W mediach często pojawia się opinia, że najbliższe wybory to tak naprawdę powtórka 1989 roku. Dwie grupy protestują. Pierwsza – to weterani Solidarności. Wtedy – powiadają – szło o zmianę ustroju, wyrwanie się ze Wschodu, zmianę stosunków społeczno-ekonomicznych, obalenie rządów PZPR. Niedocenienie ówczesnej stawki, to obraza dla tych, którzy wtedy stanęli po „właściwej” stronie, tamto zwycięstwo wywalczyli. Drudzy – a to spora część opinii publicznej powiada: nie przesadzajmy. Teraz chodzi tylko o zmianę złego rządu, w normalnej demokratycznej procedurze.
Idzie o to, aby Kaczyńskiego zastąpił Tusk, który jest europejski, normalny, przewidywalny. Dla sporej część polskich elit jest on punktem odniesienia, bo on „przecież z nas jest”.
Ten punkt widzenia podziela wielu wyborców, którzy nie zapomnieli Kaczyńskiemu, że nazwał ich „gorszym sortem”, którzy – wychowani na Balcerowiczu, Kołodce i Belce – nie pojmują lekkomyślnej polityki finansowej.
Zadławieni władzą
Przede wszystkim nie rozumieją intencji „centralnego” ośrodka dyspozycyjnego” i powrotu do PRL-u, akurat tej gorszej jego strony. Nie rozumieją tej centralizacji władzy. Wszak Kaczyński ma jej tyle, że z trudem ją konsumuje, nie panuje już nad swoimi akolitami, a co dopiero nad resztą. Nie wiedzą zatem, o co mu jeszcze chodzi.
Takie spojrzenie na stawkę najbliższych wyborów to błąd. Moim zdaniem jest ona o wiele wyższa, a postawy Polaków da się dość łatwo wytłumaczyć. To nie jest tak, że w 1989 roku PZPR sromotnie przegrała. Na listę krajową, symbolizującą dotychczasowy porządek, zagłosowało wszak ponad osiem milionów wyborców. Czy oni byli za socjalizmem w wydaniu znanym dziś tylko najstarszym?
Nie, oni byli przeciw temu nowemu, co niosła za sobą Solidarność i jej kandydaci. Bali się, że oto wybory naruszą istniejący stan rzeczy, który jakoś mieli opanowany, narzędzia i procedury, którymi umieli się posługiwać, tę „swojskość”, którą zaczął budować Gomułka, a którą Jaruzelski unowocześnił i odwoływał się do niej jeszcze skuteczniej.
Konfrontacja starego z nowym
Najważniejszą cechą tej „swojskości” było bezpieczeństwo w rozmaitych wymiarach: militarnym, publicznym, socjalnym, zdrowotnym itd. Opozycja ówczesna zapowiadała zmiany, choć nie tak daleko idące, jakie zrealizowała. Doszło zatem do konfrontacji „starego” z „nowym”. Nowe wygrało, ale spora część obywateli poczuła się później oszukana. Część z nich głosowała potem na lewicę, część na kościelną prawicę, szukając jakiegoś punktu oparcia, czegoś – w odniesieniu do rytuałów, norm postępowania – znajomego i trwałego. Mądrość tamtej pezetperowskiej ekipy polegała na tym, że umiała ustąpić, zrozumiała, że w nowej rzeczywistości nie ma już dla niej miejsca.
Rakowski zrobił miejsce Kwaśniewskiemu – najprościej rzecz ujmując. Tyle, że ten Kwaśniewski symbolizował dwie rzeczy: kontynuację – bo został dziedzicem Jaruzelskiego i Rakowskiego i zmianę, bo błyskawicznie zareagował na nowe warunku polityczne i stał się chorążym tych nowych czasów.
Teraz mamy z podobnym zjawiskiem do czynienia. Kończy się pewien etap. Czas mojego pokolenia – w tym Kaczyńskiego i Tuska – dobiega końca. Jeszcze się ze sobą mocują, jeszcze starają się błysnąć nowymi pomysłami, ale za drzwiami stoi i czeka pokolenie, dla którego obydwie postacie są z innej bajki. Ulokowane gdzieś pomiędzy Smoleńskiem a Wielkanocą, między memem a wkurwem.
Dla nowych generacji, nie pamiętających PRL-owskiego socjalizmu, tych dwóch ludzi symbolizuje blokadę awansu pokoleniowego, blokadę spełnienia aspiracji i potrzeb, których weterani polskiej polityki nie rozumieją i nie ogarniają.
