Musimy dać Polakom szansę, że zatrzymamy PiS.
„Musimy dać Polakom szansę, że zatrzymamy PiS” – powiedział w wywiadzie dla Gazety Wyborczej szef Platformy Obywatelskiej, Grzegorz Schetyna. Rzadko kiedy przychodzi mi podpisać się pod słowami Schetyny obiema rękami. Szkoda, że to tylko słowa. Bo gdy przechodzimy do rozmów o współpracy ugrupowań opozycyjnych, zwycięża ego. Ego Schetyny. Ego Zandberga. Ego Nowackiej. Jakie są szanse, że w wyborach samorządowych za rok opozycja uniemożliwi Kaczyńskiemu „skok na samorządy”?
Dawid i Goliat
Czwartkowy sondaż dla „Super Expressu” nie pozostawia złudzeń. PiS ma w nim już 47 proc. Zaś zsumowane poparcie wszystkich pozostałych partii, które przekroczyły próg wyborczy sięga zaledwie 36 proc. W rachunkach pomijam Pawła Kukiza. Ale nawet on sam nie wie, czy jest opozycją, czy przystawką rządzących. To prawda, sondaż mówi o wyborach do Sejmu, nie do samorządów. Ale z miesiąca na miesiąc coraz groźniej wygląda dominacja Prawa i Sprawiedliwości na polskiej scenie politycznej.
Uproszczeniem byłoby twierdzenie, że to jedynie efekt wypłat pieniędzy z programu 500+. Moim zdaniem, to zasługa spójnej wizji państwa, prezentowanej przez PiS. Państwa scentralizowanego. Zarządzanego silną ręką. Państwa tolerancyjnego dla skrajnego nacjonalizmu i przejawów antysemityzmu. Zamkniętego dla obcych. Nawet jeśli tymi „obcymi” są czeczeńskie dzieci koczujące na dworcu w Brześciu.
Mnie się takie państwo nie podoba. Ale ponad czterdzieści procent moich rodaków ma inne zdanie. Jaką wizję państwa roztacza Schetyna, mówiący o zatrzymaniu PiS-u? Zapewnienie, że jak zagłosujecie na PO, to będzie jak w latach 2007–2015? A może jak w latach 2001–2004, kiedy rządziło SLD? Wahałbym się, czy za taką perspektywą podnieść rękę.
Korek na fali
„PO jest przyzwyczajona do dryfowania jak korek na fali” – prowadząca wywiad ze Schetyną przypomniała słowa Katarzyny Lubnauer. To nic odkrywczego. Już premier Donald Tusk twierdził, że wystarczy zapewnić ludziom ciepłą wodę w kranach. Zresztą inni też dryfowali. Politycy SLD przez lata mieli cichą nadzieję, że uda się im „załapać” na koalicjanta Platformy. I objąć we władanie parę ministerstw. Mistrzem w dryfowaniu było Polskie Stronnictwo Ludowe. Niemal w każdych wyborach potrafiło wykroić kawałek tortu dla siebie.
Dzisiaj opozycja nadal „dryfuje”. Na fali zwanej „antypisem”. W 140 miastach Polski demonstrowano pod hasłem 3xW – Wolne sądy, Wolne wybory i Wolna Polska. We Wrocławiu na ulicę wyszło 2 tysiące osób (0,3 proc. mieszkańców), w Poznaniu 1,5 tysiąca (0,25 proc. mieszkańców), a w Nowym Sączu 100 osób (0,1 proc. mieszkańców). Jeśli już o fali mowa, to jest to co najwyżej delikatna bryza. Żaden sztorm.
Zaskakująco zabrzmiały słowa Barbary Piwnik, byłej minister sprawiedliwości i prokuratora generalnego w rządzie Leszka Millera. Komentując zmiany w sądownictwie wprowadzane przez PiS, powiedziała na antenie TVN24: „Wszystko zaczęło się od negowania tego, że ktoś w ogóle wychodzi z propozycją zmian. Mam wrażenie, że niejednokrotnie jest to wynik tego, że nikt nie wie, co należy zmienić”. Po takim dictum niejeden powie o niej: „pisówa”.
