6 listopada 2024

loader

PRL – wyczyść historię przeglądania

Sposób kreowania obrazu PRL w polskiej przestrzeni medialnej: prasie, mediach, internecie, radiu i TV, a także przez polityków występujących w mediach, w 90 procentach łączy jedno: podważanie rzeczywistości Polski Ludowej jako normalnej przestrzeni życia.

Mogłoby się wydawać, że jest to domena mediów o przekazie prawicowym i centrowym, ale tak nie jest. Pozytywnych odwołań do Polski Ludowej nie boją się pojedyncze tytuły – takie jak na przykład „Brzask” – pismo Komunistycznej Partii Polski, tygodnik „NIE” czy „Dziennik Trybuna” – dawna „Trybuna Ludu” po rebrandingu, a także Strajk.eu. W trzech ostatnich tytułach miałam przyjemność i zaszczyt publikować, dwa ostatnie zaś – współtworzyć i rozwijać.
Jednak dominującym trendem jest mówienie o PRL albo w tonie potępienia, albo w najlepszym razie pobłażliwe milczenie. To zjawisko niebezpieczne zwłaszcza dla młodszych pokoleń odbiorców, ponieważ nieuniknionym jest, iż ludzie internalizują konieczność pewnych form zachowań – internalizują więc pogardliwy ton wobec PRL i przeświadczenie, iż była to rzeczywistość „niepełnowartościowa”.
Puste półki, donosicielstwo, partyjniacy, szare, betonowe miasta, odcięcie od świata, sekowanie kościoła, mordercy duchownych, czarne wołgi, stan wojenny, terror, czołgi na ulicach – to obraz PRL, który dziś wyłania się z mediów. Nieodłączne są skojarzenia z „radziecką okupacją” i „czerwonym pająkiem”, który zaplątał Polskę w swoją sieć uwikłań. Kiedy czyta lub słucha się o Polsce Ludowej, można odnieść wrażenie, że nawet klimat w niej był ostrzejszy a zimy mroźne jak na znienawidzonej Syberii. Największą obelgą, jaką można było wówczas usłyszeć (według dzisiejszych relacji) to to, że w Polsce po ulicach chodzą polarne niedźwiedzie.
Można zaobserwować budzący się powoli mechanizm obronny wobec takiej narracji (ludzie sprzeciwiają się przedstawianiu rytuałów interakcyjnych i codziennej rzeczywistości PRL jako działań wbrew woli czy świadczących o wykolejeniu). Jednak ten sprzeciw widać dziś raczej, oprócz wymienionych tytułów, będących swego rodzaju bastionami wspomnień o Polsce Ludowej, w zamkniętych grupach w mediach społecznościowych. Powstają też strony na Facebooku, nawiązujące do dzieciństwa w PRL, publikujące pocztówki i zdjęcia z panoramami socjalistycznych polskich miast w okresie świetności. To jednak inicjatywy prywatnych osób pasjonatów. I przy tym zalecana jest dziś daleko posunięta ostrożność.
Obecna władza od 2015 dokonała silnego zaostrzenia retoryki antypeerelowskiej i utożsamia przejawy jakiegokolwiek sentymentu z promowaniem totalitarnego ustroju.
Tymczasem kiedy partia Prawo i Sprawiedliwość obejmowała w Polsce władzę, 44 procent Polaków według badań instytutu CBOS wspominała poprzedni ustrój pozytywnie.

