Kilkudziesięciu działaczy społecznych upomniało się o pamięć o Jolancie Brzeskiej, działaczce lokatorskiej, która kilka lat temu została zabita przez tzw. nieznanych sprawców. Tymczasem prokuratura zainteresowała się działalnością jednego ze słynnych w Warszawie odzyskiwaczy nieruchomości.
„Dość bezkarności policji!” – apelowali działacze broniący praw lokatorów. W ich ocenie, to właśnie policja odpowiada za większość błędów, które wpłynęły na niemożność odnalezienia prawdziwych zabójców Jolanty Brzeskiej. Mają oni swoją wersję wydarzeń z marca 2011 r., gdy w Lesie Kabackim odnaleziono spalone zwłoki aktywistki lokatorskiej, Jolanty Brzeskiej. Protestujący pod Pałacem Mostowskich przypomnieli, że pierwotną i w zasadzie jedyną wersją śmierci Brzeskiej było samobójstwo, choć nic na to nie wskazywało. Ich zdaniem, policja poszła po prostu po najmniejszej linii oporu, nie chcąc zająć się morderstwem działaczki społecznej. Sprawa toczy się od ponad pięciu lat i wciąż jest niewyjaśniona.
Historia Brzeskiej
Jolanta Brzeska była lokatorką, którą nowy właściciel próbował usunąć z zajmowanego przez nią lokalu. Wiosną 2006 r. spadkobierca przedwojennych właścicieli kamienicy, w której mieszkała Brzeska ze swoją rodziną, upomniał się o „swoją” własność. Od tego czasu rozpoczęły się problemy Jolanty Brzeskiej. Wszyscy lokatorzy dostali w tym czasie kilkukrotną podwyżkę czynszu. Ale nie wszyscy byli w stanie ponieść jej koszty. Część lokatorów wyniosła się, znajdując tańsze lokale. Część jednak, w tym Brzeska, nie chciała opuścić zajmowanego dotychczas budynku, który sami – albo ich rodzice – odbudowywali ze zniszczeń wojennych. Jolanta Brzeska nie wyraziła zgody na podniesienie czynszu przez nowego właściciela i płaciła go w dotychczasowej wysokości. Dlatego nowy właściciel kamienicy podał ją do sądu, który orzekł eksmisję rodziny Brzeskiej. Wysokość czynszu kilkakrotnie przekraczała wysokość jej emerytury. Na skutek prześladowań, jakimi padła rodzina Jolanty Brzeskiej, po kilku latach walki z kiemienicznikami zmarł jej mąż, Kazimierz.
Nowy właściciel uparł się jednak, by pozbyć się niewygodnej lokatorki. Nie dość bowiem, że nie chciała ona opuścić lokalu, który mógł sprzedać komercyjnym nabywcom, to jeszcze zaangażowała się w działalność w obronie innych lokatorów. Nawiązała też współpracę z działaczami lokatorskimi, którzy od lat angażują się w pomoc eksmitowanym, m.in. na skutek dzikiej prywatyzacji, która stała się zmorą wielu Warszawiaków. Dzięki własnej determinacji oraz pomocy działaczy lokatorskich, Brzeska zdobyła dużą wiedzę prawniczą, w związku z czym stała się groźnym przeciwnikiem dla nowych właścicieli nieruchomości, specjalizujących się w ich odzyskiwaniu kancelarii prawnych a nawet dla wynajmowanych przez nich „czyścicieli kamienic”. Od pewnego momentu Jolanta Brzeska przestała więc być zwykłą starszą panią, emerytką, którą można zastraszyć za pomocą gróźb ze strony kilu wynajętych osiłków czy za pomocą pism z wynajętych kancelarii prawnych.
Sama Brzeska uczestniczyła w protestach związanych z realizacją wyroków eksmisyjnych. Udzielała wsparcia moralnego oraz służyła samodzielnie zdobytą wiedzą prawną. Prowadziła też rejestr spraw eksmisyjnych, ich postępu i przebiegu. Często uczestniczyła w obradach warszawskiej Rady Miasta, domagając się przyjęcia i realizacji postulatów związanych z obroną lokatorów. Była też wspózałożycielką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów.
Niewyjaśniona śmierć
W marcu 2011 roku Jolanta Brzeska została znaleziona w Lesie Kabackim. Wyszła z domu 1 marca – bez dokumentów i rzeczy osobistych. Tego samego dnia jej rodzina zgłosiła zaginięcie kobiety. Dopiero sześć dni później policja skojarzyła zawiadomienie o zaginięciu z odnalezionymi w Kabatach zwłokami kobiety. Od początku śledztwa przyjęto wersję samobójstwa, co dla wielu działaczy społecznych wydawało się niewiarygodne. Brzeska miała bowiem zginąć na skutek samopodpalenia, do którego miała rzekomo doprowadzić po uprzednim skrępowaniu sobie rąk. Wersja przedstawiona przez policję nie trzymała się kupy i aktywiści broniący praw lokatorów mieli wobec niej uzasadnione zastrzeżenia. Dopiero kilka lat później okazało się, że kobieta nie mogła w ten sposób popełnić samobójstwa i ktoś musiał jej w tym „pomóc”.
Chrońcie słabszych!
– Chcieliśmy przypomnieć prokuraturze, że ta powinna zająć się ochroną ludzi poszkodowanych, a nie tych bogatych i ustawionych – oceniali organizatorzy protestu. Twierdzą oni, że zarówno policja jak i prokuratura zajmują się ochroną bandytów, a nie ludzi poszkodowanych przez tzw. odzyskiwaczy nieruchomości.
Po pięciu latach wciąż nie są znani ani zabójcy, ani zleceniodawcy tego mordu, który policja przez wiele miesięcy kwalifikowała jako samobójstwo.
– Chcielibyśmy się dowiedzieć, kto konkretnie odpowiadał w tym czasie za to śledztwo, bo przecież zawsze chodzi o konkretnego człowieka, a nie o ogólne pojęte „organy ścigania” – mówi „Dziennikowi Trybuna” Piotr Ciszewski z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. – Za błędy w śledztwie odpowiadają konkretni ludzie, a nie tylko instytucja jako taka. Dlatego chcielibyśmy poznać nazwiska tych konkretnych ludzi – dodaje.
W co gra PIS?
Niewyjaśnioną do dziś sprawą śmierci Jolanty Brzeskiej zainteresowało się kilku posłów PiS, którzy zgłosili w tej sprawie wnioski do kierowanej od niedawna przez ministra Zbigniewa Ziobro Prokuratury Generalnej oraz ministerstwa sprawiedliwości. Jednocześnie instytucje te mają się przyjrzeć działalności osób oraz organizacji, zaangażowanych w odzyskiwanie nieruchomości, a co za tym idzie – w ich „opróżnianie” z „niepokornych lokatorów’, jakim była Jolanta Brzeska.
W najbliższym czasie przekonamy się, ile warte są obietnice PiS pod tym względem. I czy deklarowana przez partię Kaczyńskiego walka o prawa lokatorów nie sprowadza się jedynie do walki z Platformą Obywatelską, która od lat zawiaduje stołecznymi nieruchomościami.