Stąd sympatia do antysystemowej Konfederacji i wyłamującej się z tego duopolu Lewicy. Sympatia, która nie musi przełożyć się na frekwencję wyborczą, bo spora część tych młodych nie wierzy już w demokrację, ani mechanizmy demokratycznego zarządzania państwem. Umacniają ich w tym przekonaniu rządu PiS-u.
Nie wola ludu, ale wola władzy jest decydująca, a jej decyzje mają się nijak do aspiracji nowych pokoleń i jej wyobrażenia o świecie.
Te bijatyki o trzynastą i czternastą emeryturę, o to co wiedział Jan Paweł II, a czego nie wiedział – należą do innego świata. I nie jest to świat ludzi młodych.
Znikąd nadziei na rewolucję
Także rozmaite propozycje dopłat do kredytów bankowych jest sporem poza ich zasięgiem wyobrażeniowym, bo niewielu z nich ma w ogóle zdolność kredytową, a obca jest im kultura zapierdolu, na której budowano dobrobyt poprzednich pokoleń. Ze starego konfliktu pomiędzy Konfucjuszem a hedonizmem wybierają ten drugi. Tak naprawdę oceniają oni podające dotychczas polityczne propozycje programowe, jako więcej tego co było, korekty obecnej rzeczywistości, która co do zasady jest dla nich niezadowalająca. Oczekują rewolucji, a tu znikąd nadziei na jej przeprowadzenie. Mają nadzieję na zmiany zasadnicze, a tu proponuję się im poprawianie tego co jest.
I tu jest szansa dla lewicy. Nie tylko dla propozycji w obszarze obyczajowym, stylu życia, stosunku do drugiego człowieka. Trzeba wyraźnie i dosadnie pokazać nasz program mieszkaniowy, opieki nad dzieckiem, reformę programów i metod nauczania w szkołach i na uczelniach, upowszechniania kultury, cyfryzacji państwa.
To wszystko musi być przy tym oparte na bezwzględnym zaufaniu do człowieka, młodego człowieka. Nie bójmy się zatem propozycji daleko wykraczających poza horyzont kadencji parlamentarnej. Kiedy PiS wprowadza kamery w lokalach wyborczych i przezroczyste urny, kolektywne liczenie głosów, my zaproponujmy głosowanie internetowe, dwudniowe, w tym w jednym dniu roboczym (np. piątek-sobota lub niedziela-poniedziałek). Kiedy weterani polityki mówią „my wam damy”, my mówmy „weźmy się i razem zróbmy”.
Namawiam także do reanimacji hasła Nowej Rzeczypospolitej. Do młodych pokoleń nie przemawia już przeszłość, ani teraźniejszość. Trzeba zatem usytuować się poza aktualnymi sporami, poza tą bijatyką polityczną, która budzi dziś śmiech lub niesmak. Wobec sporów o papieża mówmy jak wygląda wolność religijna i świeckie państwo.
Państwo z gwarancjami
W polemice z Konfederacją mówmy o państwie-ubezpieczycielu, które da gwarancje, że w trudnej sytuacji nie zostaniesz sam. W debacie o Unii Europejskiej pytajmy ludzi, czy chcą żyć na Wschodzie, czy na Zachodzie, że to wybór kulturowy, cywilizacyjny, a nie doraźny, gospodarczy lub militarny. Nie bierzmy udziału w tym przetargu, w którym licytujemy się za ile kupimy głosy wyborców. Dążmy do zmiany reguł, do porozumienia stron.
A co z weteranami. Im musimy zapewnić bezpieczeństwo. Przede wszystkim opiekę. Polska się starzeje, za 5 lat na emeryturach znajdzie się cały powojenny wyż demograficzny, ponad 12 milionów ludzi. W większości będą to ludzie samotni, dzieci za granicą lub w miastach, wnukowie jeszcze dalej.
Potrzebny będzie system opieki nad weteranami pracy. Pani, która zrobi zakupy, pomoże w praniu, zmieni – jak trzeba – pampersy. Tu nie wystarczą gminne czy miejskie ośrodku pomocy społecznej w dotychczasowym kształcie. Tu potrzebny będzie całkiem nowy system, w tym milion etatów, które zapewnić może tylko państwo.
Rozmawiajmy o tym poważnie – uruchomić trzeba nowe szkoły o profilu pomocy społecznej, nowe gabinety fizjoterapeutyczne, czy wreszcie szkoły korzystania z nowoczesnych, cyfrowych urządzeń. Obok żłobków, kluby seniorów, być może z ofertą gastronomiczną. To także wyborcy, bardzo zdyscyplinowani. Ale to przede wszystkim ludzie, którym należy się opieka. Przypominam Koleżankom i Kolegom, że to także ich przyszłość.