We wtorek 6 lutego w centrum Warszawy wybuchł tupolew… zaraz, zaraz…Warszawski ratusz od lipca 2017 walczył z właścicielem działki przy Placu Defilad, który do całej masy budek z jedzeniem, sex shopów, knajp i sklepików dostawił pośrodku… atrapę rządowego tupolewa, którą zamierzał przerobić na restaurację. Na burcie namalowano warszawską syrenkę. Wśród mieszkańców stolicy i przyjezdnych „tupolew” (choć w rzeczywistości był to kadłub „iljuszyna”) pod Pałacem niezmiennie wywoływał sensację. Zrobiono sobie z nim niezliczone ilości zdjęć. Aż w końcu przyszła kryska na Matyska.
Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego wydał decyzję o rozbiórce, obiekt stał tam bowiem nielegalnie. O to, by został, walczyli do końca pełnomocnik właściciela działki Henryka Kossa oraz Palestyńczyk Fado Agraa, prowadzący stojącą tuż obok budkę z kebabem. Ale musieli się poddać. Ostatecznie 6 lutego przyjechała policja, by „tupolewa” rozebrać. I co się wydarzyło? Oddajmy głos funkcjonariuszom:
– W trakcie tych czynności na miejscu pojawił się właściciel (budki z kebabem). Wszedł do jednego z pobliskich obiektów, a gdy stamtąd wyszedł, ze środka zaczął wydobywać się dym. 28-letni mężczyzna został zatrzymany do wyjaśnienia jego ewentualnego związku z tym pożarem – powiedział Robert Koniuszy ze śródmiejskiej policji.
Palestyńska budka zaczęła płonąć, a nadgorliwa „Gazeta Wyborcza” napisała o „wybuchu” samolotu, by po kilku godzinach zmienić w tytule tekstu „wybuch” na „pożar”. Ostatecznie rozbiórkę udało się dokończyć, ale internet kwiczy ze śmiechu.
„To był zamach!” – zgodnie twierdzą wszyscy. Na miejscu ktoś widział podobno Antoniego Macierewicza. Padają pytania o skład nowej komisji badania wypadków lotniczych. Niektórzy żądają powrotu Tatiany Anodiny. Ciekawym wątkiem do zbadania wydaje się tu również sprawa palestyńska, zwłaszcza w kontekście ostatnich nastrojów.
Sprawę smoleńską i warszawską łączy też jedna, podstawowa kwestia: nadal nie wiadomo, co stanie się z wrakiem.