GÓRNICTWO. Koniec 2016 r. na Śląsku oznaczał zamknięcie kolejnej kopalni. 30 grudnia wydobyto ostatnią tonę węgla w kopalni Makoszowy w Zabrzu. Mimo wielokrotnych zapewnień obecnego rządu, że zrobi wszystko, aby ratować polskie górnictwo.
Licząca 110 lat kopalnia Makoszowy przeszła do historii. W ostatnich latach zatrudniała prawie 1100 pracowników. Zgodnie z zapewnieniami rządu, wszyscy mogą liczyć na zatrudnienie w innych kopalniach. Pracujący w kopalni górnicy – nauczeni doświadczeniami swoich kolegów z innych, zlikwidowanych w poprzednich latach kopalń – od początku nie dawali jednak wiary tym zapewnieniom. Dlatego od kilku miesięcy prowadzili protest w obronie swojego zakładu przed likwidacją, której się spodziewali od chwili, gdy ich kopalnia trafiła do Spółki Restrukturyzacji Kopalń. Ten właśnie fakt nie wróżył niczego dobrego.
Rozczarowanie
Związkowcy z branży górniczej, z którymi wielokrotnie rozmawialiśmy, od dawna nie ukrywali, że powołana jeszcze przez rząd Ewy Kopacz SRK nie ma na celu ratowania zagrożonych likwidacją kopalń ani miejsc pracy, a jest instytucją, która po prostu przejmuje i zagospodarowuje majątek zakładów, jakie do niej trafiają. Nic dziwnego więc, że każda decyzja o tym, że dana kopalnia ma trafić do Spółki była odbierana przez górników jako odroczony wyrok śmierci na kopalnię. Potwierdza to praktyka – kolejne kopalnie, które trafiły do SRK, są właśnie likwidowane.
– To kolejny rząd, który naobiecywał nam cudowne rozwiązania na ratowanie miejsc pracy na Śląsku, a jednocześnie, tylnymi drzwiami, te miejsca pracy likwiduje. Podobnie było za poprzedniej ekipy z PO-PSL, która po ośmiu latach rządów, dopiero kiedy zaczęliśmy im robić dym w roku wyborczym, nagle ocknął się, że coś trzeba zrobić z górnictwem, do którego zapaści finansowej sam się przyczynił – ocenia jeden z górniczych związkowców. – To przecież nie jest wina górników czy pozostałych pracujących na kopalniach, że były i są one źle zarządzane, że pozwolono różnym „biznesom” i zaprzyjaźnionym spółeczkom przez lata pasożytować na górnictwie i zarabiać na tym krocie. Kosztem kopalń i zatrudnianych w nich ludzi, którzy dają z siebie wszystko, a którzy dziś słyszą, że są już niepotrzebni albo mają się przekwalifikować po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach pracy na dole – nie kryje rozgoryczenia.
Złudzeń nie mieli też górnicy pracujący w zlikwidowanej właśnie kopalni Makoszowy i innych śląskich kopalń. Jeszcze na początku grudnia, w Barbórkę, zorganizowali protest pod domem premier Beaty Szydło w Brzeszczach. Kolejny już raz wypominali szefowej rządu PiS obietnice, jakie ta składała podczas kampanii wyborczej, powołując się przy tym, iż gwarancją jej obietnic jest m.in. fakt, że jest ona córką górnika i jak mało kto rozumie problemy górnictwa.
Córka górnika
– Niektórzy dali się nabrać na takie sentymentalne gadki, ale dla prawdziwych Ślązaków liczą się fakty i konkrety, a tych nie było ani ze strony Kopaczowej, ani Szydłowej – narzeka związkowiec. Dodaje on, że propozycje, z jakimi w ostatnich latach spotykała się branża górnicza, przypominały raczej mieszanie herbaty bez cukru: – Niby coś się działo, zrobiono jakieś ruchy, wymyślono przekształcenia dotychczasowych spółek i powołanie w ich miejsce nowych, ale to nie miało żadnego wpływu na to, o co od lat zabiegamy – na ratowanie branży, naszych miejsc pracy i Śląska, który od wieków opiera się na wydobyciu węgla – podsumowuje.
