbiorowego, wzroście jakości świadczeń społecznych i powiększaniu wspólnej, społecznej własności.
Alternatywą jest ślepa uliczka: lewica, której jedynym horyzontem poznawczym jest przyzwolenie na istnienie gospodarki w jej obecnym kształcie. Taka lewica pozbawia się nie tylko wszelkich projektów systemowej alternatywy, ale i uzasadnienia dla swej egzystencji. Do lepszej redystrybucji zdobyczy klas kapitalistycznych wystarczą przedstawiciele liberalizmu i konserwatyzmu. Ten system posiada bardzo rozwinięte i liczne przeciwciała, i nie będzie ryzykował. Prędzej wyniesie do władzy prawicowych reformatorów, a nawet faszystów niż zaryzykuje, że którakolwiek z reformistycznych lewic posunie się politycznie o kroczek dalej. Szlak do zwycięstwa lewicy jest szlakiem krytyki kapitalizmu. Czas więc przestać lekceważyć przeciwnika i czas przestać wstydzić się socjalizmu.