Kilkadziesiąt osób przyszło 21 sierpnia pod prowadzone przez IPN „centrum edukacyjne” Przystanek Historia, by zaprotestować przeciwko polityce historycznej, czy raczej propagandzie uprawianej przez Instytut. Następnie uczestnicy pikiety zamierzali wziąć udział w spotkaniu poświęconym dekomunizacji, które miało być otwarte dla wszystkich. Okazuje się, że IPN inaczej rozumie pojęcie „otwartości”.
Protest wspólnie organizowali kampania Historia Czerwona i Czarno-Czerwona, inicjatywa Łapy Precz od ul. Dąbrowszczaków, a także warszawscy aktywiści Razem. Uczestnicy wydarzenia mogli zapoznać się z tablicą prostującą stale powtarzane przez IPN manipulacje dotyczące Dąbrowszczaków – polskich antyfaszystów, broniących podczas wojny domowej w Hiszpanii legalnego rządu republikańskiego.
Surowo i celnie ocenił kampanię dekomunizacyjną Piotr Ciszewski z kampanii Historia Czerwona i Czarno-Czerwona, w którego ocenie IPN dokonuje za pieniądze podatników manipulacji pamięcią historyczną. Jak mówił, okazuje się, że tylko 49 ze 107 nazw ulic przeznaczonych do wykreślenia dotyczy faktycznie lat 1944-1989, zaś 27 wyrzucanych patronek i patronów poniosło śmierć podczas II wojny światowej. Maciej Sanigórski, przedstawiciel inicjatywy Łapy Precz od ul. Dąbrowszczaków, oznajmił, że dekomunizacja uderza w pamięć wszystkich bojowników antyfaszystowskich, nie tylko członków Brygad Międzynarodowych. O spłycaniu historii i wymazywaniu osób, którym za walkę z faszyzmem należy się w niej miejsce, mówiła również działaczka Razem.
Następnie uczestnicy protestu zamierzali wziąć udziału w wydarzeniu „Patroni naszych ulic. Dekomunizacja w Warszawie i okolicach – spotkanie dyskusyjne”, które, zgodnie z anonsem na stronie IPN, miało być otwarte dla wszystkich zainteresowanych. Na miejscu okazało się, że chodzi raczej o zainteresowanych o przekonaniach zgodnych z poglądami organizatorów. Jak powiedział Strajkowi.eu lewicowy aktywista i uczestnik protestu Paweł Jaworski, do wnętrza Przystanku Historia weszły pojedyncze osoby, zaakceptowane przez pracowników IPN w asyście ochroniarzy i policjantów, zaś przed kolejnymi dosłownie zatrzaśnięto drzwi. Policjanci powoływali się na rzekome ustalenia między organizatorami protestu a Przystankiem, z których miało wynikać, że w spotkaniu dyskusyjnym weźmie udział tylko delegacja złożona z 5-6 osób. Tymczasem Piotr Ciszewski w rozmowie ze Strajkiem zapewnił, że żadnych ustaleń nie było, a co więcej, na sali, gdzie odbywało się dekomunizacyjne wydarzenie, były wolne krzesła…
Dobór mówców nie pozostawiał wątpliwości co do „rzetelności” naświetlenia tematu, podobnie jak sam anons wydarzenia, w którym można było przeczytać, iż „usunięcie komunistycznych symboli i nazw ulic powinno być kwestią racji stanu i poczucia godności narodu. Właśnie dlatego przed laty usuwano symbole państw zaborczych z przestrzeni publicznej II Rzeczypospolitej. Niestety, po 1990 r. polskie władze tego nie zrobiły.”
Wpuszczeni na teren Przystanku Historia mogli zatem posłuchać przedstawicieli wojewody mazowieckiego, dr Macieja Korkucia znanego z wybielania postaci Józefa Kurasia „Ognia” oraz Leszka Żebrowskiego, gloryfikatora nacjonalistycznego podziemia, publicysty „Naszego Dziennika” i autora tak „znakomitych” opracowań historycznych jak wydane w 2015 r. „W szponach czerwonych. Komunizm i (post)komunizm w Polsce po 1944 r.”., „Paszkwil Wyborczej. Michnik i Cichy o Powstaniu Warszawskim”, czy „Mity przeciwko Polsce. Żydzi. Polacy. Komunizm 1939-2012”.
Piotr Ciszewski, któremu udało się wejść na salę, relacjonuje, że spotkanie było kilkugodzinną pogadanką propagandową, okraszoną pospolitymi manipulacjami na temat Gwardii i Armii Ludowej oraz niesmacznymi żarcikami (Żebrowski: „partyzanci kradli damskie halki, pomimo że nie było wówczas parad równości”). Obecni na miejscu starsi zwolennicy dekomunizacji zachowywali się agresywnie, jeden z nich niemalże sprowokował awanturę, popychając inną uczestniczkę „spotkania dyskusyjnego”.
Uczestnicy pikiety mogli zobaczyć, jakich patronów ulic pod płaszczykiem „walki z totalitaryzmem” wykreśla IPN
Jeszcze większym absurdem powiało, kiedy audytorium, w tym uczestnicy demonstracji w obronie prawdy historycznej, dostało szansę zadawania pytań. Przedstawiciel IPN wyjaśnił m.in., że ustawa dekomunizacyjna, teoretycznie dotycząca symboli PRL, obejmuje zamordowaną w 1919 r. Różę Luksemburg, bo była ona działaczką komunistyczną. Bardzo wykrętnie odpowiedział na pytanie, czy zostanie ujawnione nazwisko autora notki o Dąbrowszczakach na stronach IPN (nie trzeba dodawać, notki dla zorientowanych w historii kuriozalnej). Wreszcie „rzetelni historycy” musieli ustosunkować się do pytania, czy II Rzeczpospolita była państwem demokratycznym. Zdołali powiedzieć tylko tyle, że z „jej demokratycznością bywało różnie”. Dekomunizatorzy z Instytutu nie udzielili również jednoznacznej odpowiedzi na pytanie swojego zwolennika, który zapytał, czy IPN wystąpi w obronie jego samego i innych sprawców zniszczenia jednego ze stojących jeszcze pomników Armii Czerwonej.
Ostatnia niespodzianka czekała na lewicowych manifestantów po zakończeniu spotkania. Okazało się, że podczas całego wydarzenia w gotowości do interwencji w pobliżu Przystanku Historia stały radiowozy i ośmiu policjantów. Czyżby bez ich obecności IPN nie czuł się dostatecznie pewnie przy głoszeniu swojej „jedynej słusznej wizji historii”?