Tegoroczne Święto Pracy okazało się niezwykle pojednawcze.
Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych po raz kolejny poczuło misję łączenia i godzenia ugrupowań polskiej lewicy. W pewnym sensie kierownictwo OPZZ i tak długo wytrzymało we wstrzemięźliwości. Minęło bowiem dopiero półtora roku po fiasku wyborczym Zjednoczonej Lewicy, która rodziła się z inicjatywy czerwonych związków zawodowych przy ul. Kopernika w Warszawie. Wtedy Partia Razem zdecydowała się iść osobno. Wielu obserwatorów życia politycznego właśnie w tej decyzji dopatruje się omawianej klęski lewicy w wyborach parlamentarnych 2015 roku. I nie mowa tutaj bynajmniej o tzw. przepływach elektoratu między ZL a Razem, bo te były w zasadzie zerowe, ale o podwyższeniu frekwencji wyborczej, która okazała się śmiertelna dla koalicji SLD-TR-UP-PPS-Zieloni. Co się stało to się nie odstanie, ale matematycznie partia Adriana Zandberga pozbawiła ponad miliona lewicowych wyborców swojej reprezentacji parlamentarnej. Konsekwencje braku lewicy są oczywiste i powszechnie znane. Samodzielny rząd Prawa i Sprawiedliwości. No ale nie bądźmy drobiazgowi…
Po wyborach do Sejmu i Senatu Partia Razem nie poprzestało w okazywaniu swojej niechęci względem największej partii polskiej socjaldemokracji. Po wyborach przewodniczącego Sojuszu Lewicy Demokratycznej polityczki i politycy Razem raz po raz nie kryli swoich antyeseldowskich fobii. 25 stycznia 2016 r. Maciej Konieczny dyskutując z Jerzym Wenderlichem w programie „Tak jest” w TVN24 stwierdził między innymi: „SLD jest tym, czym było od początku, czyli postkomunistyczną koterią […] jest to formacja postkomunistyczna, która zejdzie ze sceny, im szybciej tym lepiej dla polskiej demokracji i lewicy”. Dzień później swojemu partyjnemu koledze wtórowała Marcelina Zawisza w „Poranku Radia TOK FM”, w rozmowie z Janem Wróblem mówiąc: „to jest partia postpezetperowskich aparatczyków, których łączy wspólnota interesu a nie wspólnota wartości”.
Wielu myślało, że Razem jednak się zreflektuje, przejrzy na oczy, usłyszy wielokrotnie powtarzane wezwanie Włodzimierza Czarzastego, że „nie ma wroga na lewicy”. Nic bardziej mylnego. 11 kwietnia br. w programie „Graffiti” w Polsat News Marcelina Zawisza poszła krok dalej. Powiedziała: „To jest partia, z którą ja naprawdę nie chce mieć nić wspólnego (…) SLD to jest partia, która powinna po prostu przestać istnieć”. Do tej pory takie życzenia w kierunku SLD kierowały raczej ugrupowania faszystowskie. Najwidoczniej Partia Razem pozazdrościła brunatnym koszulom „miłości do Sojuszu”.
SLD to ludzie, tysiące członków, całe rzesze sympatyków oraz ponad milion wyborców. Tylko Sojusz ma szansę wejść pod czerwonych sztandarem do Sejmu. Posiada wspaniały dorobek w zwalczaniu negatywnych konsekwencji polskiego „szoku bez terapii” Leszka Balcerowicza. Nikomu nie musi udowadniać swojej socjaldemokratyczności i dobrze by kierownictwo z aktywem Sojuszu wytrwało w swojej autonomicznej politycznej drodze przez następne dwa i pół roku. Cierpliwość i konsekwencja w polityce popłaca!
Wspólny marsz z Razem może zatem dziwić. Tym bardziej, że właśnie 1 maja 2006 roku Adrian Zandberg w następujący sposób wypowiadał się o uczestnikach pochodu organizowanego przez OPZZ: „mijałem pochód tej wydmuszki, która została po Ogólnopolskim Porozumieniu Związków Zawodowych, tej garstki eseldowskich biurokratów, i tej z roku na rok coraz mniejszej ze względów biologicznych grupki nostalgików Stalina”. Witamy zatem towarzyszki i towarzyszy Razem podczas naszego Święta Pracy i życzy im niewzruszonych twarzy w spotkaniu z tymi, którym tak obrzydliwie ubliżali!