Pod ponad dwóch tygodniach strajku pielęgniarek z warszawskiego CZD udało się podpisać porozumienie i zakończyć protest. Żadna ze stron nie jest zadowolona z zawartego kompromisu.
Do zawarcia porozumienia doszło w nocy, ze środy na czwartek. Zatrudnionym w Centrum Zdrowia Dziecka udało się wynegocjować podwyżkę w wysokości 300 zł brutto. Wyższe pensje mają być wypłacane od 1 sierpnia. Działaczki Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, który był organizatorem protestu twierdzą, że nie są zadowolone z tego kompromisu, ale każda ze stron musiała pójść w tej sprawie na ustępstwa. W środę późnym wieczorem uczestniczące w strajku pielęgniarki i położne wróciły do pracy.
Tego samego dnia głos w sprawie strajku w CZD zabrała premier rządu, Beta Szydło, która o złą sytuację w Centrum oskarżyła poprzedników z koalicji PO-PSL. Zapomniała widać, że kierowany przez nią rząd pracuje już od ponad pół roku, a w tym czasie udało mu się przeprowadzić wiele błyskawicznych zmian w innych branżach, przede wszystkim personalnych, oraz przyjąć szereg kontrowersyjnych ustaw. Być może dlatego czasu na problemy ochrony zdrowia zabrakło.
W czwartek rano do CZD zaczęto zwozić ewakuowanych wcześniej pacjentów. – Panie pielęgniarki wróciły do pracy na oddziały – poinformowała rzeczniczka CZD, Katarzyna Gardzińska. Dodała, że od czwartku pracę wznowiły oddziały, których działalność a skutek strajku została zawieszona. O terminach przyjęć pacjenci mają być informowani telefonicznie. Wszystkie te oddziały mają funkcjonować z taką samą obsadą, jaka była przed rozpoczęciem protestu. W czwartek rano w CZD przebywało ok. 300 pacjentów.
Pacyfikowanie pielęgniarek
Ostatni tydzień protestu przebiegł w atmosferze sprzecznych komunikatów, przekazywanych opinii publicznej przez obie strony sporu. Dyrekcja Centrum utrzymywała, że strona związkowa eskaluje swoje żądania, zaś pielęgniarki twierdziły, że są gotowe do daleko idących ustępstw. Rozmowy toczyły się bez obecności mediów i osób z zewnątrz, więc do opinii publicznej docierały jedynie komunikaty przekazywane przez jedną i drugą stronę.
We wtorek pod budynkiem Ministerstwa Zdrowia odbyła się demonstracja solidarności ze strajkującymi w CZD pielęgniarkami. Ich protest został poparty nie tylko przez koleżanki z innych placówek w kraju, ale też przez działaczy społecznych i zwykłych obywateli, którzy zdają sobie sprawę z charakteru ich pracy oraz wysokości wynagrodzeń, jakie dostają.
Szantaż moralny zadziałał
Strajk trwał 16 dni. Stało się o nim głośno, bowiem pielęgniarki po raz pierwszy od wielu lat zdecydowały się na dość drastyczną formę protestu – odeszły od łóżek pacjentów. Dotychczas większość protestów środowiska pielęgniarskiego ograniczała się do organizowania pikiet, oflagowania placówek medycznych, itp., jednak nie odchodziły one od łóżek pacjentów. Zatrudnione w CZD zdecydowały się na taki krok, bo ich dotychczasowe formy protestu nie przynosiły rezultatu, zaś one same były lekceważone. Podkreślały, przy tym, że jest to wyraz desperacji z ich strony, zaznaczając jednocześnie, że część z nich nie uczestniczyła w tym strajku, by nie dopuścić do zagrożenia zdrowia i życia małych pacjentów.
Mimo to, tuż po rozpoczęciu strajku spotkały się z istną nagonką, zarówno ze strony dyrekcji CZD, mediów jak i części opinii publicznej. Zarówno przedstawiciele obecnej większości rządzącej z PiS, jak i opozycji, przede wszystkim z PO zarzucali pielęgniarkom, że traktują małych pacjentów jak zakładników, narażając na niebezpieczeństwo ich życie i zdrowie. W odpowiedzi strajkujące oraz wspierający je działacze społeczni zwracali uwagę, że taki argument to „chwyt poniżej pasa”, traktując te słowa jak szantaż moralny, mający na celu spacyfikowanie słusznego protestu.
Chodzi o kasę?
Podczas strajku i zrywanych co i rusz negocjacji protestujące pielęgniarki informowały, że chodzi im nie tylko o wywalczenie wyższych płac, ale również poprawę warunków pracy. Jednym z podstawowych postulatów pielęgniarek z CZD było zwiększenie zatrudnienia w Centrum, gdzie każdego dnia brakuje co najmniej 70 pielęgniarek. Alarmowały one, że właśnie taka sytuacja jest faktycznym zagrożeniem bezpieczeństwa pacjentów, ponieważ zbyt obciążone pracą i przemęczone pielęgniarki mogą popełniać błędy i że zwiększenie zatrudnienia jest ważniejszym żądaniem niż zwiększenie wynagrodzeń za pracę.