PRL w retoryce polityków prawicy

PRL może spełniać rolę uniwersalnego straszaka. Andrzej Zybertowicz, dziś prezydencki doradca, w 2014 roku straszył „Unią Europejską” jako „nowym PR-em” i „nowym Gierkiem”. Według niego „Polacy powinni traktować Unię jako bezosobowego I sekretarza, a nie uważać, ze Unia jest ich dobrym wujkiem”.
Ludzie będący aparatem PRLu również stanowią straszak. Sugeruje im się, że powinni się wstydzić swojej młodości, jeżeli nie działali w opozycji albo nawet zachowywali bierność. Prezes PiS Jarosław Kaczyński komentował nagonkę na nowo powołany rząd Beaty Szydło w 2015 roku mówiąc do tłumu: „Cała Polska z was się śmieje – komuniści i złodzieje” (tu zaznaczyć należy, że polityk nieco „podpuścił” swoich słuchaczy – powiedział na głos tylko pierwszą część znanej rymowanki i pozwolił wyborcom ją dokończyć). Prócz tego w wystąpieniach prezesa padały takie określenia jak „my stoimy tam gdzie staliśmy, oni – tam, gdzie stało ZOMO”.
Znana z niewyparzonego języka i wyzwisk posłanka Krystyna Pawłowicz jeszcze w inny sposób obrzydza komunizm. Bardzo lubi na przykład zbitkę „komuniści i lewacy” (w ten sposób pozycjonuje ruchy lewicowe jako coś z zasady niegodnego i haniebnego, bo odwołującego się do poprzedniego ustroju);
Według posłanki regułą jest już to, że „komunistyczny” równa się słusznie miniony, gorszy, nienowoczesny. Kiedy dziennikarz telewizyjny zwrócił jej uwagę, że popełniła błąd w notce na Facebooku, odparowała: „Wy, dzisiaj wszystko skracacie i stosowanie niechlujnych, często prymitywnych skrótów jest waszą ,lewactwa cechą ,przejętą zresztą po komunistach”.
Suma takich małych wypowiedzi buduje obraz, który tworzy pewną ramę rzeczywistości narracyjnej – najbardziej zdradliwą, bo praktycznie niezauważalną na co dzień. Przyjęło się już za normę, że zalety Polski Ludowej to coś, o czym się nie mówi, a przynajmniej nie publicznie, jedynie w gronie rodziny i bliskich przyjaciół. To dotyczy nawet polityków najmłodszej polskiej Lewicy – powstałej w 2015 partii Razem. W ubiegłym roku jej szeregi musiał opuścić w niesławie jeden z zasłużonych działaczy i publicystów, Łukasz Moll – który otwarcie wyznał, że uważa się za komunistę i potrafi wskazać w szeregach partii więcej sobie podobnych. Młodzi lewicowcy grozili również szefowi partii Kukiz’15 za nazywanie ich w przestrzeni publicznej komunistami. „Nie mamy nic wspólnego z PZPR” – młoda partia z takim przekazem chodziła po mediach przez jakiś czas. Jest to ciekawe o tyle, że spośród obecnych prominentnych członków partii wielu należało do młodzieżowej organizacji Młodzi Socjaliści – a w Młodych Socjalistach koszulki z Marksem były powodem do dumy.
Ale oficjalnie być dziś „komuchem” nie można, jeżeli chce się działać w bieżącej polityce. Od PRL odciął się nawet ówczesny prokurator Stanisław Piotrowicz, dziś jedna z twarzy partii rządzącej, zwalczającej komunę.
W zasadzie skojarzeń z PRL nie boi się jedynie Sojusz Lewicy Demokratycznej – uznawany powszechnie za spadkobierców PZPR. Ale i to się zmienia. Skład partii – niegdyś określanej jako „czerwone pająki” odmłodził się i stara się udowadniać, że teraz czas na „nowe rozdanie”.