Trudno nie przyznać mu racji. Poprzedni rząd PO-PSL przypomniał sobie o problemach górnictwa dopiero wtedy, gdy załogi górnicze wyszły na ulice śląskich miast na przełomie 2014-2015 roku, gdy rozpoczęła się likwidacja ostatniej w Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim kopalni Kazimierz-Juliusz (którą i tak zlikwidowano niespełna pół roku później). Gdyby nie fakt, że był to rok wyborczy, prawdopodobnie górnicy nie doczekaliby się takiego zainteresowania ze strony walczącej o głosy Platformy oraz jej koalicjanta z PSL. Na skutek osobistej interwencji ówczesnej szefowej rządu, Ewy Kopacz, 17 stycznia 2015 r. rząd PO-PSL podpisał porozumienie z górniczymi związkami zawodowymi, w którym to porozumieniu zobowiązał się do wdrożenia specjalnych rozwiązań dla ratowania zagrożonych likwidacją kopalń. To wystarczyło, by na kilka miesięcy spacyfikować narastający bunt społeczny na Śląsku.
Wtedy też do rywalizacji o głosy Ślązaków włączyli się politycy Prawa i Sprawiedliwości, składając wzburzonym górnikom obietnice zdecydowanej walki o zachowanie ich miejsc pracy. Jak zapewniali, w przeciwieństwie do liberałów z PO, ich przyszły rząd miał być szczególnie wyczulony na palące problemy społeczne i ochronę interesu narodowego. W taki sposób bowiem oceniano zachowanie polskich kopalń i miejsc pracy na Śląsku.
Beata Szydło podczas kampanii wyborczej: „Na Śląsku bije gospodarcze serce Polski”.
„Polskie górnictwo potrzebuje dzisiaj tego, aby państwo je wsparło – aby były inwestycje, aby były rynki zbytu. Sami górnicy i przedstawiciele branży energetycznej wychodzą z propozycjami, tylko trzeba ich wysłuchać, przyjąć konkretne rozwiązania i je realizować, a nie podpisywać porozumienia, których się nie spełnia” – zapewniała kandydatka na premier rządu PiS, Beata Szydło.
„Jeżeli wspólnie rząd i branża górnicza, przedstawiciele energetyki i górnictwa przyjmą rozwiązania i będą je honorować, będzie realizowany ten plan, który przedstawiają dziś przedstawiciele załóg górniczych, to polskie kopalnie będą przynosiły zyski, a polska energetyka będzie stała węglem” – oceniła.
„Dziś ci, którzy mówią, że nie da się ratować polskich kopalń, że górnictwo to branża schyłkowa, nie tylko się mylą, ale mają złe intencje. Trzeba walczyć o polskie górnictwo i polską energetykę, jak robią to tutaj ludzie na Śląsku” – mówiła Szydło.
Źródło: businessinsider.com.pl, 25 sierpnia 2015 r.
Górnicy czują się oszukani
Podczas kampanii wyborczej Szydło składała obietnice również górnikom zlikwidowanej właśnie kopalni Makoszowy. Wspominała, że kopalnie, które znalazły się w trudnej sytuacji finansowej, powinny dostać wsparcie ze strony państwa, którego obowiązkiem jest „zbudować stabilną strategię rozwoju górnictwa i energetyki – fundamentu polskiej gospodarki”.
– Dzisiaj trzeba mówić o rozwoju polskiego górnictwa, a nie o jego restrukturyzacji i zwijaniu, czy wygaszaniu (…) Wiemy doskonale, że od funkcjonowania tych zakładów zależy los wielu tysięcy ludzi (…) Każde miejsce pracy w górnictwie jest ważne i każdego miejsca pracy musimy bronić. Musimy robić to wspólnie – tak brzmiały kolejne zapewnienia premier Szydło, składane już po powołaniu rządu pod jej kierownictwem.
