Szeroko reklamowany rządowy program „Za życiem” rzeczywiście aż skrzy się pomysłami.
Kobieta, która dowie, się, że jej dziecko będzie upośledzone, niezdolne do samodzielnego życia, lub nawet skazane na rychłą śmierć, a mimo to zgodzi się je urodzić, będzie mogła liczyć na wszechstronną pomoc państwa: od 21 tygodnia ciąży, aż do 6 tygodni po porodzie będzie mogła rozpamiętywać swoje nieszczęście w towarzystwie (opłacanych przez państwo) psychologów i psychiatrów. Nie będzie się również musiała martwić o właściwą opiekę paliatywną i ewentualnie hospicyjną – bo i to państwo weźmie na swoje barki. Taka jest kobieta dla państwa ważna! Co prawda nie aż tak, jak urodzone do ochrzczenia dziecko – w rządowym programie nie wspomina się o czymś takim, jak jej cierpienie, przeżycia i dramat – ale zawsze.
Jak to powiedział Pan Prezes: „by nawet przypadki ciąż trudnych, gdy dziecko jest skazane na śmierć, zdeformowane, kończyły się porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię”.
I właśnie w imię tej „idei” państwo szarpnęło się jeszcze na coś więcej niż tylko opieka psychologiczna i psychiatryczna, paliatywna i hospicyjna. Jeśli kobieta, wiedząc, co ją czeka, mimo wszystko zdecyduje się urodzić, to dostanie – uwaga! uwaga! – 4 tysiące złotych na rękę!… Akurat tyle, ile wynosi ZUS-owski zasiłek pogrzebowy. To nawet Hanka, prosta dziewczyna ze wsi, ponad wiek temu zażądała od Dulskiej 1000 koron, czyli mniej więcej 10 średnich pensji ówczesnego wykwalifikowanego robotnika. Przy dzisiejszej średniej pensji byłoby to więc 40 tys. złotych… Państwo pani Szydło, to nie tylko „dobre państwo”, ale i tanie…