Jednak fakt pozostaje faktem. Nikt z PO, PSL, Nowoczesnej i nawet z SLD nie powiedział jasno i klarownie wyborcom, jak zamierza zreformować polski wymiar sprawiedliwości. Gdyby koalicja tych partii miała za dwa lata rządzić Polską. Ma pozostać tak, jak było?
Polski Macron
Opozycja zawsze ma pod górkę. Nie tylko w Polsce. Marek Michalak, na łamach portalu Interia.pl, pisząc o poszukiwaniach „polskiego Macrona”, powołuje się na przykład brytyjskiej Partii Pracy. Dopiero po dwukrotnych porażkach wyborczych w 2010 i 2015 roku i przejęciu funkcji szefa partii przez Jeremy Corbyna, Partia Pracy zaczęła piąć się w górę w sondażach.
Jako główną przyczynę sukcesu Partii Pracy, Marek Michalak uznaje umiejętność zbudowania spójnej i wielowątkowej narracji o państwie. „Laburzyści chcą zerwać z polityką cięć, odbudować sektor publiczny, znacjonalizować kolej, ograniczyć przywileje sektora finansowego, wzmocnić pracę wobec kapitału; zajmują proimigranckie stanowiska, nawet gdy dochodzi do zamachów dokonywanych przez islamistów” – wylicza główne cele Partii Pracy.
Żadna zjednoczona opozycja nie ma szans, rozpoczynając „zjednoczenie” od targów o stołki. Jak w Warszawie. Były już przewodniczący Nowoczesnej, Ryszard Petru nie ukrywał, dlaczego tak bardzo zależało mu na dobiciu targu ze Schetyną. „Chodzi o to, żeby Warszawa była nasza” – wypalił wprost do kamery.
Białe rękawiczki Kaczyńskiego
Nic dziwnego, że Kaczyński może spokojnie zatopić się w lekturze „Atlasu kotów”. Przy takiej bezradności opozycji, jego walec drogowy idzie naprzód na autopilocie. Roman Giertych w rozmowie z Moniką Olejnik cytował słowa Tomasza Nałęcza z książki „Kronika dobrej zmiany”. „Każdy dyktator w dziejach, zawsze, jeżeli mógł stosować politykę białych rękawiczek, to to robił. Tylko psychopaci używali siły, jeżeli nie musieli” – napisał profesor Nałęcz.
Kaczyński nie musiał zdejmować białych rękawiczek przez te dwa lata ani razu. Teraz służą mu one do zmiany reguł wyborczych. Dziennikarze TVN24 w programie „Czarno na Białym” policzyli, jak zmieni się skład sejmików wojewódzkich, gdy uchwalona zostanie nowa ordynacja wyborcza. Gdyby forsowana przez PiS ordynacja obowiązywała podczas wyborów samorządowych w 2014 roku, to największym beneficjentem byłoby Prawo i Sprawiedliwość. Zyskując dodatkowe mandaty niemal w każdym województwie. Zaś SLD poniósłby klęskę, tracąc ponad połowę radnych w sejmikach. Za rok może być jeszcze gorzej, gdyż wiele wskazuje, że poparcie sondażowe PiS-u będzie wyższe niż w 2014 roku, a SLD – niższe. Trzeba więc ponowić tytułowe pytanie: razem, czy osobno?
SLD – Lewica Razem
Na razie nic się nie zmieniło. Rada Krajowa SLD parę miesięcy temu podjęła uchwałę o starcie w wyborach samorządowych pod szyldem „SLD – Lewica Razem”. Podobnie, jak to miało miejsce w 2014 roku. Jednak prawdopodobna zmiana wielkości okręgów wyborczych na mniejsze może sprowadzić szanse samorządowców SLD na uzyskanie miejsc w radach gmin, powiatów i województw niemal do zera. Już dzisiaj trzeba więc myśleć o dostosowaniu się do realiów stwarzanych przez nową ordynację.
