Czy można już bać się Konfederacji? Kiedy pojawiły się sondaże dające Konfederatom dwucyfrowy wynik wyborczy. Czyniące z niej trzecią, po PiS i KO, sondażową siłę polityczną. A gdyby te sondaże przełożyły się na przyszyły podział mandatów, to w Sejmie mielibyśmy kilkudziesięcioosobowy klub parlamentarny Konfederacji.
Do tej pory głównym wrogiem polskich liberalnych mediów i wielkomiejskiej klasy średniej był PiS. Wróg dobrze znany, emocjonalnie oswojony. Dowodzony przez zdziwaczałego, cierpiącego na schorowane kolana prezesa Kaczyńskiego. Taką krajową „Kulawą kaczką”. Wróg schyłkowy, bo wszystkie krajowe sondażownie, nawet przyjazne PiS, dowodzą, że w najbliższych wyborach PiS nie zdobędzie wymaganej dla stworzenia rządu większości. I może przejść do opozycji, bo nie znajdzie koalicjanta. Ale teraz pojawiła się wizja klubu parlamentarnego, który może dać prezesowi Kaczyńskiemu upragnioną większość.
Na razie liderzy Konfederacji, napakowani wynikami sondaży, zgodnie deklarują, że do kolacji z PiS nigdy nie przystąpią. To zrozumiałe, bo swą popularność budują na prawicowej krytyce spasionych nieograniczoną władzą elit PiS. Pamiętają też „polityczny kanibalizm” prezesa Kaczyńskiego za rządów PiS w latach 2005-2007, kiedy swymi intrygami wykończył Ligę Polskich Rodzin i „Samoobronę”. Swych koalicjantów. Ale wtedy prezes Kaczyński był jeszcze politykiem „średniego pokolenia”.
Wzrost popularności Konfederacji sprawił, że wśród ekspertów PiS pojawia się koncepcja „Cichej koalicji”. Konfederacji z PiS. Zaprezentował ją Jan Fiedorczuk na łamach prawicowego tygodnika „Do Rzeczy”. Byłaby to nieformalna koalicja parlamentarna wspierająca mniejszościowy rząd prezesa Kaczyńskiego. „Ciche wsparcie” Konfederacji pozwoliłoby na powstanie takiego rządu, a potem wspierałoby go podczas głosowania ważnych ustaw. Dałaby rządowi czas na okrzepnięcie, a konfederatom korzyści polityczne i materialne. Zablokowałaby też powstanie rządu koalicji partii demokratycznych i proeuropejskich. Przeciwników politycznych i ideowych Konfederacji. Byłby to taki rekonstrukcyjny mariaż PiSowskich piłsudczyków z konfederackim ONR z końcówki II Rzeczpospolitej.
Sondażowy i medialny wzrost Konfederacji wywołał strach w liberalnych mediach. Przestraszył wielkomiejską klasę średnią, która niedawno gromko krytykowała opozycję demokratyczną za rzekomą jej gnuśność. Odgrażała się w liberalnych mediach, że zbojkotuje przyszłe wybory, bo demokratyczna i proeuropejska opozycja nie chce wspólnej listy wyborczej. Podobne fochy prezentowali „prawdziwi lewicowcy”, ale oni ze swej niechęci do tworzenia wspólnych z libkami list wyborczych.
Czy strach przed brunatną i dynamiczną Konfederacją, groźba przyszłych rządów starych złodziei i nowych anty europejskich neofaszystów zmusi liberalnych politycznych marudów i lewicowych pięknoduchów do mobilizacji i oddania ich głosów na kandydatów demokratycznej i proeuropejskiej opozycji?
W poprzednich wyborach strach przed migrantami i LGBTI zmobilizował wyborców PiS i dał mu parlamentarną większość.
Czy strach przed brunatną Konfederacją skłoni wahających się, anty PiSowskich wyborców do porzucenia marzeń o idealnej opozycji demokratycznej i poparcia tej realnej?