59928522_766204557113405_2029245023702220800_n
Przeczytałem niedawno, że w Zakopanem liczba występków po spożyciu alkoholu wzrosła w tym roku o 1/3 względem roku poprzedniego. Ludzie biją się po gębach o miejsca parkingowe; demolują po pijanemu pokoje hotelowe i pensjonaty; chamstwo szerzy się na niespotykaną dotąd skalę. Chamstwo i społeczna znieczulica. I nikogo to nie rusza.
Czemu dzieje się tak, że ludzie chamieją? Ot, wzorzec idzie z góry; najczęściej z ogłupiałych mediów, które lansują coraz bardziej żenujący kontent, w którym nie ma miejsca na etykę i moralność. Ba, celowo ruguje się zeń jedno i drugie zastępując toto golizną, seksem, idiotycznym humorem albo tandetną muzyczką, bo to się sprzedaje. Widzą to politycy i wulgaryzują język swojego przekazu, dopasowując go do dyskursu społecznego, który chamieje razem z ludźmi. Najbardziej szkoda mi w tym wszystkim maluczkich, bo jeśli szkoła jest w dzisiejszym modelu wychowania kwiatkiem przy kożuchu, a w rodzinnym domu słychać na co dzień kurwy, chuje i disco polo, to co może z takiego elementu wyrosnąć, odpowiedź sobie sam, przyjacielu.
Młodzi ludzie chcą podobno słuchać polityków, którzy docierają do nich ze swoim przekazem. Obejrzałem wczoraj debatę Tuska z Trzaskowskim. Debatą nazwać tego nie sposób, bo obydwaj panowie strzelali do jednej bramki, różniąc się trochę na siłę, żeby nie było przesadnego monogłosu na sali, ale wreszcie ktoś pomyślał, żeby uatrakcyjnić przekaz nie wymieniając aktorów ale teatralne deski i reżysera. Oczywiście, stara szkoła zrazu to obśmiała; że nie przystoi poważnym politykom bawić się jak młodziankowie; zamieniać polityczny ring na standupowy podest, gdzie zamiast krwi na garniturach i jęków zawodu po sparowanym ciosie, ktoś obsypie się popcornem i pośmieszkuje sobie z siebie. Śmiać się z siebie? Toż to największa oznaka słabości. Polityk ma być silny jak tur i niewzruszony jak głaz, najlepiej z marsową miną i posągowym obliczem; a tu-jakieś wolne żarty i dobry humor. Nie dziwota zatem, że towarzystwo nie rozumie zainteresowania formą i miast pochwalić nowatorstwo, atakuje na oślep za słabość i dostateczny brak powagi. A ja powiem Wam, że jak się zdejmuje tę przykrą patynę z polskiej polityki, to w końcu staje się ona zdatna do spożycia. Tam, gdzie jest stary grzyb i młode smardze z jednej, a z drugiej zbutwiały muchomor, który truje w sosie dorodne kurki, jedynie takie prawdziwki, może i suszone, ale zawsze, zaczynają jako tako smakować.
Chwilę po konferencji w Olsztynie widziałem wypowiedź posła Koniecznego z Lewicy, który przekonywał telewidzów, że jesteśmy na tyle zamożnym społeczeństwem, że winniśmy przyjmować uchodźców, bo w morzu ich i naszych potrzeb, nie zbiedniejemy, jak damy im miskę ryżu i szklankę herbaty To prawda, tylko nie sztuka przyjąć każdą ilość ludzi stojących u bram Najjaśniejszej; sztuką jest nie dać się wydymać Łukaszence i Putinowi z jednej, a z drugiej-zapewnić ludziom w potrzebie sensowną propozycję koegzystencji w naszych granicach, a nie jedynie obóz uchodźczy, w którym utkną na lata, jak to ma miejsce w Grecji czy we Włoszech. To możemy zrobić zawsze. Pytanie tylko, co dalej z nimi począć? Zostawić, karmić, poić i czekać na lepsze czasy, czy sensownie wdrożyć do życia po okresie asymilacji. Jeśli tak, to nie można tego czynić na rympał; należy najsamprzód opracować jakiś plan; dogadać się choćby z muzułmańską diasporą i gminą wyznaniową. Jeśli prawicy nie przechodzi to przez dwunastnicę, to niechaj lewica da dobry przykład. Jako rzekł Tusk na debacie: żaden system się nie zawali, kiedy da się ludziom lekarstwa i posiłek. Nie ma jednak sensu tego robić, skoro Białorusini karmią, poją i łożą na ludzi na granicy, jak donoszą nasi, bo ci są ich pionkami w grze. Jeśli jednak ma być tak, jak donoszą nasi obrońcy praw, że ludzie przymierają tam głodem i chłodem, poprośmy o arbitraż ONZ i jego wysokiego komisarza ds. uchodźców. Niechaj przyjedzie pod Usnarz, pogada z koczującymi na granicy, sprawdzi jak i po co dostali się na tereny Łukaszenki i jakie mają plany a raport ogłosi wszem i wobec. I będzie po kłopocie. Z jakichś jednak powodów ani nam, ani Łukaszence nie spieszno do zaproszenia wysokiego komisarza, bo by jeszcze wyszło, że jedni i drudzy mają co nie bądź za uszami. I chodź w sprawie usnarskiej widzę kilogramy nieporadności po naszej stronie, to czuję, że kto inny jest tu winowajcą. Ma rację Tusk po raz drugi: gdybyśmy posiadali mądrą, miękką i nieortodoksyjną dyplomację, całą sprawę można było załatwić w kwadrans z przerwą na papierosa pomiędzy. Ale że jest jak jest, to się gra, jak przeciwnik pozwala. Trzeba czytać tę grę. Bo reguły wcale nie są takie oczywiste. Odnoszę wrażenie, że oprócz Tuska, mało kto je dziś w Polsce zna. I nie jest to dobra wiadomość. Nawet dla Tuska. Bo samemu można stawiać pasjansa, ale w wojnę albo w durnia to już ciężko…