Jeszcze w czasie kampanii wyborczej Szydło oskarżyła ówczesny rząd, iż ten przez wiele lat zaniedbał sytuację w górnictwie i nie dość skutecznie zabiegał o interesy branży na arenie międzynarodowej. – Dzisiaj górnicy czują się oszukani – stwierdziła obecna premier podczas swoich wyborczych wizyt na Śląsku.
Faktycznie, górnicy czują się oszukani. Zarówno przez poprzedni, jak i obecny rząd – i to po roku od przejęcia władzy przez PiS, którego rządy dla ich branży miały rzekomo oznaczać nową jakość. Tymczasem to, co robi rząd PiS, okazuje się – jak dotąd – jedynie kontynuacją planu zapoczątkowanego przez jego poprzedników.
– Po raz kolejny mamy wrażenie, że nasz los nie zależy od tego, kto rządzi i jakimi sztandarami wymachuje, jakie obietnice składa, bo wszelkie decyzje dotyczące górnictwa i innych gałęzi gospodarki zapadają gdzie indziej, że wdraża się kolejne etapy likwidacji polskiego przemysłu, z czym mamy do czynienia od kilkudziesięciu lat – ocenia związkowiec.
Kopalnie w prywatne ręce?
Ratunkiem dla kopalni Makoszowy miało być znalezienie prywatnego inwestora, który miałby być zainteresowany kontynuowaniem wydobycia węgla. Ten jednak, mimo wielomiesięcznych zabiegów, się nie znalazł. Tym właśnie rząd tłumaczy konieczność zamknięcia kopalni i przejścia zatrudnianej przez nią pracowników do innych kopalń. Górnicy, z którymi rozmawialiśmy doszukują się jednak w tych działaniach drugiego dna.
– Walka o polskie górnictwo w ostatnich miesiącach wyraźnie się zaostrzyła. Nie mam tylko na myśli naszej walki o miejsca pracy, ale zabiegi o przejęcie złóż przez prywatne firmy, co doskonale widzimy – ocenia jeden ze związkowców w komentarzach, które można znaleźć w internecie. Przypomina on, że w jeszcze kilka miesięcy temu jako główny powód zapaści polskiego górnictwa podawano jego niekonkurencyjność, duże koszty wydobycia, do których budżet państwa co roku musiał dorzucać miliardy złotych oraz – i to miał być koronny argument – spadek cen węgla na świecie. Tymczasem już w połowie ubiegłego roku ceny węgla zaczęły rosnąć, w związku z czym wydobycie staje się coraz bardziej opłacalne. Mimo to, kolejne polskie kopalnie są przeznaczane do likwidacji. Stąd właśnie coraz większe wątpliwości wśród samych górników, którzy podejrzewają, że celem takich zabiegów jest ostateczna prywatyzacja ich sektora.
– Ktoś na tym na pewno zarobi – uważają górnicy i zaznaczają, że oni sami, jako doświadczeni i wykwalifikowani pracownicy na pewno znajdą pracę w takich prywatnych kopalniach, tyle że na pewno na gorszych zasadach niż te, jakie oferowały im spółki węglowe należące do Skarbu Państwa. A tworzeniem i przejmowaniem polskich złóż węgla są w ostatnim czasie zainteresowane firmy zagraniczne.
Kopalnia Pokój trafiła do SRK
31 grudnia ogłoszono decyzję o przejęciu przez Spółkę Restrukturyzacji Kopalń części kopalni Ruda w Rudzie Śląskiej. Chodzi o kopalnię Pokój 1, utworzonej w lipcu 2016 r. z połączenia kopalń Pokój, Bielszowice oraz Halemba-Wirek. Można się więc spodziewać, że te kopalnie będą następnymi przeznaczonymi do likwidacji.