POLSKA W UNII. Tzw. czynniki oficjalne milczą. A szkoda. Dobrze byłoby na przykład wiedzieć, czy podczas swej pierwszej zagranicznej wizyty – właśnie w Budapeszcie, premier Morawiecki został poinformowany przez swego gospodarza, że w ub. roku Węgrzy przyjęli na swym terytorium 1300 uchodźców, i że gotowi są przyjąć następnych, choć pod pewnymi warunkami?
Budapeszteńską podróż pan premier Morawiecki potraktował jako demonstrację nie tylko tradycyjnej przyjaźni polsko-węgierskiej, ale też siły anty-brukselskiego sojuszu polsko-węgierskiego. Victor Orban miał stać za Polską murem – zarówno w sprawie uchodźców, jaki i wspierać rządowe reformy sądownictwa oraz utrącić wszelkie próby instytucjonalnego degradowania Polski w UE…
Jeśli jednak premier Morawiecki nie został uprzedzony przez swego budapeszteńskiego gospodarza o czynach i zamiarach węgierskiego rządu w kwestii uchodźców, jeśli zamiast tego karmiony był propagandowymi sloganami o „muzułmańskich najeźdźcach”, to władze PiS i polski rząd mają problem. Milczenie Mateusza Morawieckiego, podobnie jak innych czołowych polityków Prawa i Sprawiedliwości zdaje się to potwierdzać. To dowód zaskoczenia i konfuzji.
Niezależnie od tego, co się stało, obowiązkiem polityków jest poddać chłodnej analizie te nowe w naszej polityce zagranicznej fakty. Na Węgrach przecież opieramy całe swoje przekonanie, całą wiarę, że żadne sankcje brukselskie – łącznie z Art. 7 Traktatu Europejskiego, nie są nam straszne, bo węgierskie veto niczym niezawodna tarcza nas przed nimi ochroni. W świetle tego, co wyszło na jaw, warto jednak pomyśleć, czy w negocjacjach z Brukselą nie polegać przede wszystkim na sobie?
Wiceszef Komisji Europejskiej, odpowiadający za monitorowanie przestrzegania zasad prawa i demokracji w krajach członkowskich – Franz Timmermans, zgodził się przyjąć nowego polskiego ministra spraw zagranicznych w niedzielę i wysłuchać uważnie, co ma do powiedzenia. Zgoda na niedzielne spotkanie, to z jego strony przejaw bardzo daleko posuniętej dobrej woli, znaczący gest zachęcenia do rozmowy i wymiany poglądów. Jest więc okazja, by we własnej sprawie przejąć inicjatywę, miast zdawać się – jak do tej pory – na pośrednictwo Viktora Orbana.
Powiedziałbym nawet, że jest to super ważne. Węgrzy bowiem cały rok co innego mówili, a co innego robili. Dziś tłumaczą światu, że zachowywali rzecz całą w tajemnicy dla dobra samych imigrantów. Jednocześnie zapowiadają, że przyjmą następnych, ogłaszając przy okazji gromko, iż to oni – Węgrzy, będą decydowali, kto znajdzie schronienie na ich ziemi…
To jest buńczucznie powiedziane, dobrze brzmi dla węgierskiego ucha, ale przecież do tej pory każdy kraj, który przyjmuje uchodźców, też sam o tym decyduje – cóż w tym nowego?
Kolejna kwestia, która staje na porządku dziennym wraz z ujawnieniem informacji, że Węgry, choć protestują przeciwko przyjmowaniu uchodźców „pod dyktat Brukseli” przyjęły ich jednak z ciągu roku, tylu, ile przyjąć od początku mieli – otóż pytanie, które należy sobie w tej sytuacji zadać jest fundamentalne: czy rząd polski na pewno może liczyć na bratanków, gdy dojdzie do głosowania nad wcieleniem w czyn Art.7 Traktatu Unijnego?
Czy kalkulacje polskiego rządu są tożsame z kalkulacjami węgierskimi? Głosy, by w nowej perspektywie finansowej uwzględniać wywiązywanie się poszczególnych krajów z przyjętych przez Brukselę, wspólnych działań na rzecz uchodźców, są w Unii coraz częstsze i coraz wyraźniejsze. Problem uchodźców na naszych oczach staje się problemem ekonomicznym.
Jeśli tak się stanie, jeśli udział we wspólnych przedsięwzięciach na rzecz uchodźców będzie miał wpływ na przyszły podział pieniędzy, to co zrobi premier Orban w obliczu możliwej premii za unijną lojalność? Czy dalej będzie stał przy boku Prawa i Sprawiedliwości?
Czy Państwo zwrócili uwagę, że tak drażliwy problem, jak przyjęcie zgodnie z unijnym zaleceniem 1300 uchodźców z powodzeniem udało się ukryć przed węgierską opinią publiczną aż przez rok? Jak to jest u naszych bratanków z tą wolnością prasy, z dostępem do informacji publicznej?
W Polsce, przynajmniej na razie, wydaje się to absolutnie niemożliwe. Niemniej premier Orban udowodnił, że jak się bardzo chce, to można… Pomyślmy o tym od czasu do czasu.
Autor pełni funkcję wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego.