Ełckie wydarzenia w minioną Noc Sylwestrową (oraz inne, podobne, jakich fala przetacza się przez Polskę z początkiem Nowego Roku) mnie osobiście absolutnie nie dziwią. I nie mam złudzeń, że jest to incydentalny wypadek, epizodyczne wydarzenie, spowodowane sylwestrowo-noworocznym zamętem i atmosferą karnawału. Sądzę, że to dopiero początek cyklu zdarzeń i podobnych aktów wieńczących określoną narrację przesyconą nienawiścią sączoną od lat do świadomości polskiego społeczeństwa.
Geneza oraz źródła są rozlegle i głębokie, kumulowane w świadomości społeczeństwa od wielu lat. To, z czym mamy dziś do czynienia podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości oraz sprzężonych z nim klonów prawicowo-nacjonalistycznej i ultra-antykomunistycznej proweniencji jest kolejnym etapem określonego procesu, wielopłaszczyznowych działań i określonej retoryki. Zdziwieni są demo-liberałowie. Zaskoczeni i przerażeni zdają się być przedstawiciele środowisk lewicy nie komunistycznej. Czytając i słuchając ich enuncjacji widać, że te środowiska są impregnowane na racjonalną, rzeczową i realistyczną analizę rzeczywistości (demo–liberałowie np. nadal nie pojmują, dlaczego przegrali wybory prezydenckie i parlamentarne AD’2015 więc czemu miały by wyciągnąć rzeczowe wnioski z przyczyn dramatu w Ełku). Dalekie jest im bowiem powiedzenie Sokratesa: „Zacznij od siebie”.
Dobry chrześcijanin nie prowadzi dialogu
z niewierzącym, ale dźga go mieczem
w brzuch jak najgłębiej potrafi.
kard. Bernard Gui (1261-1331)
Od zarania tzw. transformacji ustrojowej narracja obozu Solidarności opierała się – na początku trzeba to przyznać, iż tylko – na retorycznej deprecjacji ustroju (co politycznie jest może i do przyjęcia). Potem, gdy w czasie oddalał się upadek minionego systemu owa deprecjacja czy nawet swoista redukcja człowieczeństwa jako takiego (czyli – dehumanizacja) ludzi związanych z Polską Ludową przybierać poczęła coraz ostrzejsze formy. Znów na początku w wymiarze jedynie retorycznym. To tu znajduje swe miejsce i źródło wypowiedź prominentnej reprezentantki mainstreamu, że „lewicy w Polsce mniej wolno”.
Powie ktoś z obozu zwycięzców: mogliśmy was potraktować jak „lud” rumuński Ceausescu, okupanci Iraku rękoma przeciwników politycznych Saddama Husajna, czy rebelianci i islamiści Kaddafiego. No tak, ale dr Joseph Guillotin i dr Antoine Louis stosując gilotynę do dekapitacji przeciwników też powoływali się na humanitaryzm takiej formy zadawania śmierci. […] Wszystko bowiem zależy od kontekstu i historycznego czasu, kulturowego miejsca i cywilizacyjnego otoczenia. No i gdzie wtedy byłaby przez mainstream sakralizowana i przedstawiana jako najwyższa forma uniwersalizmu tzw. „etyka solidarności” wg ks. Józefa Tischnera? […]
Taki sposób uprawiania polityki i propagandy tworzyły zawsze w dziejach podstawy do wszelakiej stygmatyzacji, piętnowania, naznaczania w widocznej publicznie formie tych INNYCH. Komuch, lewak, socjalista, marksista i ci wszyscy, którzy w czasie Polski Ludowej byli zawodowo czynni, przejawiali swą aktywność intelektualną i profesjonalną oraz traktowali to państwo polskie jako swoje – gdyż innego w owych geopolitycznych realiach być nie mogło – stają się powoli synonimem […] określonych klisz zapisanych w głowach zwykłych ludzi. Klisz związanych bezpośrednio z pojęciem zła. A przynajmniej nie-prawdziwego, nie-autentycznego, nie-naszego, Polaka. Zła jednoznacznie spersonifikowanego. […] W świadomości tzw. „ludu” następuje po latach takiego przekazu skojarzenie, że każdy INNY jest zły, bo jest nie-Polakiem. Dodatkową frustracją dla reprezentantów tzw. „ludu” jest niewidoczność, nieuchwytność tych INNYCH: komucha, lewaka, marksisty, esbeka, agenta Kremla, byłego członka Partii itd. Nie może on być Polakiem, a jednocześnie jest taki sam jak JA, ma taki sam kolor skóry, mówi tym samym językiem, ba – ma czasami niezwykle brzmiące, typowo polskie, nazwisko i imię. I jak tu „gonić bolszewika”? […]
Dziś jest to w dwójnasób łatwiejsze (pogarda zyskała w high tech-u dodatkowego sojusznika): sieć, wirtualność, komunikacja za pomocą portali społecznościowych, będących zaprzeczeniem dotychczas rozumianego dialogu tet’a’tet, gdzie INNEGO po prostu banujesz, kasujesz, wykluczasz kliknięciem myszki lub klawisza obrzucając go wcześniej bezkarnie błotem, inwektywami itd.
W Polsce dodatkowym wzmacniającym tego typu postawy i mentalność elementem jest ekskluzywizm polskiej wersji katolicyzmu (m.in. traktowanie siebie jako kolejnej wersji „narodu wybranego”) połączony z nacjonalizmem i mesjanizmem, czasem w zupełnie świeckiej postaci.
Jeżeli elity, kierujące krajem, dawały cały czas przekaz tzw. „ludowi” o lekceważeniu, o wyśmiewaniu, o absolutnej deprecjacji czy pogardzie minionymi czasy i ludźmi z nimi związanymi w różny sposób – choć to też jest historia Polski i nie tylko o ciemnych barwach jak wmawiał cały czas mainstream – to trudno się dziwić, iż powszechną stała się nie tylko obcość połączona z nienawiścią (a w najlepszym razie – niechęcią) do tego DRUGIEGO, INNEGO, OBCEGO. Człowiek PRL-u (cokolwiek by się pod tym pojęciem mieściło), zwłaszcza ten, który próbował bronić swojej godności i personalnych dokonań czy wyborów, został sprowadzony przez po-solidarnościowy mainstream do OBCEGO ciała „w zdrowym, jednolitym, polskim, narodowym, pod biało-czerwonym sztandarem organizmie”.
Tolerowano, zaakceptowano tylko tych, którzy przyjęli narrację elit post-solidarnościowych. I nie chodzi o to, aby personalnie znęcać się nad tymi ludźmi. Czym różnią się postacie Marka Króla, Marcina Święcickiego, Stanisława Piotrowicza czy Andrzeja Kryże?
Tu i teraz następuje specyficzna fiksacja w świadomości tzw. „ludu”: OBCEGO, INNEGO, nie-POLAKA należy zwalczać, a jak jest on zdehumanizowany, odczłowieczony to można go ……. tu niech Czytelnik wstawi sobie dowolną figurę zaczerpniętą z historii, chrześcijańskiej, cywilizowanej (ponoć) Europy.
Podstawowa masa tzw. „ludu” zaczyna w perspektywie takiej narracji myśleć w kategoriach klanowych (czyli my kontra ONI, nie nasi, źli, obcy). To jest niechęć i niemożność zrozumienia tak samo tego INNEGO jak i siebie samego. I to jest źródło dehumanizacji, ponieważ opiera się na bezsilności owocującej pogardą, która przejawia się frustracjami, a w efekcie – agresją i terrorem.
Elity i zblatowane z nimi media wytworzyły taki oto obraz Polski, dla Polaków, dla tzw. „ludu”, po przełomie ustrojowym: podczas Okrągłego Stołu – który w całym cywilizowanym świecie jest przedstawiany jako wzór bezkrwawych zmian ustrojowych i porozumienia przeciwstawnych sobie sił politycznych – przedstawiciele elit post-solidarnościowych uczestniczących w tym kompromisie nie zauważając, że każda tego typu umowa wymaga negocjacji wyizolowały się, wyalienowały z realności i racjonalności otaczającego je świata. Także tego polskiego. Bo do negocjacji są potrzebne zawsze dwie strony. De facto wszyscy – i ci co rządzili do niedawna i ci, co kierują krajem dziś –mówią w kontekście Okrągłego Stołu o swoim zwycięstwie (nie Polski, nie obu stron negocjacji, ale o swoim zwycięstwie). A zwycięstwo wymaga zawsze pokonanego, upokorzonego, zdeptanego przeciwnika. Nie jest więc kompromisem osiągniętym przy stole negocjacyjnym. W takiej retoryce i oglądzie rzeczywistości można odnieść wrażenie, że to Solidarność i jej elita dogadała się sama ze sobą przy Okrągłym Stole decydując o losach kraju.
Pogarda i nienawiść rodzą się zawsze z tak rozumianego pojęcia polityki. Wtedy zachodzić zaczynają procesy nie tyle politycznej konfrontacji na programy, koncepcje rozwoju, doktryny czy wizje, ale zwycięzcy (którym się wydaje, iż „mogą wszystko”) toczą bój na wyniszczenie swoich przeciwników politycznych. Jaki przekaz dochodzi w związku z taką sytuacja do tzw. „ludu”? Kto sieje wiatr, zbiera burzę.[…]
Na zakończenie warto w kontekście tych refleksji przytoczyć wypowiedź o. Innocentego Bocheńskiego (dominikanina, człowieka bywałego w cywilizowanym świecie i doskonałego obserwatora ludzi i świata): „… Większość ludzi nie rządzi sobą. Jest pędzona przez innych, stosuje swoje uczucia, nastroje, myśli do tego, co myślą i powiedzą im inni. To duchowe niewolnictwo tłumu jest wspierane przez środki masowego przekazu, które dbają codziennie o to, ażeby każdy wiedział, co powinien myśleć i czuć”.
Nie podzielając intencji sędziwego zakonnika i myśliciela przytaczam tę sentencję tym wszystkim nad Wisłą, Odrą i Bugiem celem pokazania skąd wzięła się, m.in. czerpiąc życiodajne soki współczesna, ludowa nienawiść do INNEGO.
Faszyzm tłumów nie jest ich faszyzmem, im pozostaje jedynie agresja i nienawiść. Ideologia faszystowska próbując opacznie, na zasadzie antynomicznej, objaśnić świat powstaje zawsze w zaciszach gabinetów, redakcjach prominentnych i opiniotwórczych mediów (i jest przez nie propagowana i nagłaśniana), w katedrach szacownych, wyższych uczelni. Autorzy najczęściej nie mają sobie nic do zarzucenia. Wykonali po prostu zwyczajną, intelektualną, de-konstrukcyjną pracę. A że stało się tak jak widzimy? Trudno, los tak chciał…