Dlaczego nie dogadacie się z partią Razem i z Barbarą Nowacką? – pytają mnie na spotkaniach. Cenię polityków Razem. Dobrze wspominam dawną współpracę z dzisiejszymi działaczami Inicjatywy Polskiej. Ale na nową odsłonę Zjednoczonej Lewicy z 2015 roku nie liczę. Dlatego, że zarówno Razem jak i Inicjatywa Polska czerpią swoje polityczne paliwo z bycia „anty-SLD”. To trochę tak, jakby oczekiwać, że PO dogada się z PiS-em. Choć w obu przypadkach różnice programowe są niewielkie.
W rezerwuarze ewentualnych koalicjantów pozostają: PO, PSL i Nowoczesna. Ugrupowanie Kukiza pomijam. Trudno dyskutować o koalicji z kimś, kto niedawno wprowadził narodowców do polskiego Sejmu.
Przekąska dla PO
Przestrzegam tych, którzy liczą na przychylność pana Grzegorza Schetyny. Według niedawnych badań CBOS, już obecnie 38 proc. Polaków o poglądach lewicowych chętnie głosuje na jego partię. Byłby bardzo zainteresowany, aby jak najwięcej wyborców z pozostałych 62 proc. również na niego zagłosowało. Tyle że szkoda zawracać sobie głowę koalicjami. Lepiej od razu zapisać się do Platformy. Zamiast dać się „skonsumować” na raty.
O przyszłości Nowoczesnej pod nowym kierownictwem nie wiemy nic. Nawet tego, czy ta partia dotrwa do wyborów w jednym kawałku.
SLD – PSL
Sekretarz Rady Dolnośląskiej SLD, Arkadiusz Sikora, poinformował na Facebooku o upoważnieniu udzielonym kierownictwu dolnośląskiego SLD do rozpoczęcia rozmów z Polskim Stronnictwem Ludowym. „W celu utworzenia wspólnego porozumienia wyborczego w wyborach samorządowych w 2018 roku” – pisze Sikora. Obie partie mają w sondażach parlamentarnych po 5-6 proc. Teoretycznie razem byłoby tego 10-12 proc. Teoretycznie!
Czy istnieje szansa na stworzenie wspólnego programu samorządowego przez dwóch tak różnych koalicjantów? Nie jest to wykluczone. Tematami w wyborach samorządowych są korki w mieście. I drogi na wsi. Kopcące kominy – zarówno na wsi jak i w mieście. I pociągi – dowożące pracowników ze wsi do miasta. Jest o czym rozmawiać.
Nie wyobrażam sobie natomiast wspólnego startu SLD i PSL w wyborach parlamentarnych. Lewica musi mieć dwie nogi: socjalną i światopoglądową. Zaś trudno się spodziewać, by ludowcy powiedzieli „tak” dla dostępności aborcji, związków partnerskich i wyprowadzenia lekcji religii ze szkół.
O ile więc w wyborach samorządowych jest szansa na uzyskanie niezłego wyniku koalicji SLD – PSL, w wyborach parlamentarnych taka egzotyczna koalicja pogrążyłaby obu partnerów. Jak Palikota i Millera cztery lata wcześniej.
300 dni
Do wyborów samorządowych pozostało niewiele ponad 300 dni. Wydawało się, że będą stanowiły sprawdzian rozwiązań koalicyjnych przed decydującym meczem o parlament. Znając już niebezpieczeństwa, jakie stwarza nowy Kodeks Wyborczy, ten plan trzeba będzie zmodyfikować.
Za rok priorytetem dla SLD powinno być uzyskanie jak najszerszych możliwości działania w samorządach. A więc największej liczby radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. I każda koalicja, każdy komitet wyborczy, który będzie temu celowi sprzyjał, będzie dobry.
Zaś w wyborach parlamentarnych, za najważniejsze uznaję zachowanie lewicowej tożsamości SLD. Różnego rodzaju kompromisy z przeszłości źle przysłużyły się zarówno partii, jak i lewicy. Warto w batalii o Sejm sięgnąć do doświadczeń brytyjskiej Partii Pracy, tworząc spójną i wielowątkową narrację o lewicowej Polsce XXI wieku. Tylko w taki sposób możemy dać Polakom szansę, że zatrzymamy PiS!