Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że rządząca partia nabrała przyspieszenia. Jego konsekwencje mogą być nieobliczalne. Nawet takie, jakie dziś wydawać się mogą z pozoru niewyobrażalne. A może okazać się, że są nie tylko wyobrażalne, ale bardzo realne. I takie, że aż strach się bać.
W styczniu 1934 roku kanclerz Hitler pojawił się na pogrzebie prezydenta Rzeszy Hindenburga ubrany w surdut i cylinder, atrybuty mieszczańskiego polityka, wybranego w demokratycznych wyborach parlamentarnych. Nieco ponad rok później, w maju 1935 roku uczestniczył w nabożeństwie w intencji zmarłego Marszałka Polski Piłsudskiego odziany już w znany z niezliczonych fotografii brunatny mundur dyktatora, z opaską ze swastyką na ramieniu, jako Führer III Rzeszy. Zaledwie nieco ponad rok wystarczyło, by doszło do tego radykalnego, jakże wymownego przeobrażenia.
Kandyd czyli złudny optymizm
Ten przykład pokazuje jak nieokiełznana i zaskakująca może być dynamika polityki, czasem nawet niezależna od intencji kluczowych protagonistów I pokazuje, jak złudne jest wyrokowanie i wystawianie politycznych ocen jedynie o tzw. chwilę bieżącą, hic et nunc, tu i teraz. Jak złudne może okazać się gadanie, że jest demokracja i wolność słowa, że odbywają się demonstracje opozycji, więc wszystko jest w najlepszym porządku na tym najlepszym ze światów tworzonym przez PiS.
To, że taką diagnozę głoszą pisowscy politycy oraz szturmowi, dyżurni pisowscy dziennikarze w rodzaju Karnowskich, Rachonia, Janeckiego, Ziemkiewicza, tudzież usłużni propisowscy naukowcy, głównie politolodzy w rodzaju Piotra Wawrzyka i cały batalion komentatorów z KUL, to zrozumiałe. Najwyraźniej jednak gotowe jest się z nią zgodzić całkiem pokaźne grono komentatorów nawet krytycznych w stosunku do władzy. Sens ich postawy jest następujący: owszem PiS jedzie po bandzie, narusza standardy, ale podstawowe atrybuty wolności i demokracji są zachowane. Zachowują się oni jak wolterowski Kandyd, który biorąc baty od losu niezmiennie głosił, że „wszystko jest dobre na tym najlepszym ze światów”. Dziwne, że nie przychodzi im do głowy, że wszystko to może być jednego dnia zdmuchnięte jak wątły ogarek.
Przykręcanie śruby
Trudno bowiem nie zauważyć, że władza PiS najwyraźniej zaostrza kurs wobec opozycji, a jednocześnie wyraźnie zmierza do jeszcze radykalniejszego zaostrzenia go w przyszłości, a co najmniej się do tego przygotowuje.
Po pierwsze, jeszcze rok temu, w okresie koniunktury KOD trudne było do wyobrażenia, by zastosowano taki pakiet policyjnych represji, jakie dziś stosuje się w stosunku do uczestników kontrmanifestacji przy Krakowskim Przedmieściu. Owszem, ułatwia je ustawa o zgromadzeniach, ale ona właśnie była po to potrzebna, by zaostrzyć kurs.
Po drugie, choć prezes PiS znany jest z języka opresji , insynuacji i pogróżek, to do tej pory miały one charakter dość ogólny. Tym razem sformułował on pod adresem parlamentarnej (!) opozycji groźby „wyciągnięcia konsekwencji” w odpowiedzi na opór, w tym wypowiedział groźbę karnego, odwetowego odebrania rywalom praw politycznych, „przynajmniej na jakiś czas”. Tak skonkretyzowanych gróźb nigdy dotąd nie słyszeliśmy.
Po trzecie, ważnym sygnałem zaostrzenia kursu, jest wytoczenie przez Macierewicza, w stosunku do dziennikarza i pisarza Tomasza Piątka, armat w postaci skierowania do Prokuratury Wojskowej sprawy książki „Macierewicz i jego tajemnice”. Piątek ujawnił w niej tajemnicze i złowróżbne rosyjskie, być może sięgające jeszcze czasów ZSRR, powiązania obecnego szefa MON. To zachowanie ze strony Macierewicza jest szokujące i horrendalne. Nigdy jeszcze w historii po 1989 roku nikt czegoś takiego się nie zdarzyło. Potraktowanie książki jako formy przestępstwa ściganego w karnym trybie jest zupełnie nową jakością. Do tej pory sprawy tego typu kierowane były do sądu w trybie powództwa cywilnego o ochronę dóbr osobistych. Gdyby publikacja Piątka nie była dobrze udokumentowana, Macierewicz spokojnie mógłby wygrać sprawę w trybie cywilnym, Jeśli tego nie czyni, posiłkując się Prokuraturą Wojskową, to może to oznaczać, że ma coś do ukrycia i tryb postępowania w militarnym trybie prokuratorskim ma mu to ułatwić. Dodatkowym horrendum i absurdem w tej sprawie jest skierowanie sprawy do Prokuratury Wojskowej właśnie, choć ani Macierewicz ani Piątek nie są wojskowymi, lecz – by tak rzec – pełnymi cywilami. Tymczasem, jak sama nazwa wskazuje, Prokuratura Wojskowa powołana jest do oskarżania wojskowych. Szaleństwo to rozsierdzonego Macierewicza czy metoda? Jeśli metoda, to jedyną wskazówką, o co tu chodzi może być ta, która prowadzi do podejrzenia, że chodzi o zamiar wplątania Piątka w sprawę szpiegowską czy około szpiegowską czy też zdrady stanu. Tylko bowiem w takim przypadku cywile wchodzą w zakres jurysdykcji Prokuratury Wojskowej. Dodajmy, że ostatnie karne procesy o publikacje książek, to lata sześćdziesiąte, okres gomułkowski (przypadki m.in. Janusza Szpotańskiego, Jana Nepomucena Millera czy Melchiora Wańkowicza).
