4 października 2024

loader

Skok na samorząd

Za rok wybory samorządowe. Partia Jarosława Kaczyńskiego odkryła karty i skierowała do Sejmu projekt zmian w Kodeksie Wyborczym.

Już po pobieżnym przejrzeniu projektu nowelizacji Kodeksu Wyborczego widać, że celem zmian zaproponowanych przez Kaczyńskiego jest „zdobycie” samorządów. Spośród 141 postulowanych zmian przepisów, aż 52 zmiany ordynacji wyborczej dotyczą wyborów samorządowych. W projekcie nie ma, co prawda, tak kontrowersyjnych propozycji jak ograniczenie wyboru burmistrzów i prezydentów miast do jednej tury. Ale jak mówi przysłowie: „diabeł tkwi w szczegółach”. I te „szczegóły” będą w przyszłorocznych wyborach najistotniejsze.

11 listopada

Zgodnie z obecnymi zapisami Kodeksu Wyborczego, wybory samorządowe musiałby się odbyć w niedzielę 11 listopada 2018 roku. Na tę zbieżność daty wyborów z obchodami święta 100-lecia niepodległości liczył prezydent Duda. Dlatego zaproponował przeprowadzenie referendum konstytucyjnego razem z wyborami samorządowymi.
Politycy PiS-u dali Dudzie prztyczka w nos. Po uchwaleniu zmian w Kodeksie Wyborczym, ostateczną decyzję co do terminu wyborów samorządowych podejmie premier Szydło. Wybierając jedną z niedziel: 21, 28 października lub 4 listopada. Pani Premier ma czas na decyzję do połowy sierpnia przyszłego roku.

Bez JOW-ów

Prztyczka w nos od PiS-u dostał również Paweł Kukiz. Jego wielokrotne wsparcie PiS-u w ważnych dla Kaczyńskiego głosowaniach nie przyniosło efektów. Sztandarowy postulat ruchu Kukiz`15 – jednomandatowe okręgi wyborcze – w zmienionym Kodeksie Wyborczym znika z ordynacji wyborczej do samorządów.
W 2014 roku JOW-y obowiązywały w wyborach do rad gmin niebędących miastami na prawach powiatu, czyli w 2462 gminach. Wybory proporcjonalne do rad gmin przeprowadzano w 66 największych miastach oraz do wszystkich rad powiatów i województw. Za rok każdy radny będzie wybierany w systemie proporcjonalnym.
Sojusz Lewicy Demokratycznej nigdy nie był fanem jednomandatowych okręgów wyborczych. Gdy w 2015 roku, z inicjatywy prezydenta Komorowskiego, odbywało się referendum dotyczące m. in. wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu, ówczesny sekretarz generalny SLD Krzysztof Gawkowski mówił tak: ”To, do czego prowadzi ordynacja większościowa, najlepiej pokazuje sytuacja w Senacie, gdzie nikt poza PO i PiS nie ma nic do powiedzenia”. Bo właśnie senatorów wybieraliśmy w 2011 i w 2015 roku w okręgach jednomandatowych.

Chudsze listy

Wybory samorządowe kojarzą się wyborcom z dziesiątkami nazwisk na listach wyborczych. To konsekwencja obecnych zapisów ordynacji, wedle której każdy komitet ma prawo zgłosić dwa razy więcej kandydatów, niż jest miejsc w radzie. Na przykład, w wyborach do 37-osobowej rady miasta Wrocławia, na tak zwanej „pełnej liście” znajdywało się miejsce dla 74 kandydatów z każdego komitetu wyborczego.
PiS zaproponował ograniczenie liczby kandydatów zgłaszanych przez komitety wyborcze do liczby mandatów w radzie plus 2. A więc w przypadku rady miasta Wrocławia, kandydatów z jednego komitetu mogłoby być maksymalnie 39. I nie chodzi o ukłon w stronę mniejszych komitetów. Mniejsza ilość kandydatów na listach ma ułatwić PiS-owi zapełnienie list w nowotworzonych małych okręgach wyborczych. Ale o tym za chwilę.
Innym ograniczeniem ma być zakaz równoczesnego kandydowania na urząd wójta, burmistrza lub prezydenta miasta i radnego innej rady niż z tej samej gminy. Taki zabieg „turbodoładowania” wyborczego stosował w poprzednich wyborach na przykład Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia. Z jednej strony był kandydatem na prezydenta miasta, z drugiej – kandydatem na radnego sejmiku dolnośląskiego. „Podciągał” listę do sejmiku, a po wygraniu wyborów prezydenckich rezygnował z mandatu radnego. Po zmianach w Kodeksie Wyborczym kandydat na prezydenta Wrocławia będzie mógł kandydować co najwyżej do rady miasta Wrocławia.

