„Demokratyczne, praworządne, nowoczesne państwo ma pewne limity i ograniczenia. Nie może zmusić zgwałconej kobiety do rodzenia dziecka” – to słowa Jarosława Kaczyńskiego sprzed lat. Dzisiaj jego partia zmieniła zdanie.
Do zeszłego tygodnia wydawało się, że to nie może zdarzyć się w Polsce XXI wieku. Polsce leżącej w środku cywilizowanej Europy. Polsce należącej od 12 lat do Unii Europejskiej. Salwador, w którym kobiety odsiadują wieloletnie kary więzienia za aborcję lub tylko za budzące podejrzenia prokuratorów poronienia, wydawał się na końcu świata. Ale posłowie z Wiejskiej pokazali, że już nie tylko Węgry Orbana są wzorem dla naszej „demokracji”, ale również konstytucja Salwadoru, w której zapisany jest całkowity zakaz aborcji. Co gorsza, zgoda na procedowanie w komisji sejmowej obywatelskiego projektu zakazującego aborcji w każdym wypadku i posyłającego kobiety do więzień, była wspólnym dziełem posłanek i posłów wielu ugrupowań sejmowych. Wśród popierających ten projekt, rodem ze średniowiecza, znaleźli się posłowie PiS, Kukiz15, PSL i PO. Chyba po raz pierwszy w tak drastyczny sposób przekonaliśmy się, czym jest Sejm pozbawiony lewicy.
Za, a nawet przeciw
W debacie o aborcji z ust prawicowych posłanek i posłów padały tysiące słów mówiących o tym, jak ważne jest ludzkie życie. To prawda, życie ludzkie jest bezcenne. Ale płacz zarodków jest jedynie wytworem umysłu Gowina, a pytanie o „początek człowieka” należy zadawać filozofom, a nie lekarzom. Lekarze nie mają z tym problemu: plemnik, komórka jajowa, zapłodnienie, zygota, zarodek, płód – każda faza ciąży jest dokładnie opisana. Tymczasem aborcja w barwnych opowieściach posłanek i posłów urastała do rangi hekatomby ludzkości. Przy niej obie wojny światowe razem wzięte okazywały się co najwyżej epizodem historii. Słuchając bogobojnych i zarazem obłudnych wystąpień zastanawiałem się, ilu wiedzę o aborcji czerpało z literatury, a ilu z własnego doświadczenia.
Bezpośrednio po debacie o aborcji, w kolejnym punkcie posiedzenia, znalazł się projekt zmian w ustawie o in-vitro. Nakładający na wykonywane zabiegi zapłodnienia pozaustrojowego takie obostrzenia, że po prawdopodobnym wejściu w życie zapisów zawartych w projekcie, procedura in-vitro stanie się jedynie pustym zapisem ustawy. I ci sami posłowie, którzy przed chwilą tak żarliwie walczyli o życie, teraz gremialnie opowiedzieli się przeciwko życiu. Bo przecież in-vitro, to nic innego, jak procedura medyczna pomagająca rodzicom mającym kłopoty z prokreacją, powoływać do życia swoje potomstwo. I znów, dzięki głosom posłów z wszystkich ugrupowań sejmowych, projekt faktycznie delegalizujący zabiegi in-vitro w Polsce trafił do dalszych prac w komisjach sejmowej.
Czy jest coś, co łączy oba, wydawałoby się tak różne, projekty? Tak, jest! To sprzeciw Kościoła – wobec aborcji i in-vitro!
Biblia czy Konstytucja
Trzy lata temu kardynał Dziwisz wypowiedział głośne słowa, o rzekomym prymacie prawa bożego nad stanowionym, czyli zapisami ustaw i Konstytucji. Miały być wskazówką dla posłanek i posłów, jak mają głosować w kontrowersyjnych z punktu widzenia Kościoła głosowaniach. Wypowiedź katolickiego hierarchy obiegła media, a przez szefa SLD Leszka Millera została ostro skrytykowana i przyrównana do próby budowania państwa wyznaniowego na wzór Iranu Chomeiniego. Potem sprawa ucichła, a biskupi chyba sami się zmitygowali, że postulując kopiowanie zapisów biblijnych do konstytucji – przegięli. Szansa na budowanie w Polsce państwa wyznaniowego pojawiła się dopiero po wygranej Prawa i Sprawiedliwości.
Siedząc na galerii sejmowej podczas obu debat, w pewnej chwili zacząłem się zastanawiać, czy to jeszcze Sejm świeckiego państwa, czy może już balkon jakiegoś warszawskiego kościoła. Niemal każdy z posłów solennie zapewniał z mównicy, jak niezwykle bliskie są mu wartości głoszone przez Kościół katolicki. Cytowano Jana Pawła II, papieża Franciszka i całą plejadę świętych. Ale jakoś nie przypominam sobie powoływania się na artykuł 25 Konstytucji, mówiący o neutralności światopoglądowej państwa. A byłoby to jak najbardziej na czasie, bo o to w obu tych debatach tak naprawdę chodziło. O wpisanie swojego własnego światopoglądu do ustaw i Konstytucji i tym samym narzucenie go innym.