Po trzecie, wyraźna jest gotowość PiS by wejść w konfrontację z szerokimi kręgami społecznymi. Upór w forsowaniu deformy oświaty, daniny abonamentowej na propagandowe media rządowe (TVP i Polskie Radio), pomysł zwiększonego podatku od paliw (który przecież zawiera potencjał zirytowania wszystkich kierowców) jest symptomatyczny. Świadczy to o tym, że czują się mocni i zamierzają trzymać się tej wersji.
Skąd takie zaostrzenie kursu i retoryki?
Wydaje się, że są dwie przyczyny tego stanu rzeczy.
Po pierwsze, kwietniowe tąpnięcie PiS w sondażach i wzrost notowań opozycji okazał się chwilowy. Ta pierwsza weryfikacja półtorarocza rządów upewniła PiS w przekonaniu że „nie ma z kim przegrać”. Wtórną kwestią jest to, czy to wynik realnej oceny czy zgubnej pychy. Fakt, że PiS tak to czuje i wyciąga z tego konsekwencje.
Po drugie, gwałtowne nasilenie konfrontacyjnego kursu dało się zauważyć tuż po wizycie Trumpa. I choć przesadne jest nadanie temu wydarzeniu przez propagandę PiS cech jakiegoś epokowego, długofalowego sukcesu, to liczy się także wymowa bieżących faktów. PiS, uzyskawszy, choćby tylko retoryczne, potwierdzenie przez Trumpa, roli Polski jako głównego sojusznika USA w Europie, jako ich „konia trojańskiego”, uzyskał jeszcze coś w ich mniemaniu istotnego. Uzyskał oto poczucie i nadzieję, że Unia Europejska, a ściśle tzw. „stara Unia”, uzna, przynajmniej do pewnego stopnia, że pisowska Polska to domena wpływów USA, ich polityczny „rewir”. PiS liczy, że zmęczona Polską Unia wykorzysta to jako pretekst do częściowego przynajmniej wymiksowania się męczącego sporu z rządem PiS o standardy demokracji, o sądy, Trybunał Konstytucyjny, etc. Że dokona się to na zasadzie: teraz ty, Trump męcz się z tymi polskimi nacjonalistycznymi awanturnikami i dzikusami, tym bardziej, że tobie akurat te klimaty nie przeszkadzają, bo to twoi ideowi pobratymcy. A generalne interesy i tak jakoś zostaną uregulowane, w tym kwestia roli Ameryki w NATO. Innymi słowy: nich idzie swój do swego po swoje, a całość i tak zostanie jakoś zbilansowana po ogólnej myśli. PiS nie może oczywiście, dopóki Polska jest w UE, liczyć na całkowite odpuszczenie w rozmaitych kwestiach, praworządności, Puszczy Białowieskiej i kontyngentu imigrantów, ale może liczyć na pewne osłabienie napięcia i zejście z głównej linii strzału.
Po trzecie, także w kwestiach wewnętrznych o charakterze światopoglądowym można spodziewać się zaostrzenia kursu. Prezes PiS co prawda boi się powtórki z 3 października 2016, czyli „czarnego protestu”, ale anemiczna reakcja środowisk kobiecych na odebranie im bezreceptowego dostępu do antykoncepcji awaryjnej może rodzić w nim nadzieję, że ten poziom społecznej mobilizacji, jakim był tamten jesienny wybuch oporu, być może się już nie powtórzy. Tym bardziej, że stawką jest odzyskanie nieco nadwerężonego poparcia ze strony obrońców życia poczętego w rodzaju tych, którzy skupieni są wokół Kai Godek czy Mariusza Dzierżawskiego czy tych sekundujących fanatykom z Ordo Iuris, o Radiu Maryja nie wspominając. W elektoracie PiS tacy radykałowie co prawda nie stanowią większości, ale dużą siłę, wartą pielęgnowania, na pewno.
Strach się bać
Reasumując – test z poparcia dla niego i test siły opozycji okazał się dla PiS korzystny. Efekt półtora roku protestów ulicznych, społecznej presji i działania krytycznych mediów okazał się nader skromny. Jeśli do tego dodać fakt, że po wizycie Trumpa PiS gwałtownie przyspieszył i de facto sfinalizował pacyfikację wymiaru sprawiedliwości, to może się w nim obudzić myśl – jeśli nie teraz, to kiedy. Bo przecież nigdy nie wiadomo, czy obecna komfortowa sytuacja trwać będzie wiecznie. Lepiej więc kuć żelazo póki gorące. Może się okazać, że za rok (przyjmijmy taką umowną perspektywę) możemy znaleźć się w sytuacji diametralnie odmiennej od tej, w które żyjemy dziś, i która nawet części krytyków może się wydawać relatywnie nie najgorsza, a w każdym razie do wytrzymania. Ta nowa sytuacja może oznaczać procesy polityczne, otwarcie się przed niektórymi oponentami bram więzień, a kto wie czy na porządku dziennym nie stanie groźba represji dalej idących. Bo logika wydarzeń pcha prezesa PiS w tym właśnie kierunku, nawet gdyby się do przed tym jakoś osobiście wzdragał. Ta logika, to logika Makbeta, który musi „zabijać” kolejnych wrogów by zachować władzę. Kres działaniu tej logiki może położyć dopiero sytuacja, gdy las Birnamski podejdzie do stóp Dunsinane.