Resortowe dzieci i fala rozliczeń

Obecna władza „dekomunizuje” co może. Odkrywanie związków z PRL (na przykład komunista w rodzinie) to idee fixe rządzących. Związki te piętnowane są jak zbrodnie.
„Resortowe dzieci” to cykl publikacji grupy prawicowych dziennikarzy i wykładowców, obnażający rzekomo kompromitujące związki dzisiejszych elit politycznych, prawniczych, naukowych, biznesowych i medialnych z Polską Ludową. Przy olbrzymiej aprobacie PiS w niewielkich odstępach czasu ukazują się grube książki na podstawie akt leżących w Instytucie Pamięci Narodowej. W swoim zamyśle miały udowadniać, że „komunizm się dziedziczy: i że partyjni aparatczycy przekazali stanowiska oraz niezasłużoną pozycję społeczną swoim dzieciom i wnukom. Wychodzi z tego niewiele: książki są pustymi wyliczankami koneksji rodzinnych poszczególny postaci z życia publicznego.
Natomiast zdumiewające jest to, jak szeroko medialnie ów projekt został rozdmuchany. „Resortowe dzieci” w prawicowych mediach przedstawiane były jako „złamanie totalnego tabu”, „demaskacja na ogólnopolską skalę”. „Resortowość to nie tylko więzy krwi, to relacje towarzyskie, sposób podchodzenia do państwa, a także otaczanie się ludźmi służb specjalnych” – mówiła dziennikarka Dorota Kania, współautorka publikacji.
Kania swoją zawrotną karierę zrobiła w „Gazecie Polskiej” – to tytuł, który w ostatnich latach utracił na znaczeniu, ale był znaczącym medium na prawicy w okresie, kiedy PiS pozostawał w opozycji. Praktycznie w każdym numerze można było znaleźć paszkwile na PRL. Środowisko skupione wokół tej gazety forsuje teorię będącą de facto na granicy political fiction: że PRL nie umarł, ale od 1989 roku po prostu się kamufluje, a prominentni działacze wywodzący się z PZPR dalej trzymają stery. Dopiero Prawo i Sprawiedliwość naprawdę ich „rozliczy” i stworzy nową, tak zwaną IV RP wolną od wszelkich powiązań z komunizmem.
Momentami przybiera to zapalczywość, z jaką faraonowie w Starożytnym Egipcie zamalowywali na ścianach grobowców podobizny poprzedników, aby wymazać po nich wszelki ślad. W 2017 roku przez Polskę przetoczyła się fala tzw. dekomunizacji ulic. We wszystkich miejscowościach w kraju samorządy musiały zmieniać nazwy placów, skwerów i ulic jeżeli chociażby przywodziły na myśl poprzedni ustrój lub upamiętniały żyjących wówczas artystów, naukowców, działaczy.
Dziś naczelną tubą rządu do forsowania nienawiści do PRL jest Telewizja Polska – po raz pierwszy w historii Polski tak bardzo upolityczniona.
Na antenie państwowej telewizji padają przy każdej okazji stwierdzenia takie jak „PRL to była sowiecka strefa okupacyjna” (Wojciech Cejrowski, ultraprawicowy publicysta i podróżnik). Zaproszeni specjaliści ogłaszają: „ulice i pomniki z PRL świadczą o fiasku polityki edukacyjnej”, nawet lajfstajlowe audycje mają wymiar propagandowy, kiedy prawicowi dziennikarze zapraszają się wzajemnie i dzielą refleksjami typu „Moda na PRL pojawia się często bezrefleksyjnie”.
Wspomnieniowo-rozliczeniowe książki dotyczące życia za żelazną kurtyną publikują zresztą publicyści chętnie i często.
Sztandarowym „opluwaczem” PRL, ale i tej części „Solidarności”, która z nim negocjowała, jest Rafał Ziemkiewicz, pisarz specjalizujący się w fantastyce, a od niedawna zaangażowany prawicowy dziennikarz. Wydał szereg publikacji, w których udowadnia, że radziecka rzeczywistość równała się okupacji.
Podobne tezy stawia centrysta, redaktor Bogdan Rymanowski w książce „Ubek”: „Nie ma nic w PRL, co byłoby warte dobrych wspomnień. Nic. Pustka. Ten system łamał, niszczył i doprowadzał – jak pisał Zinowiew – do skundlenia. W czasach stalinowskich likwidowano przeciwników. Później, gdy już tego robić nie wypadało, łamano charaktery i sumienia” – czytamy.

Wyklęci

W medialnym przekazie specjalne miejsce zajmują tzw. Żołnierze Wyklęci – walczący z komunistycznym podziemiem po zakończeniu drugiej wojny światowej. Mordercy niewinnych cywilów, palący wsie. Nie pogodzili się z faktem, że Polskę wyzwoliła armia Czerwona, wobec której kraj nad Wisłą ma wielki dług wdzięczności.
Niegdyś bandyci – dziś bohaterowie. O ich odwadze przypomniał sobie w 2010 prezydent Bronisław Komorowski i ustanowił Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W polskiej przestrzeni medialnej, co znamienne, ich kult w ciągu ośmiu lat wykiełkował tak intensywnie, że nie używa się już określenia „wyklęci” (żeby nie budzić skojarzeń ze zbrodniami popełnianymi na cywilach), lecz przechrzczono ich na „niezłomnych”. To ludzie z całych sił nienawidzący PZPR i radzieckiej Rosji. Dziś cieszą się niezasłużonym statusem romantycznych buntowników „żyjących prawem wilka”.

