2 grudnia 2024

loader

Pistolet dla każdego?

Producenci i handlarze bronią zacierają ręce. Zwietrzyli doskonały interes. I wcale nie chodzi o baterie rakiet, czołgi, czy myśliwce, ale o zupełnie niewinne pistoleciki, mieszczące się w damskiej torebce lub szafce przy łóżku.

W środku Europy, prawie czterdziestomilionowa Polska jest białą plamą, jeśli policzymy broń palną znajdującą się w prywatnych rękach. Zaledwie 1 na 200 Polaków posiada pozwolenie. W przeważającej liczbie jest to broń myśliwska (283 tys. jednostek) jak również broń sportowa (36 tys. jednostek). Jedynie 51 tysięcy osób ma broń dla tak zwanej ochrony osobistej. W sumie, według danych policji, na koniec 2015 roku, pozwolenie miało w Polsce 193 tysiące osób, dysponując niemal 391 tysiącami jednostek broni To znikoma liczba w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi. W USA jest 300 milionów sztuk legalnej broni – z grubsza tyle, ilu jest Amerykanów. Jeżeli specom od marketingu udałoby się namówić tylko co drugiego Polaka do zakupu broni, powstałyby w Polsce rynek handlu prywatną bronią wart kilkadziesiąt miliardów złotych. Celowo zaczynam od biznesu, bo ostatnio modny i głośny stał się temat powszechnego dostępu do broni – właściwie nie wiadomo dlaczego? Mówienie o zamachach w Paryżu, Brukseli, czy ostatniej strzelaninie w klubie gejowskim w Orlando na Florydzie – to tylko preteksty. Tak naprawdę gra toczy się o wielkie pieniądze.

Pistolet miarą demokracji

Ale zanim co drugi Polak uda się do sklepu z bronią lub zamówi ją w Internecie – trzeba wytworzyć taką potrzebę. To klasyka marketingu. Dlatego coraz częściej słyszymy, że wobec zagrożenia terrorystycznego, możliwej inwazji imigrantów i nieudolności policji – najlepszym rozwiązaniem byłoby posiadanie w domu swojej prywatnej broni. Bezpiecznym może się czuć tylko ten obywatel, który w razie czego, będzie mógł własnoręcznie zastrzelić agresora. Częstym jest też powoływanie się na wolności obywatelskie i twierdzenie, że miarą wolności i demokracji jest liczba sztuk broni palnej w naszych domach. Nie dajmy się nabrać na ten medialny harmider wokół broni dla Kowalskiego, bo te dwa najczęściej powtarzane słowa: „bezpieczeństwo” i „wolność” są tylko sloganami handlowymi. A zarobek handlarzy bronią – prawdziwym celem.
Argumentem przytaczanym przez zwolenników łatwego dostępu do broni jest przypominanie, że obecne ograniczenia są pozostałością po PRL-u. I tu trzeba przyznać rację, bo faktycznie od zakończenia II wojny światowej, przez cały okres Polski Ludowej, posiadanie broni palnej przez zwykłych obywateli nie było przez władze tolerowane (za wyjątkiem broni myśliwskiej). Ale, o ile puste półki w sklepach były oczywistym negatywem tamtych czasów, to szuflady biurek i szafek bez prywatnych pistoletów i karabinów, są pozytywną spuścizną PRL-u. Amerykanie mają dziś kłopot ze swoimi 300 milionami broni palnej. Dość powiedzieć, że w ciągu ostatnich 45 lat od kul zginęło niemal 1,5 miliona Amerykanów, więcej niż we wszystkich wojnach prowadzonych przez Stany Zjednoczone w całej historii tego państwa. Według oficjalnych danych, w roku 2014 w USA było 33 599 ofiar broni palnej. W tym samym roku w Polsce były 32 zabójstwa (w tym usiłowania zabójstwa) z użyciem broni palnej oraz 86 samobójstw poprzez zastrzelenie się. Nawet, jeśli uwzględnimy, że Stany Zjednoczone są znacznie większe od Polski, to i tak ofiar jest tam wielokrotnie więcej niż u nas. Rokrocznie na terenie USA jest ponad 300 masowych strzelanin. Dwie trzecie ofiar zabójstw ginie od kul, połowa samobójców strzela do siebie z broni palnej. Polska tych problemów nie ma. I nie dajmy się przekonać, że „model amerykański” jest lepszy.