Komisarz decyduje

Mniejsza liczba kandydatów na listach i opisany zakaz równoczesnego kandydowania nie stanowią istotnych zagrożeń dla demokratycznych wyborów. Obawiać się należy władzy komisarzy wyborczych. Zgodnie z zapisami projektu ustawy, w ciągu 60 dni od uchwalenia zmian w Kodeksie Wyborczym powołana zostanie armia nowych komisarzy wyborczych. Będzie ich znaczne więcej niż obecnie, bo oprócz komisarzy wojewódzkich, PiS chce ustanowić komisarza wyborczego w każdym powiecie.
Dotychczasowi komisarze wyborczy byli sędziami. Nowi? W projekcie zapisano jedynie lakoniczny wymóg posiadania „wyższego wykształcenia prawniczego”. Ani słowa o doświadczeniu zawodowym, apolityczności i kwalifikacjach porównywalnych z zawodem sędziego. Tymczasem nowi komisarze dostaną do rąk potężny oręż.
To kluczowy zapis planowanej nowelizacji Kodeksu Wyborczego. „Komisarze wyborczy dokonają podziału odpowiednio gminy, powiatu, województwa na okręgi wyborcze w wyborach odpowiednio do rady gminy, rady powiatu, sejmiku województwa w terminie 3 miesięcy od dnia wejścia w życie niniejszej ustawy”. Każdy kto liznął praktyki wyborczej, wie, jak wielki wpływ na wynik wyborów może mieć odpowiednie „przykrojenie” okręgów wyborczych. Szczególnie przy jednoczesnym zmniejszeniu liczby mandatów w każdym z nich.

Magiczna liczba 3

Najważniejszym elementem „planu Kaczyńskiego” na wybory samorządowe będą małe okręgi wyborcze. W miejsce dotychczasowych okręgów do rad gmin o wielkości od 5 do 10 mandatów (tam gdzie nie było JOW-ów), projekt ustawy wprowadza okręgi o wielkości od 3 do 7 mandatów radnych.
Analogiczna zmiana jest proponowana w przypadku wyborów do sejmików wojewódzkich. W miejsce zapisanych w obecnie obowiązującym Kodeksie Wyborczym okręgów wyborczych o wielkości od 5 do 15 mandatów, mogą się pojawić nowe, liczące od 3 do 7 mandatów. Mogą. Ale czy muszą?
To komisarze wyborczy zadecydują, czy i jak pozmieniać okręgi wyborcze przed najbliższymi wyborami. Jeśli zdecydują się na radykalne zmniejszenie okręgów wyborczych, to konsekwencją będą fundamentalne zmiany w składzie przyszłych rad. W trójmandatowym okręgu wyborczym radnymi mogą zostać jedynie kandydaci z najsilniejszych ugrupowań. Kosztem mniejszych komitetów. I na to liczy Kaczyński, obserwując rosnące poparcie sondażowe dla swojej partii.

