Co chcą osiągnąć rządzący, otwierając kolejną puszkę Pandory?
O pierwszej puszce Pandory napisałem we wrześniu ubiegłego roku. Gdy sfrustrowany kolega ministra Ziobry, kiedyś szef klubu parlamentarnego Solidarnej Polski – postanowił przypomnieć o swoim istnieniu. Arkadiusz Mularczyk, urodzony ćwierć wieku po zakończeniu II wojny światowej, odgrzebał temat reparacji wojennych od Niemców. Nikt nie miał wątpliwości, że żadnych reparacji nie będzie, a jedynym skutkiem może być pogorszenie stosunków polsko-niemieckich.
Puszka Pandory II
Inicjatywa otwarcia kolejnej puszki Pandory przypisywana jest Patrykowi Jakiemu. Młody, 32-letni wiceminister sprawiedliwości czasy Holocaustu zna jedynie z lekcji historii lub opowiadań już nawet nie rodziców, ale dziadków. Dzisiaj Jaki nie musi się martwić o medialną popularność. Telewizje informacyjne przez wiele godzin transmitują posiedzenia prowadzonej przez niego komisji weryfikacyjnej. Ale półtora roku temu Patryk Jaki był w cieniu swojego szefa.
Projekt zmian w ustawie o Instytucie Pamięci Narodowej, sygnowany przez ministerstwo sprawiedliwości, wpłynął do Sejmu 30 sierpnia 2016 roku. Tak, 2016 roku! Jesienią 2016 roku odbyło się I czytanie. Po czym Stanisław Piotrowicz, szef Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka schował projekt do głębokiej szuflady. Przeleżał w niej cały rok 2017. I zapewne leżałby tam dalej.
Cóż się takiego zdarzyło, że nagle, 25 stycznia – na dwa dni przed 73. rocznicą wyzwolenia NIEMIECKIEGO obozu Auschwitz-Birkenau – rządzący postanowili otworzyć kolejną puszkę Pandory? Trudnej i niejednoznacznej historii Polaków i Żydów.
Sięgając do źródeł
Mam żal do polityków i wielu dziennikarzy. Że komentując słowa Anny Azari, ambasador Izraela, wygłoszone podczas uroczystości upamiętniających 73. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau, nie sięgnęli do źródła. Do tekstu ustawy, którą przegłosowali posłowie i posłanki tydzień temu.
To zupełnie oczywiste, że termin „polskie obozy zagłady” nie może się pojawiać w publikacjach prasowych i wypowiedziach polityków. Niezależnie od tego, czy jest to nic nieznaczący portal internetowy, czy przemówienie Baracka Obamy. Znikoma część Amerykanów zna czasy II wojny światowej. I potrafi ten skrót myślowy prawidłowo rozwinąć: „obozy zagłady zbudowane przez Niemców na terenie okupowanej Polski”.
Tych, którzy sami przeżyli czas okupacji, nie trzeba było uświadamiać. Agata Szczęśniak, współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej zwraca uwagę, że określenie „polskie obozy zagłady” zostało po raz pierwszy użyte przez… Polaka. Jan Karski, alarmując Amerykanów o zbrodniach nazistów w Polsce, opublikował w 1944 roku artykuł zatytułowany „Polish Death Camps”. Agata Szczęśniak przypomina też „Medaliony” Zofii Nałkowskiej: „Nie dziesiątki tysięcy i nie setki tysięcy, ale miliony istnień człowieczych uległy przeróbce na surowiec i towar w polskich obozach śmierci” – pisała Nałkowska, biorąca udział w pracach Międzynarodowej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce .
Czas robi swoje. Wielu młodych, słysząc o „polskich obozach śmierci”, może zrozumieć je dosłownie. Dlatego reagować trzeba. Tylko że w nowej ustawie o IPN sformułowanie „polskie obozy śmierci” nie pada ani razu!
Dyplomacja
Źle się stało, że ambasador Izraela w miejscu tak szczególnym jak NIEMIECKI obóz w Oświęcimiu, wygłosiła słowa stanowiące dysonans wobec rocznicy, którą tego dnia obchodzono. Źle się stało, że w spór zaangażowały się natychmiast głowy obu państw: Binjamin Netanjahu, premier Izraela i prezydent Andrzej Duda. W dobrze zorganizowanym państwie, to kanały dyplomatyczne są właściwym środkiem komunikacji. Pozwalając zażegnywać zagrożenia, zanim w spór zaangażowana zostanie publiczność.
Czy da się wytłumaczyć tak ostrą reakcję ze strony Izraela? Tak. Starsi pamiętają, że kiedyś w powszechnym użyciu były torby papierowe. Pakowano w nie produkty w sklepach spożywczych. Jako dzieci, potrafiliśmy znaleźć dla papierowych toreb inne zastosowanie. Nadmuchane, zamknięte i silnie uderzone – głośno strzelały. Szczególnie zabawne było strzelanie za plecami jednej z moich ciotek. Za każdym razem podskakiwała, autentycznie przestraszona. Była weteranką powstania warszawskiego – dobrze zapamiętała huk spadających bomb. A my byliśmy dziećmi…
Jako dorosły wiem, że są dwa wyjścia. Wysłać ciotkę do psychiatry. Lub przestać strzelać. Szkoda, że rządzący Polską politycy nie wybrali tego drugiego rozwiązania. Jako Naród Polski, nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć, czym był Holocaust dla Narodu Izraelskiego. Dlatego warto dmuchać na zimne.
Porażka w sieci
Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się… otworzyć puszkę Pandory. Zaś efekt jest zasadniczo różny od zamierzonego. Miała być ochrona dobrego imienia Polski i Polaków. Tymczasem nasza reputacja po raz kolejny została narażona na szwank.
Portal politykawsieci.pl przeanalizował reakcję internetu na kryzys na linii Warszawa – Tel Awiw. W internecie króluje Twitter. Kłopot z nim taki, że przekaz musi się zmieścić w 280 znakach – nie więcej niż w 50 słowach. Nie ma miejsca na tłumaczenie różnic pomiędzy Auschwitz i Jedwabnem.
W świat poszła fraza #PolishDeathCamps. Tylko w trakcie ubiegłego weekendu dotarła do 28 milionów osób. Ilu internautów po raz pierwszy usłyszało o „polskich obozach śmierci”? Ilu zechce sięgnąć, choćby do Wikipedii, by zgłębić ten temat? A ilu po prostu zapamięta zbitkę trzech słów?
Jest jeszcze gorzej. Jak zauważa portal politykawsieci.pl, w internecie zaczynają dominować „obrazki polskich nazistów poprawiających historię”.
Urodziny Hitlera
Jaka była przyczyna wyciągnięcia z szuflady ustawy o IPN właśnie teraz? Twierdzę, że rządzący zrobili to w sposób celowy i cyniczny. Po opublikowaniu przez TVN24 nagrań, między innymi z obchodzonej przez polskich nazistów rocznicy urodzin Adolfa Hitlera, PiS miał kłopot. Nikt z prawicy nie odważył się porównać pojawiającej się wielokrotnie na nagraniu swastyki z „hinduskim symbolem szczęścia”. A krytykując nazistów i nacjonalistów, Prawo i Sprawiedliwość uderzyło w swój potencjalny elektorat.
Oliwy do ognia dolały filmowe migawki, na których Piotr Rybak, skazany za spalenie kukły Żyda, pojawił się w towarzystwie panów Ziobry, Jakiego i pani Kempy. Zaś podczas konwencji Solidarnej Polski sala owacyjnie przyjęła wystąpienie wrocławskiego antysemity.
Jarosław Kaczyński nie może sobie pozwolić na utratę poparcia przez skrajną prawicę. Dotychczas był pobłażliwy dla licznych ekscesów wywoływanych przez nacjonalistów. Łącznie z wieszaniem na szubienicy portretów europosłów. Ziobro dzielnie mu w tym sekundował. Po fali krytyki nacjonalistów i faszystów, trzeba było coś zrobić, by „przykryć” niewygodny temat. I pokazać narodowcom, że w PiS-ie też są „prawdziwi Polacy”.
