Ulicami Warszawy przeszła manifestacja „Wszyscy dla wolności”. Zapraszał na nią KOD i koalicja Wolność Równość Demokracja. To pozwoliło wziąć w niej udział także SLD, jednemu z sygnatariuszy tej koalicji. Z kolei (kto wie, czy nie z tego głównie powodu) oficjalnie w marszu nie wzięła udziału Platforma Obywatelska. Jej lider był w Legnicy, a potem na urodzinach córki. W tej sytuacji pozostali liderzy PO, którzy jednak przyszli, maszerowali niejako prywatnie. M.in. pani premier Ewa Kopacz.
Marszowi patronowali i prowadzili go dwaj b. prezydenci, Bronisław Komorowski i Aleksander Kwaśniewski.
„Od frontu”, w obliczu PiS-owskiego zagrożenia, próby łączenia wysiłków mimo przeszłych różnic i animozji widoczne więc były gołym okiem. Jednak, choć stare niechęci zacierają się, to Polska nie byłaby Polską, gdyby jak grzyby po deszczu nie wyrastały nowe pretensje wszystkich do wszystkich. Nie inaczej jest na lewicy. Włodzimierzowi Czarzastemu, którego sytuacja „marszowo-polityczne” jest nie do pozazdroszczenia, za złe ma wcale nie mało członków SLD. Że poszedł w końcu na ten marsz, że na przyprzążkę itp. itd… Czy lepiej byłoby, gdyby i on i pozostali eseldowcy znów zostali w domu? Czy obrażeni lepiej by się czuli, gdyby SLD swym uczestnictwem nie dał świadectwa, nie przypomniał wszystkim zapominalskim, że przy okrągłym stole były dwie strony, że „Solidarność” nie budowała zrębów demokracji sama ze sobą, że SLD ma swój twórczy udział w powstaniu Konstytucji, że wprowadzał Polskę do Unii Europejskiej? Praktyka dowodzi, że jak SLD sam nie upomni się o siebie, to nikt tego nie zrobi. Przeciwnie. W sobotę też tak było – wzmianek o udziale Sojuszu w marszu było tyle, co nic. Tym razem jednak, na czele marszu w obronie demokracji, w obronie wolności, cała Polska zobaczyła ludzi SLD. SLD jest!