Polacy nie chcą broni

Zresztą Polacy wcale nie pragną mieć w swoich domach arsenałów. Wszystkie badania przeprowadzone w ostatnich latach zgodnie pokazują, że nie więcej niż kilkanaście procent Polaków chciałoby ułatwień w dostępie do broni palnej. Ponad 80 proc. nie widzi takiej potrzeby, w tym znaczna grupa Polaków chciałaby wręcz zaostrzenia obecnych zasad dostępu do broni palnej (w sondażu z 2011 roku dla „Newsweeka” było to ponad 50 proc. ankietowanych). W 2010 roku, po zabójstwie działacza PiS Marka Rosiaka i strzelaninie na Śląsku, posłowie SLD zaproponowali ograniczenie pozwoleń do posiadania broni palnej jedynie dla myśliwych i sportowców zrzeszonych w klubach strzeleckich. Inicjatywa nosiła nazwę: „zero broni”. Ówczesny przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej powiedział, że: „obywatele wolnego i demokratycznego kraju nie muszą mieć broni, by mogli czuć się bezpieczni”. W pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem. Monopol państwa na stosowanie (w wyjątkowych wypadkach) środków przymusu bezpośredniego jest w naszym kręgu cywilizacyjnym regułą powszechnie akceptowaną. Konieczność posiadania przez obywateli pistoletów, noży bojowych, kajdanek, czy kijów baseballowych (do celów innych niż gra w baseball) oznacza, że państwo nie działa. Po to płacimy podatki, by to policja i inne służby w sposób profesjonalny zapewniały bezpieczeństwo obywateli. A jeśli już żonglujemy słowem „bezpieczeństwo”, to Polacy przede wszystkim potrzebują bezpieczeństwa socjalnego, które mogą zapewnić wyższe zarobki, stabilne umowy o pracę, emerytury pozwalające na godne życie. Pistolet pod poduszką tego bezpieczeństwa nie da. A niejednokrotnie może być przyczyną tragedii…