Mimo to ten postulat jakoś kiepsko przebijał się w medialnych przekazach. Większość komentatorów skupiła się na fakcie, zdecydowały się one odejść od łóżek pacjentów, a więc „porzucić ciężko chore, bezbronne dzieci”. Jeszcze w środę jedna z posłanek PO podczas radiowej dyskusji niczym mantrę powtarzała wielokrotnie zdanie o tym, iż biedne dzieci z CZD „pętają się po świecie”, mając na myśli fakt przeniesienia części pacjentów do innych ośrodków. Wtórowała jej koleżanka z PiS.
Podczas dyskusji i komentarzy dotyczących strajku w CZD wątek o „porzuceniu biednych, chorych dzieci” stał się czasem dominujący, mając znaczący wpływ na ocenę samego protestu i jednocześnie odwracając uwagę od tego, co pielęgniarki z Centrum mówiły o brakach kadrowych, z jakimi zmagają się one od lat. Z czasem, to one stały się głównymi winowajczyniami tego, że pacjenci – nie tylko przecież dzieci z CZD – nie mają należytej opieki. Mało kto zwracał uwagę, że – niezależnie od jakichkolwiek protestów – życie pacjentów jest zagrożone na co dzień od lat, ale głównie ze względu na decyzje podejmowane przez kolejne rządy oraz dyrekcje poszczególnych placówek ochrony zdrowia, które szukają oszczędności przede wszystkim zmniejszając personel oraz zmuszając pozostałe pielęgniarki do cięższej pracy. Powtarzanie hasła o „porzuceniu chorych dzieci” i wykorzystywanie niewiedzy oraz emocji obserwatorów tego protestu skutecznie przesłoniło rzeczywistą treść protestu pielęgniarek z CZD,
Niewinny minister
Swoją cegiełkę do propagandowego ataku na strajkujące pielęgniarki dołożył też minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł, który protestem w CZD raczył się zainteresować dopiero ponad tydzień od rozpoczęcia strajku. Stwierdził oficjalnie, że protestującym „chodzi tylko o kasę”, co w zestawieniu z hasłem o „narażaniu życia biednych, chorych dzieci” miało jednoznaczną wymowę.
Mało kto zwrócił uwagę na fakt, że Radziwiłł jest szefem resortu, któremu bezpośrednio podlega warszawskie CZD i to na nim spoczywa największa odpowiedzialność za jego funkcjonowanie, czym powinien się zająć tuż po objęciu urzędu – nie czekając na wybuch protestu. Problem ponad 300-milionowego zadłużenia CZD, braków personelu oraz niskich płac pielęgniarek i położnych nie pojawił się wszak w momencie ogłoszenia strajku. Narastał już od wielu lat. O czym resort był wielokrotnie alarmowany. Mimo to, odpowiedzialny za tę sytuację minister nie spotkał się z powszechną krytyką i zarzutem, że to właśnie decydenci są głównymi winowajcami narażania życia i zdrowia małych pacjentów. Całe odium spadło na pielęgniarki.
Będą podobne szantaże?
Szantaż moralny, jaki zastosowano (nie po raz pierwszy) wobec strajkujących pielęgniarek, może mieć daleko idące konsekwencje również wobec innych grup zawodowych. Jego skuteczność, a więc zmuszenie strajkujących do daleko idących ustępstw i powrotu do pracy, mimo ich początkowej determinacji, może posłużyć innym pracodawcom do stosowania w takich sytuacjach podobnych „argumentów”.
Oto może się bowiem okazać, że ewentualny strajk górników czy pracowników firm energetycznych będzie oznaczał narażanie bezpieczeństwa obywateli i uderzał w bezpieczeństwo energetyczne państwa, co dodatkowo będzie odbierane jako „niepatriotyczne”. Wszelkie protesty pracowników hipermarketów będą uderzały w zaopatrzenie obywateli. Ewentualny strajk środowisk rolniczych będzie można przedstawiać jako zamach na dostęp do żywności i oceniać jako sabotaż. Jeśli o swoje interesy zaczną walczyć nauczyciele, będą mogli usłyszeć, że odbierają dzieciom dostęp do edukacji, a więc narażają przyszłość narodu. Pracownicy służb odpowiedzialnych za nasze bezpieczeństwo nawet nie powinni myśleć o walce o lepsze warunki pracy, bo każdy ich protest będzie mógł zostać potraktowany jako narażanie życia obywateli. Od tej pory za pomocą takich właśnie chwytów będzie można zablokować i spacyfikować w zasadzie każdy protest i strajk dowolnej grupy zawodowej, której praca jest ważna dla społeczeństwa. W tej sytuacji już chyba tylko politycy będą mogli czuć się wolni od tego rodzaju szantażu.