Cimoszewicz za kraty
Wracając do zapisów ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Przeczytałem ją słowo po słowie. Czy faktycznie może stanowić knebel, który ocenzuruje dyskusję o czarnych kartach relacji polsko-żydowskich? Czy Włodzimierz Cimoszewicz, mówiący w wywiadzie telewizyjnym, że kolaboracja Polaków z Niemcami, dotycząca eksterminacji Żydów, mogła być udziałem nawet 500 tysięcy Polaków – ryzykuje więzieniem?
Nie sposób dać jednoznacznej odpowiedzi. Twórcy ustawy, zamiast postawić szlaban dla sformułowania „polskie obozy śmierci”, stworzyli zapis niebywale pojemny. Prokurator mógłby zażądać od Cimoszewicza podania imion i nazwisk wszystkich „szmalcowników”. Nie zaliczając jednocześnie jego telewizyjnej wypowiedzi do „działalności artystycznej” (która jest wyłączona z karalności). Słowem, o zakresie wolności słowa decydowaliby prokuratorzy IPN. I nie tylko.
W imieniu Rzeczypospolitej
O tym niewiele mówiono. Ustawa zawiera kuriozalny zapis, pozwalający organizacjom pozarządowym na występowanie w imieniu nas wszystkich. „Powództwo o ochronę dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej lub Narodu Polskiego może wytoczyć organizacja pozarządowa w zakresie swoich zadań statutowych” – stanowi art. 53o nowej ustawy o IPN. Myślę, że sami pomysłodawcy nie zdawali sobie sprawy, jaki oręż dostają do ręki organizacje grupujące „prawdziwych Polaków”. Możemy być świadkami niebywałego „polowania na czarownice”.
Biuro Analiz Sejmowych miało duże zastrzeżenia do dawania organizacjom pozarządowym i prokuratorom IPN możliwości działania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego z wykorzystaniem zapisów kodeksu cywilnego.
Nie krytykować żołnierzy wyklętych
O tym też nie wspominali w swoich wypowiedziach komentatorzy. A szkoda. Przepis, który w założeniu miał przeciwdziałać używaniu sformułowania „polskie obozy zagłady”, da się rozciągnąć na zupełnie inne obszary polskiej historii. Sprawny prokurator będzie w stanie posłać do więzienia delikwenta, który zarzuci tak zwanym „żołnierzom wyklętym” przypadki gwałtów, mordów i rabunków dokonywanych na ludności cywilnej. Powoła się bowiem na zapis mówiący, że oskarżony „rażąco pomniejszył odpowiedzialność rzeczywistych sprawców” zbrodni wojennych.
To tylko jeden z przykładów. Obawiam się, że organizacje pozarządowe o zabarwieniu nacjonalistycznym potrafią zaprowadzić przed sąd każdego, kto powie jedno niepochlebne słowo o „prawdziwej Polsce”.
Lewica na nie
Posłanki i posłowie Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej podczas niedawnego głosowania nad ustawą gremialnie wstrzymali się od głosu. To nie zaskakuje. Zawsze wygodniej schować głowę w piasek, niż odważnie odpowiedzieć na trudne pytanie.
Co na to lewica? Nie wolno dawać przyzwolenia na zapisy prawa, które mogą zostać wykorzystane do ograniczania swobody wypowiedzi i ocen polskiej historii. Bo już tylko krok dzieli nas od tego, gdy karalne się stanie pochwalanie stanu wojennego wprowadzonego przez generała Jaruzelskiego.
Nie ma przyzwolenia dla „#PolishDeathCamps”. W żadnym języku. I na żadnym forum. Ale jeśli nowy zapis ustawy nie będzie absolutnie ścisły i nie dający żadnych możliwości nadinterpretacji – nie należy go popierać.
PS. Pierwszy skutek otwartej przez PiS nowej „puszki Pandory” już mamy. W obawie przed atakami nacjonalistów, wojewoda mazowiecki zadecydował o zamknięciu ulic wokół ambasady Izraela i posłaniu do jej ochrony dziesiątków policjantów.