W sytuacji nadchodzącej katastrofy gospodarczej i masowych zwolnień głupotą jest dalsze myślenie o bezrobociu jako karze za rzekomą niezaradność. W Polsce zasiłki otrzymuje kilkanaście procent potrzebujących. W najbliższym czasie przełoży się to na wielki wzrost biedy, pogrąży gospodarkę od strony popytu i utrudni wychodzenie z kryzysu. Rządu to nie obchodzi. W kolejnej wersji tarczy antykryzysowej nie ma żadnego pomysłu na ratowanie ludzi, którzy tracą pracę.
Epidemia koronawirusa brutalnie zweryfikowała popularny od kilku lat pogląd, wedle którego polski rynek pracy jest „rynkiem pracownika”. Faktem jest, że ostatnia dekada wiązała się z mocnym ożywieniem gospodarki, a co za tym idzie wzrostem wynagrodzeń oraz spadkiem bezrobocia, ale to wyłącznie część opowieści o świecie pracy w Polsce. Ten obszar to o wiele więcej niż tylko wskaźniki makroekonomiczne. Obecna sytuacja pokazuje, że równie istotne są sprawne instytucje, które odpowiadają za ochronę miejsc pracy i zabezpieczenie dochodów pracowników na wypadek kryzysu. W Polsce takich instytucji brakuje, a rząd robi obecnie wszystko, aby uzupełnić braki własnymi działaniami ad hoc. Tarcza finansowa Polskiego Funduszu Rozwoju wspiera utrzymanie zatrudnienia poprzez zapewnienie bezzwrotnych subwencji firmom, które nie będą zwalniać swoich pracowników, a w ostatnim tygodniu zaproponowano wzrost zasiłku dla osób bezrobotnych oraz wprowadzenie dodatkowego świadczenia solidarnościowego.
„Nowa normalność”
W najbliższych miesiącach czeka nas wzrost bezrobocia. Chociaż w danych jeszcze tego tak bardzo nie widać. Jak bardzo wzrośnie bezrobocie? Pojawiają się pierwsze szacunki, które mówią o około 600 tys. nowych bezrobotnych, którzy pojawią się na rynku pracy do września. Taka liczba równa jest stopie bezrobocia na poziomie około 10 proc.
Trudna sytuacja na rynku pracy dotyczyć będzie dwóch grup społecznych – osób młodych oraz pracowników o niskich kwalifikacjach. Badania gospodarki Stanów Zjednoczonych pokazują, że w przypadku osób, które posiadają wyższe wykształcenie, stopa bezrobocia jest ponad dwukrotnie mniejsza niż w przypadku osób, które nie skończyły szkoły średniej. Podobny efekt dotyczyć będzie Polski.
Co z osobami młodymi? Stosunkowo często są one zatrudniane na umowach cywilnoprawnych, które nie gwarantują kodeksowego zabezpieczenia na wypadek utraty pracy. Wiele z nich pracuje również w sektorach, które podlegają największym restrykcjom, czyli gastronomii oraz hotelarstwie. Bezrobocie uderzy głównie w nich. Według sondaży aż 26 proc. pracowników w wieku 18-24 lat obawia się zwolnienia z pracy.
Co w takim razie robić? W pierwszym etapie kryzysu kluczowe było zatrzymanie fali zwolnień. W pewnym zakresie już udało się tego dokonać, chociaż na ostateczny efekt należy jeszcze poczekać. Dziś najważniejsze wydaje się zagwarantowanie bezpieczeństwa socjalnego osobom, które stracą pracę, czyli zwiększenie zasiłku dla osób bezrobotnych.
Fikcyjne zasiłki
W Polsce świadczenia dla osób bezrobotnych są na zawstydzająco niskim poziomie. Stopa zastąpienia dochodu netto na bezrobociu dla przeciętnej płacy wynosi około 22 proc. i stawia nas na szarym końcu państw OECD. W krajach takich jak Francja, Niemcy czy Słowacja wielkość ta oscyluje w okolicach 60 proc. Tak niski poziom świadczeń prowadzi do tego, że w praktyce wsparcie osób bezrobotnych w Polsce jest fikcją. Większość pracowników może liczyć na zasiłek w wysokości około 730 zł netto, czyli nieco wyższy niż minimum egzystencji, ale już niższy od minimum socjalnego. Kwota ta może nieznacznie wzrosnąć lub zmniejszyć się w przypadku udokumentowania odpowiedniego stażu pracy. To jednak marne pocieszenie, ponieważ ostatecznie zasiłek jest na tyle niski, że bezrobotni i tak zwykle uzależnieni są od dodatkowych źródeł dochodu – np. środków rodziny czy wsparcia organizacji pozarządowych.
W wielu państwach zasiłek liczony jest również inaczej niż w Polsce. Na przykład w Norwegii obliczany jest jako około 65 proc. rocznej podstawy dochodu brutto, a więc jest ściśle powiązany z wcześniejszym wynagrodzeniem. Pracownik może zatem utrzymać do pewnego stopnia swój wcześniejszy poziom życia. Bezrobocie w takim wypadku jest stanem przejściowym pomiędzy okresami zatrudnienia, a nie dotkliwą karą za życiowe niepowodzenia. Pewien standard co do wysokości zasiłków wyznacza również Międzynarodowa Organizacja Pracy, która w jednej z konwencji zaleca jego wysokość na poziomie przynajmniej 50 proc. minimalnej pensji. To nadal niezbyt wysoka kwota, ale gwarantująca przynajmniej pewien elementarny standard życia. Jak na tym tle wypada Polska? W Polsce wysokość zasiłku dla osób bezrobotnych jest ustalana w sposób zupełnie dyskrecjonalny, czyli według politycznego widzimisię.
