Warto powrócić do starego hasła „Nie ma wroga na lewicy”.
Filimon Joannis, XIX-wieczny intelektualista i polityk grecki, pisał, że „smutek jest drzewem, a jego owoce łzami”. Tytułowy smutek wielu z nas odczuło przy okazji, zorganizowanej sprawnie i rzetelnie przez OPZZ, warszawskiej manifestacji z okazji Święta Pracy. Gospodarze zaprosili na nią m.in przedstawicieli dwóch głównych lewicowych partii: Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Razem. Niestety okazało się, iż ci ostatni zdecydowanie – słowem i gestem – odcinali się (by ująć to łagodnie) od tych pierwszych. Ta przykra sytuacja i „dyskusja” była później widoczna oraz kontynuowana zwłaszcza w internecie..
Nie chodzi przy tym – co stwierdzał potem na Facebook’u lider Razem – o rzekomy seksizm „postkomunistów” (autorowi Sojusz pomylił się z Samoobroną), lecz o kwestie par excellence polityczne i także kultury politycznej. Bowiem, jak mawiają Francuzi, „styl to człowiek”. Nota bene, ów lider, jako badacz ruchu robotniczego ze stopniem doktora i osoba znająca dobrze realia skandynawskie, powinien wiedzieć, że używanie nazwisk oponentów w liczbie mnogiej w celu ich poniżenia to klasyczny język stalinowski. A mimo to tak uczynił, sięgając niekiedy do absurdalnych argumentów sprzed wielu lat..
Mająca równo dwa lata niewielka partia, nierzadko z ciekawymi pomysłami, ale jeszcze bez konkretnych dokonań, nie ma żadnych podstaw do okazywania wyższości wobec formacji, która owszem popełniała błędy, ale dwukrotnie rządziła Polską, wydała najlepszego prezydenta okresu transformacji i wprowadziła nasz kraj do Unii Europejskiej.
Razem, krytykując, a nierzadko wprost zwalczając SLD, chciałaby zapewne być nad Wisłą czymś w rodzaju nieco starszego od siebie, nowego, hiszpańskiego ugrupowania Podemos, ale ono (bez porównania silniejsze) nie odnosi się przecież w taki sposób do PSOE, czyli socjaldemokratów znad Tagu. A co ważne, na Półwyspie Iberyjskim sytuacja nie jest równie dramatyczna, a zarazem tak klarowna, jak u nas. Tam rządząca chadecka Partia Ludowa (PP) jest „barankiem” w porównaniu do ultrakonserwatywnego, a przy tym otwarcie naruszającego konstytucję PiS-u. I pod wieloma względami zachowuje się nawet racjonalniej niż polska PO.
Wszystko to powinno skłaniać choćby do minimalnej współpracy. Warto więc na naszym gruncie powrócić do starego hasła: „Nie ma wroga na lewicy” i szukać najmniejszego, głównie programowego, wspólnego mianownika dla jej rożnych nurtów. Być może, nawet stworzyć strukturę podobną do Drzewa Oliwnego przed laty we Włoszech, co tam przyniosło tak dobre rezultaty. Z samej pojedynczej, osobnej góry piaskowej raczej nie zbuduje się solidnej, niezbędnej lewicowej fortecy. Pojęciu „razem” trzeba nadać nowy sens, kładąc akcent na to, co łączy, a nie dzieli lewicę. Tylko wówczas WSPÓLNIE możemy optymistycznie spoglądać na całą sekwencję wyborczą w najbliższych 3 latach. W tym kontekście pragnę przypomnieć słowa Roberta Schumana, dwukrotnego premiera Francji i jednego z ojców procesu integracji na naszym kontynencie – szczególnie, że dopiero co obchodziliśmy Dzień Europy (9 maja): „Gdyby każdy chciał grać pierwsze skrzypce, nigdy byśmy nie stworzyli orkiestry”: Zgranie lub nie orkiestry politycznej jest zawsze kluczowe i pociąga za sobą radykalnie odmienne skutki. Widać to choćby na przykładzie Unii Europejskiej w całej jej historii, ale najbardziej w ostatnich latach.
Nadal aktualne jest pytanie: czy w szeregach polskiej lewicy może powstać taka orkiestra, czy też pozostaną nam w ostateczności – wspomniane na początku – łzy ?