JOW-y do sześcianu

W gminach do 20 tys. mieszkańców, a więc tam, gdzie radni ostatnich dwóch kadencji wybierani byli w wyborach jednomandatowych, nie będzie obowiązywał 5 proc. próg wyborczy. „Dzięki temu będzie łatwiej niż w JOW-ach lokalnemu komitetowi zdobyć reprezentantów w radzie” – uzasadniali zniesienie progu wyborczego posłowie PiS-u. Ale to tylko zasłona dymna, próbująca odwrócić uwagę wyborców od manipulacji z wielkością okręgów wyborczych.
Już obecnie, aby zostać radnym, częstokroć trzeba było uzyskać aż dwucyfrowe poparcie. W sześciomandatowym okręgu wyborczym, na uzyskanie mandatu radnego mógł liczyć kandydat, którego komitet osiągał wynik na poziomie sięgającym lub nawet przekraczającym 10 proc. Jeśli nowi komisarze wyborczy podzielą takie okręgi jeszcze na pół, będzie to równoznaczne z podniesieniem rzeczywistego progu wyborczego w okolice 20 proc. Wtedy, jak zapowiadał Gawkowski, poza PiS-em i ewentualnie PO, nikt inny nie będzie miał nic do powiedzenia. JOW-y do sześcianu!

Bez korespondencyjnego i internetu

Głosowanie korespondencyjne wchodziło do systemu wyborczego w Polsce etapami. Początkowo było dostępne tylko dla osób niepełnosprawnych. W ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich korespondencyjnie mogli głosować już wszyscy. W projekcie PiS-u głosowanie korespondencyjne znika. A niektórzy myśleli, że w niedalekiej przyszłości będą mogli zagłosować przez internet… Jak w Estonii.
PiS zapowiadał za to, że będziemy mogli w internecie obserwować przebieg głosowania w lokalach wyborczych. Dzięki zainstalowanym tam kamerom internetowym. Nie liczcie na to. Co prawda, zapis artykułu 52 projektu mówi o transmisji „za pośrednictwem publicznie dostępnej sieci elektronicznego przekazywania danych”. Ale już w następnym paragrafie dodaje, że gdy „transmisja, (…) nie jest możliwa z przyczyn technicznych”, to… Jej nie będzie. Jako informatyk znający realia polskiego internetu, idę o zakład, że przed wyborami samorządowymi okaże się, że w 95 proc. lokali wyborczych transmisja jest niemożliwa z przyczyn technicznych.

Dwie kadencje – na przyszłość

Politycy Prawa i Sprawiedliwości zrezygnowali z forsowania niekonstytucyjnych pomysłów dotyczących wprowadzenia dwukadencyjności z działaniem prawa wstecz. Trudno powiedzieć, co ostatecznie zadecydowało: krytyka ze strony opozycji i prawników konstytucjonalistów, czy obawy o podpis prezydenta Dudy pod ustawą z takim zapisem.
W projekcie ustawy zapisano ograniczenie pełnienia funkcji przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do dwóch kadencji, ale licząc ich wybór w przyszłym roku jako pierwszą kadencję. Tak więc działanie zasady dwukadencyjności da o sobie znać dopiero w 2026 roku.
Szkoda, że idąc za ciosem, PiS nie zdecydował się na ograniczenie liczby kadencji posłów i senatorów – również do dwóch. Zwłaszcza że sam Kaczyński nie jest chyba zainteresowany siedzeniem w ławach poselskich aż do roku 2030.

Za kraty za kartkę

Na koniec przestroga dla wyborców, którzy za rok będą udawali się do lokali wyborczych. Jeśli ktoś z Państwa omyłkowo wrzuci czystą lub wypełnioną kartę wyborczą do torebki, zamiast do urny – może trafić do… więzienia na dwa lata. PiS zaproponował nową karę dla obywateli: „Kto w dniu wyborów wynosi kartę do głosowania poza lokal wyborczy, (…) podlega karze grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2”.
Rozumiem, że ustawodawcy chodziło o ograniczenie nadużyć wyborczych. Ale co zrobić z tymi, którym nowe karty wyborcze po prostu spodobają się. Bo będą ładniejsze. Kolorowe. Znowelizowany Kodeks Wyborczy nakazuje umieszczanie na karcie wyborczej, oprócz nazwy, również symbolu graficznego komitetu wyborczego.
Ale nie o kolory chodzi. Tylko o władzę. Za tydzień tekst „Ośmiornica” – też o zmianach w Kodeksie Wyborczym. Nieco odłożonym w czasie skoku PiS-u na Państwową Komisję Wyborczą. I pomyśle utworzenia Korpusu Urzędników Wyborczych. Będzie się działo…

trybuna.info

Poprzedni

Legislacyjny bubel

Następny

Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi…