Łukasz Gibała, znany przede wszystkim z tego, że jest kuzynem wicepremiera Gowina, a potem ze swoich tyle licznych, co paradnych wypowiedzi na tematy różne, skompromitował się ze szczętem.
Były poseł Platformy Obywatelskiej i Ruchu Palikota, od lat chronicznie nieznoszący prof. Majchrowskiego, prezydenta Krakowa, umyślił sobie rozumkiem własnym, że tego Majchrowskiego utrąci w referendum. Zaplanował wszystko w szczegółach. Majchrowski miał paść – jeśli wierzyć lokalnej prasie, głównie pod ciosami smogowymi. Miasto jest, jak wiadomo zadymione, bo ludzie ciągle ogrzewają się tradycyjnymi, piecami, czyli takimi na węgiel. Gibała postawił na strach i przerażenie, które miał zamiar wzbudzać w mieszkańcach wedle szczegółowo rozpisanego planu. Plan nie tyle się ulotnił, co „wyciekł” do prasy, co – jak się zdaje – bardzo mu zaszkodziło. Jak bardzo – można się tylko domyślać, a to na podstawie komunikatu ogłoszonego przez komisarza wyborczego w Krakowie. Ogłosił on mianowicie, że na 87 tysięcy złożonych przez komitet Gibały podpisów pod żądaniem referendum w sprawie odwołania prezydenta Majchrowskiego, poprawnych było tylko nieco ponad 48 tysięcy. Reszta to jakieś badziewie.
Prezydent Krakowa tak skomentował ten incydent (w końcu, dla profesora taki Gibała, to poniekąd tylko incydent):
„Dziękuję mieszkańcom Krakowa za to, że nie ulegli presji pieniądza. Okazało się po raz kolejny, że Krakowa nie można kupić, że Kraków jest miastem, które myśli i wie o tym, co to demokracja. Mieszkańcy wiedzą, że prezydenta rozlicza się po zakończeniu kadencji i tak też będzie tym razem. Argumenty, których używa Łukasz Gibała, to argumenty nieprawdziwe i wymyślone. Dziękuję raz jeszcze wszystkim mieszkańcom, a tych, którzy podpisali się pod wnioskiem o referendum zapewniam, że zrealizuję swój program wyborczy”.