Szacunek dla religii jest jednym z filarów demokracji. Dlatego nie powinniśmy oceniać i komentować dogmatów i reguł religijnych innych: noszenia durszlaka na głowie przez Postafarian, pozbawiania się możliwości transfuzji krwi przez Świadków Jehowy, czy przyjemności spożywania schabowego przez Muzułmanów. Każdy ma prawo do swoich przekonań. Ale też absurdem byłaby próba wprowadzenia w Polsce powszechnego zakazu dokonywania transfuzji krwi, nawet w przypadku zagrożenia życia. A taka byłaby logika zdarzeń, gdyby większością religijną byli w Polsce nie Katolicy, a Świadkowie Jehowy.
Prawo wyboru
Zbrodnią byłoby zmuszanie kogokolwiek do niechcianej przez niego aborcji. I nie mam nic przeciwko temu, by za zmuszanie do dokonania aborcji lub za dokonanie zapłodnienia in-vitro wbrew woli dawców nasienia i komórek jajowych była kara. Bo w każdej z tych spraw najważniejszy jest wolny wybór. Powtórzę to jeszcze raz. W wolnym, demokratycznym i świeckim państwie najważniejszym jest, aby obywatelki i obywatele mieli wybór. To jest istotą demokracji.
Zła aborcja
Nikt z nas nie jest zwolennikiem dokonywania aborcji. Aborcji powinno być jak najmniej. I najkrótszą drogą do osiągnięcia tego celu jest edukacja seksualna. Jest stosowanie środków antykoncepcyjnych. Ale jak taka prewencja przed niechcianą ciążą może być realizowana, skoro inicjacja seksualna w Polsce ma miejsce często już w wieku poniżej 15 lat, a 16 letnia dziewczyna nie może samodzielnie udać się do lekarza ginekologa. I w tym kierunku należy zmieniać prawo – otwierając szkoły na edukację seksualną i otwierając dostęp do środków antykoncepcyjnych. A nie zamykając kobiety do więzień – co zaproponowali autorzy ustawy antyaborcyjnej.
Bolesna niepłodność
Niepłodność jest chorobą. Chorobą mającą wymiar społeczny. Światowa Organizacja Zdrowia uznała ją za jedną z najbardziej niepokojących chorób społecznych naszych czasów. Już co szósta para ma kłopoty z poczęciem dziecka. Niepłodność to choroba bolesna, jak wiele innych. Bo wielkim bólem dla rodziny jest świadomość braku możliwości doczekania się potomstwa. Na szczęście współczesna medycyna jest w stanie zaradzić bezpłodności wielu par. I to jest właśnie in-vitro, procedura medyczna, jak wiele innych. A decyzja o jej stosowaniu ma należeć do lekarzy i pacjentów, nie do prezesa Kaczyńskiego, posłanki Sobeckiej czy Pawłowicz.
Prawa człowieka
Połączyłem te dwie tak różne sprawy, aborcję i in-vitro, w jednym tekście. Obie, jak wiemy, są solą w oku biskupów. Ale jest też coś innego, ważniejszego, co je łączy. To zapisy artykułów 30 i 31 Konstytucji, mówiące o poszanowaniu, nienaruszalności i ochronie praw człowieka i obywatela. Prawa kobiet do decydowania o swojej ciąży – również! Prawa rodziców do korzystania z wszelakiej dostępnej wiedzy medycznej prowadzącej do posiadania potomstwa – również! Protestujmy, walczmy i nie dajmy sobie odebrać tych praw – ani przez Kościół, ani przez Sejm. Bo każdy krok w tył tylko ośmiela TAMTYCH.
Kiedy przyszli po mnie…
Nieważnym jest, czy posiadanie prawa do aborcji, prawa do in-vitro, jest naszą osobistą potrzebą. Ważna jest solidarność z młodymi rodzinami. Tymi, których prawa są zagrożone. Może kiedyś one, oni, odpłacą się nam w walce o nasze prawa. Na przykład o prawo do godnej emerytury.
To były inne czasy, zupełnie nieprzystające do dnia dzisiejszego, ale mimo wszystko zdecydowałem się zacytować strofy Martina Niemöllera – niemieckiego pastora luterańskiego – napisane w 1942 roku. Bo pokazują one, jak ważna jest solidarność między ludźmi w sytuacji, gdy prawa obywatelskie są deptane.
Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem przecież Żydem.
Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą.
Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było.
Referendum
Sojusz Lewicy Demokratycznej już jakiś czas temu zainicjował zbieranie pół miliona podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum. By wszyscy Polacy, a nie tylko 460 prawicowych posłów, mogli zadecydować o prawie kobiet do aborcji.
Referendum w sprawie aborcji – czy to słuszny kierunek? Tak, słuszny, choć jeszcze niedawno wydawało się, że wystarczą mądre i wyważone decyzje Sejmu. Niektórzy twierdzą, że nie powinno się w referendum pytać o prawa obywatelskie. Że prawa obywatelskie są niezbywalne – tak jak zapisano w polskiej Konstytucji. I nawet taki, czy inny wynik referendum nie może ich podważyć. To prawda. Prawa obywatelskie powinny być niezbywalne. Ale ubiegłotygodniowa debata w Sejmie i wynik głosowania, kierujący do dalszego procedowania projekt ustawy kwestionującej prawo kobiet do aborcji pokazały, że rządzący mają prawa kobiet gdzieś. I w takim wypadku odwołanie się do wszystkich Polaków w referendum jest jak najbardziej uzasadnione.
Polki nie będą pierwszymi. Obywatelki Irlandii przez wiele lat walczyły o prawo do aborcji właśnie organizując referenda. Również obywatelki Portugali de facto wywalczyły sobie prawo do aborcji w referendum. Czas na Polki!