6000 samobójstw

Od wielu lat rośnie w Polsce liczba samobójstw. Kiedyś porównywaliśmy, że corocznie tylu Polaków odbiera sobie życie, co ginie w wypadkach samochodowych. To już nieaktualne. Dzisiaj samobójców jest niemal DWA RAZY WIĘCEJ niż ofiar wypadków samochodowych. Prognoza na rok 2016 przewiduje, że życie w tym roku odbierze sobie 6000 Polaków. Nie wnikając w motywy samobójców, jedno jest poza dyskusją: obecność w domu broni palnej kapitalnie ułatwia im realizację planów. Statystycznie 9 na 10 prób samobójczych z użyciem broni palnej kończy się zgonem. Zupełnie odwrotnie niż w przypadku pozostałych prób samobójczych, gdzie przeważającą liczbę osób dokonujących zamachu na swoje życie udaje się uratować. Statystyki amerykańskie są zatrważające: w roku 2014 z ogólnej liczby 33 500 ofiar broni palnej, 21 000 – to samobójcy. Przeprowadzone w Kalifornii badania wykazały, że w domu, w którym znajduje się broń palna, prawdopodobieństwo samobójstwa zakończonego śmiercią wzrasta TRZYKROTNIE. Jeśli do tego dodam, że w Polsce co dziesiąty samobójca ma mniej niż 19 lat, to trzeba się poważnie zastanowić, czy aby na pewno pistolet w domu rodzinnym przyczyni się do naszego bezpieczeństwa. I bezpieczeństwa naszych dzieci…
Nie chcę wdawać się dyskusje o najróżniejszych statystykach, dowodzących, na przykładach innych krajów, że większa dostępność broni skutkuje zmniejszeniem przestępczości. Ciężko bowiem ocenić rzetelność takich badań, skoro wiemy, że handel bronią to przede wszystkim wielki światowy biznes. Poza tym dostęp do broni, rzekomo sprawdzający się w USA, niekoniecznie sprawdziłby się w Polsce. Amerykanie ze swoją 2. poprawką do konstytucji, gwarantującą dostęp do posiadania i noszenia broni, żyją od ponad 200 lat. Co stałoby się w Polsce, gdyby w krótkim czasie większość Polaków została uzbrojona, tak jak są wyposażeni w telefony komórkowe? Tego nie wiemy. I nie próbujmy eksperymentować! Polska jest krajem, w którym w relacjach między ludźmi jest za dużo agresji, a za mało tolerancji i zaufania. Nie wyobrażam sobie, żeby dzisiejszym nacjonalistom, rasistom, homofonom dać do ręki pistolet. Jako społeczeństwo i bez tego mamy z nimi dostatecznie wiele kłopotów.
Jest jeszcze jeden argument przeciwko szerokiemu dostępowi do broni, z którym zgadzają się wszyscy psychologowie. Zwykły Kowalski, nawet bywający od czasu do czasu na strzelnicy, najczęściej nie jest w stanie, w chwili zagrożenia, sprawnie posłużyć się posiadaną bronią. Wymierzyć w człowieka, nie w tarczę – i strzelić. A na dodatek zrobić to szybciej od napastnika wyposażonego choćby tylko w nóż. Dlatego, jeśli już trzeba użyć broni, niech to robią profesjonaliści. Takimi profesjonalistami powinni być policjanci. Niestety w Polsce, jeśli chodzi o umiejętności strzeleckie, z reguły nie są. Bo statystyczny polski policjant bywa na strzelnicy nie częściej niż raz na pół roku, a ilość amunicji, którą podczas tych pobytów może użyć to TRZYDZIEŚCI DWIE sztuki. Dla porównania: sportowiec, strzelec trenujący na strzelnicy, oddaje do kilkuset strzałów podczas jednego treningu. Miast więc dyskutować o kupowaniu broni palnej do domu, należy wymusić na rządzących taki poziom wydatków na policję, by możliwe było doskonałe wyszkolenie każdego policjanta. To znacznie ważniejsze niż uzbrojenie Polaków w miliony sztuk broni palnej.

„Malutki pistolecik” Kaczyńskiego

Czy w ramach „dobrej zmiany” możemy się spodziewać ułatwień w dostępie do broni palnej? Wszak prezes Kaczyński przyznał, że kiedyś nosił przy sobie „malutki pistolecik”, a niektórzy wspominają jego fascynację bronią w tamtych czasach. Piszę o tym nie bez kozery, bo w ostatnich tygodniach odnotowaliśmy znamienny fakt. Po zamachach terrorystycznych w Paryżu i Brukseli, ministrowie spraw wewnętrznych debatowali nad zmianami w unijnej dyrektywie dotyczącej broni. Zmiany mają zapewnić skuteczniejszą kontrolę handlu bronią, określić nowe zasady postępowania z tzw. bronią dezaktywowaną, czyli pozbawioną zdolności bojowych oraz określić jednolite zasady oznaczania broni w całej Unii Europejskiej. Wszystko po to, by broń palna, w tym broń samopowtarzalna, nie trafiała w niepowołane ręce. W głosowaniu jedynie dwaj ministrowie spraw wewnętrznych nie poparli zmian, uznając, że zbytnio ograniczają rynek broni. Jednym z nich był szef polskiego MSW – Mariusz Błaszczak. Czy może to oznaczać „puszczanie oka” przez PiS do skrajnie prawicowych i nacjonalistycznych ugrupowań, zwolenników szerokiej dostępności broni palnej? Tego się obawiam. Ja wszakże niezmiennie jestem przeciwnikiem tak rozumianego „uzbrajania” Polaków. I choć pisząc te słowa, wypowiadam się we własnym imieniu, jestem przekonany, że zdecydowana większość mojej partii, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, myśli podobnie.

trybuna.info

Poprzedni

In vitro daje ludziom szczęście

Następny

Pyza na polskich dróżkach…