Od lat, z boku, przyglądam się tzw. ruchom miejskim, małym partiom czy organizacjom kobiecym. Powstają tam nowe koncepcje zarządzania miastami, aktywiści miejscy podają się za broniących interesów mieszkańców miast i generalnie są antypartyjni. Antypartyjność to także domena organizacji kobiecych.
Zawsze także te ruchy czy organizacje zapowiadają walkę o miejsca w samorządach, bo na parlament nie mają żadnych szans. Zawsze też, szczególnie organizacje kobiece, domagają się od partii politycznych – i słusznie—realizacji swoich postulatów i zazwyczaj kierują te uwagi w stronę lewicy. Zarazem kobiety, ponad połowa naszego społeczeństwa, raczej na lewicę nie głosują, zaprzeczając tym samym głoszonym, hasłom organizacji kobiecych. Cechą immanentną tych organizacji jest niestety także kłótliwość i niechęć do wspólnych działań. Zawsze zapowiadają one stworzenie silnych list wyborczych i przegonienie niedobrych partii z samorządów. Taka antypartyjność to nie tylko domena ruchów miejskich. Antypartyjność modna jest także wśród byłych partyjnych, którzy z partii odeszli, najczęściej kłócąc się z tymi, co w niej pozostali.
Rok temu, we Wrocławiu, Partia Razem i Zieloni zawiązali sojusz celem walki o Ratusz. Do wspólnej kompanii miały dołączyć także inne organizacje. Czas biegł i zwyciężyła polska kłótliwość i ambicje liderów. Cechą tych ruchów jest bowiem także fakt, że często są tam wodzowie, a Indian jak na lekarstwo. Każdy wódz chce być prezydentem lub radnym bez świadomości, że tylko on sam może na siebie oddać głos, może jego rodzina i znajomi, a to o dużo za mało. I tak właśnie się stało we Wrocławiu. Razem nie poszła razem z Zielonymi choć na papierze spisali porozumienie i pokazywali je publicznie. Wodzowie z ruchów miejskich rozpierzchli się od prawa do lewa. Kongres Kobiet pójdzie do wyborów (albo i nie) z Zielonymi. Ogólnopolski Strajk Kobiet na ten czas związał się z partia Razem, która rozwiodła się z Zielonymi. Tylko patrzeć jak w kampanii będą sobie przytykać kto bardziej dba o interesy kobiet, a kto niszczy zieleń.
Tak sobie myślę, jak to dobrze, że SLD nie brnęło w poszukiwanie sojuszu z organizacjami, które do zawierania poważnych sojuszy nie są zdolne. Z drugiej strony wielka szkoda, że tak wielu mądrych ludzi niosących na sztandarach szlachetne hasła nie potrafi się zjednoczyć i w końcu interes własny przedkłada ponad głoszone idee. Nie tylko Wrocław jest miejscem takich przepychanek. W innych miastach jest podobnie. Ruchy miejskie nie wypromowały jeszcze ze swojego grona nikogo znanego, kto odniósłby wyborczy sukces.
Jak może czekać przyszłość takie organizacje. Raczej będzie to wegetacja. Będą głoszone szczytne idee, ale bez szans na ich realizację. Para idzie w gwizdek. Może te ruchy jednak czerpią przykłady z działalności partii politycznych, które także oszukują sojuszników i zawierają nowe koalicje z dotychczasowymi przeciwnikami. Polska polityka tak właśnie ma i ruchy miejskie są jej (polityki) miniaturką lub przedszkolem, jak kto woli.