Już był w ogródku, już witał się z gąską.
Tomasz Terlikowski, mentor papieża Franciszka i katolickiego narodu polskiego, już już witał się z gąską i już już szykował się już do objęcia fuchy wykładowcy w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, już już studiował swój grafik i numery sal, gdy niespodziewanie jego protektor odszedł do Domu Ojca i nasz bohater został na lodzie.
Terlikowski miał wykładać w tej uczelni bioetykę, czyli wciskać studentom, przyszłym medykom, swoje moralistyczne, religianckie gusła i przesądy. I kto wie, czy władze WUM nie podtrzymałyby tego kontraktu, gdyby nie Wanda Nowicka, która zaalarmowała, że eksponent najbardziej fundamentalistycznych środowisk katolskich przymierza się do stworzenia dla siebie i dla nich przy okazji, kolejnego przyczółku w przestrzeni publicznej.
Władze WUM nie tylko jednak poszły po rozum do głowy ale też wydały przy tej okazji sensowne i całkiem odważne oświadczenie: „WUM nie angażuje się w żaden sposób w tematykę dotyczącą aborcji, ponieważ jest uczelnią apolityczną i otwartą światopoglądowo, aczkolwiek nieakceptującą żadnych form fanatyzmu i radykalizmu. Światopoglądy jakichkolwiek osób, w tym również p. Tomasza Terlikowskiego, nie leżą w zainteresowaniu władz uczelni”.
Środowiskom bliskim Terlikowskiemu bowiem nie wystarczają uczelnie wyznaniowe typu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Uniwersytetu Stefana Kardynała Wyszyńskiego (dawna Akademia Teologii Katolickiej na warszawskich Bielanach) czy wydziałów teologicznych rozplenionych jak pasożytnicze chwasty na państwowych uniwersytetach, a tym bardziej seminaria duchowne.
Tam bowiem przekonują przekonanych, przemawiają do gotowych wyznawców, więc taplają się poniekąd w sosie własnym, a to nie wystarczy. Wejście z publicznym przekazem do uczelni publicznej byłoby wejściem w znacznie szerszy rejestr i oznaką jej ideologicznego zawłaszczenia.
Zdesperowany Terlikowski błyskawicznie uruchomił królika i jego krewnych oraz znajomych. Za skrzywdzonym ujął się – a jakże, niezawodnie – skrajnie i karykaturalnie wręcz reakcyjny, jakby żywcem wzięty ze „Szpilek” z roku 1950 i anegdot o Bęc-Walskim, fundamentalistyczny katolski ośrodek do specjalnych zadań, czyli Instytut Kultury Prawnej Ordo Iuris. Zarzuca on uczelni dyskryminację ze względu na poglądy i zapowiada podjęcie kroków procesowych.
Terlikowskiemu to nie wystarczyło, bo nie zamierza zasypiać gruszek w popiele, poszedł więc szerokim frontem i uznał, że warto o swojej sprawie porozmawiać w TVPiS. Jak w dym uderzył zatem do krucjatowego towarzysza Jana Pospieszalskiego, w którego programie „Warto rozmawiać” pożalił się na krzywdę, którą mu zadano. Sam gospodarz programu przeprowadził z nim rozmówkę na finał audycji, dla lepszego wydźwięku. Obaj panowie pogadali sobie w przyjacielskiej atmosferze i w duchu najściślejszego wzajemnego zrozumienia, dochodząc przy tym do zgodnego wniosku, że sprawa jest bardziej doniosła a problem szerszy niż tylko indywidualne męczeństwo Terlikowskiego poniesione z rąk cenzorów i siepaczy z WUM.
Zwrócili bowiem uwagę, że na polskich uczelniach rozplenione jest lewactwo, postmodernizm, marksizm-leninizm, pogrobowcy stalinowscy i inne tego typu postępowe robactwo.
Rozpleniło się ono według Terlikowskiego przede wszystkim na wydziałach humanistycznych, gdzie wykładają i mają potężne wpływy resortowe dzieci i wnuki. Dodał przy tym, przy intensywnym potakiwaniu Pośpieszalskiego, że właśnie na humanistyce jest pod tym względem najgorzej, wręcz Sodoma i Gomora, bo akurat na politechnikach i wszelkich wydziałach inżynierskich, gdzie operuje się liczbami i twardymi danymi empirycznymi, umieją liczyć, więc liczą na Boga w Niebiesiech i Kościół na Ziemi. W konkluzji audycji, gdy zaczęły już przez ekran lecieć napisy końcowe,
Pospieszalski zwrócił się z przymilnym uśmiechem i wymownymi ruchami głowy do ministra nauki Gowina z mocną sugestią, by przy okazji swej reformy wziął się za to lewackie, marksistowskie towarzystwo i zrobił z nim na uczelniach porządek.
Tak, aby przedstawiciele nauki katolskiej nie mieli już takich problemów jakie spotkały Terlikowskiego, by wrogowie wiary nie kopali pod nimi dołków. A co do Terlikowskiego – to pełny szacun za zaradność. W Polsce każdego dnia zdarzają się zapewne dziesiątki, jeśli nie setki sytuacji, gdy ktoś komuś sprząta sprzed nosa jakąś fuchę, ale nikt z pokrzywdzonych nie ma nawet szans by poskarżyć się na to komuś więcej niż tylko własnej żonie/mężowi i przyjacielowi/przyjaciółce. Chyba więc jeszcze nigdy widzowie nie mieli okazji być świadkami sytuacji, w której facet, któremu nie udało się złapać fuchy, potrafił w trymiga dotrzeć do państwowej telewizji, by móc tam wystąpić z interwencją we własnej, detalicznej sprawie. Pełny szacun, Terlik.