25-lecie wolnej Polski

„Wolna Polska” – to oczywiście Polska po 1989 roku. To oficjalne określenie, które pada w mediach mainstreamowych, uznawane za całkowicie przezroczyste. Wcześniej – w domyśle, Polska była „zniewolona”.
Kiedy w 20156 roku uczestniczyłam w dniach otwartych Instytutu Pamięci Narodowej i zadałam pytanie o podpisy urzędników upublicznione na dokumentach będących częścią wystawy – pouczono mnie, że „ochronie podlegają wyłącznie dane obywateli wolnej Polski”. To co komunistyczne, nie tylko ochronie nie podlega, ale wręcz może zostać oplute.
PRL jako ciemiężyciel jawi się ze wszystkich medialnych laurek, które napisano na 25-lecie zmiany ustroju 4 czerwca 2014 roku.
„25 lat wolności Polski otworzyło nas na świat” – można było usłyszeć zarówno w publicznej telewizji, prywatnych centrowych kanałach, jak i na analitycznych, neutralnych portalach, jak ten należący do magazynu „Polityka”. Obrazkiem, który pozostaje w pamięci z tych obchodów jest zdjęcie prezydenta Komorowskiego wykonującego gest „victoria” u boku prezydenta Obamy (z jakiegoś powodu polskie media uznały za świetny pomysł uczynić ikoną wolności przedstawiciela obcego mocarstwa na polskich ziemiach, który pogratulował Polakom w zasadzie nie wiadomo w czyim imieniu i z jakich pozycji).

Jakie padały wtedy słowa w przemówieniach?

„25 lat temu, w ten dzień doświadczyliśmy czegoś, co wydawało się niemożliwe. Wyborów, w którym po raz pierwszy ludzie tego narodu mieli wybór. Reżim komunistyczny myślał, że te wybory potwierdzą jego dominację. Gdy głosy podliczono, było to miażdżące zwycięstwo wolności” – mówił Obama, aby po chwili w zasadzie upominać Polskę jako swojego wasala: „Polska nigdy nie będzie samotna. Rumunia, Estonia, Litwa, Łotwa – nigdy też nie będzie samotna. Po waszej stronie stoi najpotężniejsza armia świata. Robimy to nie po to, by komukolwiek grozić, ale po to, by bronić terytoriów naszych i naszych przyjaciół. Tak, jak USA zwiększają swoje zobowiązania, tak państwa NATO muszą wykonać swoje zobowiązania wobec Paktu”.
Media ochoczo transmitowały Baracka Obamę, z Placu Zamkowego w Warszawie, który potwierdzał, że Polska przeszła przed ćwierćwieczem z jednej strefy wpływów do drugiej. Powtarzano liczne bon moty o iskrze, która wywołała rewolucję. Ogłoszono również wyniki plebiscytów na człowieka 25 lat wolności, miasto 25 lat wolności, film, wyzwanie, najważniejszy sukces. W całej Polsce organizowane były koncerty, gry uliczne, debaty, konkursy, wystawy i imprezy sportowe.
W narracji ogólnopolskich mediów centrowych i stricte informacyjnych: TVN, „Newsweek”, „Polityka”, „Wprost” – dominował ton neutralny, podkreślający jednak wspólnotowość i uznający za pewnik, że Polska po 1989 dokonała cywilizacyjnego skoku. Publikacje pochwalne na temat PRL i krytyczne wobec transformacji pojawiały się na łamach „NIE” i tygodnika „Przegląd”, skierowanych do odbiorcy raczej niszowego.

Jak nas widzą

Dzisiejszy rząd zionie do poprzedniego ustroju otwarta nienawiścią, ale dyskusja o konieczności „oczyszczenia” elit toczy się w zasadzie od wyborów w 1989. Polskim poczuciem sprawiedliwości zachwiała nieco tak zwana „lista Wildsteina” czyli spis – w uproszczeniu – „agentów i pokrzywdzonych” wyniesiony przez opozycyjnego dziennikarza z Instytutu Pamięci Narodowej. Wówczas w mediach rozplenił się na dobre język pogardy dla ludzi związanych z ówczesnym aparatem władzy.
Dziś wściekłość na PRL zyskała niejako przeniesiona na nowy grunt: przybiera postać wściekłej rusofobii. W komunikatach polityków i analizach ekspertów o Rosji mówi się głównie w kategorii okupanta, którego wciąż jeszcze należy się obawiać. „Jeśli nie NATO, to Rosja” – to dzisiejszy straszak wymierzony w Moskwę.
Nasi sąsiedzi są pewni: Polacy wykopali na stosunku do PRL olbrzymie podziały. Nie przepracowali tego okresu.
„Polsce brakuje krytycznego spojrzenia na epokę PRL. Po upadku reżimu Jaruzelskiego, w Polsce nie odbyła się prawdziwa debata, nagle wszyscy byli ofiarami sowieckiego eksportu komunizmu” – pisał jeszcze rok temu Marko Martin w „Die Welt”. – „Odejście od przeszłości teraz dostarcza partii Jarosława Kaczyńskiego pretekstu do instytucjonalnych czystek, które mimo antykomunistycznej retoryki, niesione są totalitarną furią i skierowane głównie przeciwko liberałom. Znowu słyszy się o narodzie i wrogach narodu. Paradoksalnie, często mówią to starzy bojownicy z Solidarności, którzy nigdy krytycznie nie przyjrzeli się podstawom własnych poglądów i z zatrważającą dobrym samopoczuciem stawiają się po stronie «czystych»”.

