Jarosław Kaczyński ma niezwykły dar uruchamiania emocji i mechanizmów społecznych dotychczas głęboko ukrytych lub nawet nieuświadomionych.
Kto z nas dwa lata temu potrafiłby przyznać się, że budzą się w nim uczucia nienawiści, lub nawet mordercze myśli? Niewielu. Nie wypadało. Dziś w rozmowach z zaangażowanymi w politykę znajomymi słyszę „Wiesz, wstydzę się tego, ale ja ich nienawidzę, za tę butę, za śmianie się w twarz, za arogancję i bezkarność”
Do szczególnych talentów Kaczyńskiego jeszcze wrócę, teraz kilka kroków wstecz.
Miesięcznice były od początku elementem budowy kultu smoleńskiego. O ile początkowo całkowicie zrozumiała była rozpacz brata bliniaka, pomieszana z kainowym poczuciem winy, o tyle z czasem tragedia smoleńska stała się elementem gry politycznej.
Ktoś w jakimś momencie zorientował się, że argument „Jarosław stracił w katastrofie brata bliniaka i bratową, jemu wolno więcej, ma prawo do…” – jest doskonałą ripostą na wszystko. Argument działał jak maczuga. Każdy sprzeciw, każdą logiczną argumentację można było przykryć tym stwierdzeniem.
Jako społeczeństwo o mały włos nie pomyliliśmy listów kondolencyjnych z listami wyborczymi. Ostatecznie jednak coś uchroniło nas przez wyborem „brata tragicznie zmarłego prezydenta” na naszego prezydenta.
Pewnie gdzieś w tym czasie jakiś cynik i cmentarna hiena polityczna uznała, że tragedię da się eksploatować politycznie.
Początkowe miesięcznice były traktowane przez większość jako kontynuacja naszej spontanicznej żałoby i uczestnictwo w czuwaniu na Krakowskim Przedmieściu. Dość szybko zostały zawłaszczone przez ekipę budującą wstrętny fałszywy obraz zarówno samej katastrofy jak i sortowania ofiar.
Przez te siedem lat przekonaliśmy się, że były ofiary poległe i takie, które tylko zginęły. Byli zdradzeni o świcie i przypadkowi, niewarci wzmianki. W ramach kultu na listy ofiar trafiały wybrane, związane z PIS, a te z innych opcji stawały się dla wyznawców nieobecne.
Miesięcznice trwały. Zmieniały się w wielotysięczne pochody z pochodniami. W seanse nienawiści politycznej z transparentami wskazującymi winnych mordu, żądającymi rozliczeń, deklarującymi przywiązanie do formacji PiS, Jarosława Kaczyńskiego i głównego kapłana religii, Antoniego Macierewicza. Tłumy skandowały Ja-ro-sław, Ja-ro-sław, An-to-ni, An-to-ni, płonęły pochodnie, a atmosfera rozlewała się na cały kraj.
I ostatnia miesięcznica.
Wyniki badań wskazują, że po latach starań i budowania kultu – odsetek Polaków wierzących w zamach wynosi kilkanaście procent, czyli tyle, ilu Amerykanów wierzy, że Presley jeszcze żyje.
Marsz pokazał, że „król jest nagi”. Żałosny tłumek szacowany przez obecnych na miejscu na mniej niż pół tysiąca, a przez policję pewnie na 90 tysięcy. Z obu stron dwa szpalery mundurowej policji. Zapewne tłum tajniaków od Błaszczaka. Dwa transparenty, z których wynika, że w koalicji z PiS-em pozostały Siedlce i Nasielsk. Żadnych wezwań do powieszenia Tuska i deklaracji w stylu „Pamiętamy o mordzie Lecha Kaczyńskiego”. Dwie niezależne kontrmanifestacje TAMA i Obywateli RP. Równie liczne jak tłum smoleński. To równie symboliczne jak zrównanie się w sondażach PO z PiS.
Policja rozkazami przełożonych odgradzająca „Człowieka wolności” poczwórnymi szpalerami, stalowymi barierkami i chmarą agentów. Coraz większe zaangażowanie machiny represji, coraz mniejsza grupa spontanicznych uczestników.
Ukoronowaniem całości było przemówienie Kaczyńskiego. Wyjątkowo krótkie, około dwuminutowe. Zapisane z pamięci
Róże to symbol nienawiści, ale my te walkę wygramy
będą pomniki i będzie prawda
stąd ta furia i ta nienawiść
potrafimy zwyciężyć
przyjdzie czas prawdy pełnej prawdy
oni nienawidzą Polski, ale Polska zwycięży
Żałość.. Fidel się wstydzi za ciebie Jarosławie – tam, w niebie (?) dla dyktatorów.
Kaczyński nie wspomniał ani jednym słowem o katastrofie, o swoim bracie, o innych ofiarach. Jednym słowem wspomniał, że przyjdzie czas prawdy. Nawet nie powiedział, że jesteśmy już bardzo blisko, coraz bliżej. A przecież czekaliśmy na te słowa jak zawsze.
Nie było Antoniego. Główny Kapłan religii nie uczestniczył w najważniejszym wydarzeniu kultu.
Kościół się chwieje. Gruz sypie się na głowy wyznawców.
I jeszcze te białe róże …
Wracając do tytułowego wątku. Ma Jarosław Kaczyński niezwykła zdolność budzenia uczuć i mechanizmów społecznych. Jego atak na białe róże to moment znamienny.
Rewolucja ma swój symbol. Milion Białych Róż.
Strzeż się Makbecie Las Birnam nadchodzi.