Rząd obiecuje, że zasiłek zostanie podniesiony już wkrótce do 50 proc. płacy minimalnej. To dobra wiadomość. Należy jednak pamiętać, że w przypadku Polski problemem jest nie tylko niska wysokość świadczenia, ale również jego bardzo ograniczona dostępność. Wśród osób bezrobotnych uprawnionych do zasiłku jest wyłącznie kilkanaście procent. To stawia nas nie tylko w europejskim tyle – również globalnie wypadamy przeciętnie, znajdując się minimalnie ponad medianowym poziomem dostępności dla krajów rozwijających się, czyli państw takich jak Algieria czy Kazachstan.
Poza wzrostem takich świadczeń powinno się w takim razie również zliberalizować kryteria ich przyznawania. Oznacza to przede wszystkim włączenie do systemu w większym stopniu osób zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych poprzez zmniejszenie wymagań co do stażu pracy. Tego typu rozwiązanie powinno było pojawić się natychmiast po wybuchu epidemii, ponieważ to właśnie zatrudnienie na umowach czasowych podlega największym ograniczeniom w czasie kryzysu.
Potrzeba zmian
Podniesie świadczeń dla osób bezrobotnych jest koniecznością. Epidemia koronawirusa może wygasnąć w najbliższych miesiącach, ale jej fatalne gospodarcze skutki będą ciągnąć się latami. Warto w związku z tym podjąć się trzech działań. Po pierwsze, zwiększyć zasiłek. Po drugie, wydłużyć prawo do otrzymywania wyższego zasiłku z 3 miesięcy do 6 miesięcy. Obecnie po 3 miesiącach wysokość świadczenia zmniejszana jest o około 20 proc. Po trzecie, rozszerzyć zasiłek na osoby pracujące na umowach cywilnoprawnych i wypłacić dodatkowe kwoty z budżetu państwa zamiast z funduszu pracy. Zaproponowane rozwiązania mogłyby zastąpić świadczenie solidarnościowe, które wydaje się niepotrzebnie komplikować już dość skomplikowany system pomocy społecznej.
Jakie argumenty przemawiają za powyższymi zmianami? Najmocniejszy z nich mówi o poprawie sytuacji pracowników, którym zapewniona zostaje poduszka bezpieczeństwa na czas kryzysu. Oznacza to z jednej strony lepszą pozycję przetargową w negocjacjach z pracodawcą, czyli wyższe płace oraz lepsze dopasowanie na rynku pracy. Z drugiej strony natomiast uważa się, że w czasie kryzysu zasiłki działają jak automatyczny stabilizator koniunktury. Prowadzą do wygładzenia wydatków konsumpcyjnych w długim okresie, zabezpieczając dochody osób, które tracą pracę. Działają zatem dodatnio na PKB poprzez kanał popytowy i zmniejszają skalę recesji.
Ekonomiści oceniają polityki publiczne przez pryzmat bilansu zysków i strat. Zasiłek dla osób bezrobotnych również rodzi ryzyka. Najczęściej wymieniane to ryzyko wydłużania się okresu bezrobocia wśród beneficjentów świadczenia. Na tym polu nie ma jednak zgody. Przez wiele lat uważano, że zasiłki wpływają ujemnie na poziom zatrudnienia, ponieważ bezrobotni zamiast podjęcia pracy wybierają czas wolny i życie na zasiłku. Takie przekonanie było zgodne z teorią ekonomii, która zakłada racjonalność jednostek podczas gospodarowania dostępnymi zasobami. Wiele zmieniło się po ostatnim kryzysie finansowym, kiedy pojawiło się wiele badań dotyczących skutków wydłużenia okresu pobierania zasiłku dla osób bezrobotnych w Stanach Zjednoczonych.
Ekonomista, Robert Barro obliczył, że wydłużenie okresu pobierania zasiłku do 99 tygodni przez administrację Obamy zwiększyło stopę bezrobocia o około 2 punkty procentowe. Praca Barro doczekała sie jednak szybko odpowiedzi ze strony ekonomisty z Berkley, Josepha Rothsteina, który dowodził, że sam zasiłek odpowiadał za wzrost stopy bezrobocia o zaledwie 0.1 punktu procentowego. Pozostała część wytłumaczona może zostać przez szok popytowy. Debata pomiędzy ekonomistami nie została nigdy rozstrzygnięta. Ostatnio w obiegu pojawiła się kolejna praca naukowa czwórki znanych ekonomistów, wedle której wzrost świadczeń miał wręcz neutralny wpływ na poziom bezrobocia. To dopiero wersja robocza artykułu, ale pokazuje, że na tym polu ciężko mówić o jakimkolwiek konsensusie.
Wracając na nasz rodzimy grunt, warto podkreślić, że obecny kryzys uwydatnia również grzech główny polityki publicznej w Polsce. Rząd powinien od dawna posiadać szczegółową strategię wsparcia dla osób bezrobotnych, która zadziałałaby automatycznie w momencie pojawienia się kryzysu. Reformy ad hoc nigdy nie należą do najlepszych, ponieważ zwykle są spóźnione, a do tego nie dają żadnych szans na szeroką współpracę pomiędzy rządem, pracodawcami, pracownikami i naukowcami. Wypracowanie optymalnej polityki wobec bezrobocia wymaga wielu badań, często opartych o eksperymenty i uczenie się na błędach. Dziś pozostaje nam podjęcie pierwszej próby, która na pewno będzie daleka od optymalnej. Wydaje się, że chociaż znamy właściwy kierunek zmian.