PRL był OK

Dla tygodnika „Przegląd” znani Polacy odpowiedzieli na pytanie „Czy politycy głoszący, że PRL to „czarna dziura”, są cynicznymi kłamcami?”.
„Oczywiście cynicznie kłamią. Współczesny polityk niewiele sobą reprezentuje, wobec tego za wszelką cenę usiłuje pokazać, że ci, którzy byli przed nim, byli gorsi. Jeśli PRL była „czarną dziurą”, to skąd wszyscy jesteśmy? PRL to korzenie naszej współczesnej ojczyzny. Odcinanie się od korzeni nie sprawia, że owoce będą większe i lepsze, lecz powoduje usychanie drzewa. Na szczęście jest nas jeszcze trochę, tych, którzy budowali tamto państwo – nie jako politycy, ale jako ludzie codziennego trudu. To państwo nie tylko istniało, ale stanowi także podstawę naszego obecnego względnego dobrobytu. Bo nie byłoby przyzwoitego dziś, gdyby nie istniało przyzwoite wczoraj” – Maria Berny, animatorka kultury, była senator
„PRL to nie żadna „czarna dziura”, lecz normalne państwo, ze swoimi problemami, sukcesami i porażkami. Różnie możemy oceniać ten etap w procesie dziejowym, ale nie możemy udawać, że go nie było. Rzecz jasna PRL miała ograniczoną suwerenność, ale to zjawisko występowało zarówno w okresie powojennym, jak i wcześniej w historii. Dlatego przywołane podejście polityków, głównie dawnych opozycjonistów, jest wyrazem pewnego rozdwojenia jaźni. Bo z jednej strony uznają oni zobowiązania podjęte przez to państwo w polityce międzynarodowej, a z drugiej kwestionują sam fakt jego istnienia. Jakby zapomnieli, że ewolucyjne przejście do nowego systemu dokonało się dzięki ich porozumieniu ze starymi elitami władzy.” – Prof. Michał Śliwa, politolog i historyk, UP w Krakowie
„Tak, prawicowi politycy skupieni przy PiS są cynicznymi kłamcami. Dobrze to widzą ludzie, którzy żyli w Polsce Ludowej. Myślę, że nawet ci, którzy chcieli zmian i popierali Solidarność, nie chcieli jednak kapitalizmu z prywatyzacją i reprywatyzacją majątku społecznego. Inaczej mogą przyjmować traktowanie PRL jako „czarnej dziury” dzisiejsi 30 – i 40-latkowie. Oni mogą to kłamstwo – głoszone brutalnie i konsekwentnie – uznawać za prawdę. Tylko rodzice lub dziadkowie mogą ich wyprowadzić z błędu. Sprawa oceny PRL to sprawa walki o prawdę historyczną, wymazywaną z pamięci społecznej. Dzięki programowi 500+ PiS zyskało duże poparcie jako partia prospołeczna. Premier Morawiecki jak klasyczny socjaldemokrata głosi, że buduje w Polsce „społeczną gospodarkę rynkową”. Środowiska lewicowe muszą wskazywać, że to też jest cyniczne kłamstwo. PiS działa jako partia narodowo-katolicka, a dla zdobycia wyborców podejmuje działania socjalne” – Jerzy Stefański, Polska Partia Socjalistyczna.
A co mówią budowniczy PRL-u?
„W tym bloku (sowieckim) byliśmy, można powiedzieć, na szczególnych prawach, byliśmy swego rodzaju heretycką wyspą. Polskę cechowało wiele odrębnych rozwiązań, szerszy niż w innych państwach bloku zakres różnych swobód, zwłaszcza w obszarze kultury i sztuki, (…). Bezprecedensowa pozycja Kościoła, dominująca indywidualna własność chłopska. Mimo nieustających zewnętrznych nacisków nie zeszliśmy z tej drogi” – gen. Wojciech Jaruzelski.

Niniejszy tekst jest szkicem wystąpienia wygłoszonego w Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych w maju 2018.

 

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Nasza wolna wola

Następny

Majówka à la polonaise

Zostaw komentarz