„Polski patriota nie powinien krytykować władz Polski za granicą” – taką zasadę często słyszę z ust polityków związanych z PiS i Kukiz’15, a także publicystów wspierających te ugrupowania.
Generalnie zgadzam się z taką opinią. Dlatego w Chinach, Wietnamie, czy Korei powstrzymywałem się, i nadal powstrzymuję się, od krytyki aktualnych polskich prezydentów, parlamentów i rządów.
Zresztą azjatycka kultura uznaje publiczne krytykowanie każdego zwierzchnika za czyn zwyczajnie niegrzeczny. Naruszający zasady dobrego wychowania. Tam władzę i wszelkie szefostwo, nawet w postaci rodziców, krytykuje się jedynie w wąskim, zaufanym gronie.
Przeciwnie jest w państwach Unii Polsko-Europejskiej. Tu, u nas, kultura polityczna, dobre wychowanie, obowiązujące prawo pozwalają na krytykę wszystkich władz. Nawet najwyższych władz partyjnych i państwowych. Przeróżnych, bo od pierwszego maja 2004 roku wszystkie instytucje Unii Polsko-Europejskiej są także polskimi, czyli naszymi, czyli także moimi instytucjami.
Zwłaszcza Parlament Europejski, gdzie mamy reprezentację parlamentarzystów wybranych w Polsce, reprezentujących najważniejsze w kraju nurty polityczne.
Od 1 maja 2004 roku stolice wszystkich państw Unii Europejskiej są także naszymi i moimi, stolicami. A ambasady wszystkich państw naszej unii są także i moimi ambasadami. Przynajmniej takimi być powinny.
Podobnie jest z rządami państw naszej unii. Są też moimi rządami. A przynajmniej takimi być powinny.
Oczywiście nie zawsze tak jest. Nie zawsze grecki, estoński, czy polski rząd odpowiada mi. Nie podoba mi się aktualna polityka francuskiego prezydenta i jego rządu w sprawie tak zwanych pracowników delegowanych. I dlatego będę francuskiego prezydenta i francuski rząd mocno krytykował. W Warszawie, a także w Brukseli, Paryżu, Bukareszcie, jeśli będę miał taką okazję.
Bo wbrew ciasnemu, zaściankowemu rozumieniu naszej Unii przez polityków i publicystów związanych z PiS i Kukiz’15, ja czuję się w Brukseli, Berlinie, Sofii, Paryżu, Kopenhadze, Wilnie, Tallinie, Lizbonie jak u siebie.
I wszędzie tam zachowuję sobie prawo do krytyki wszystkich rządów naszej Unii. Także polskiego.
Bo Polak jest przecież też Europejczykiem. A każdy Europejczyk też jest Polakiem, bo nosi w sobie także cząstkę polskiego dziedzictwa kulturalnego.
W Unii Polsko-Litewskiej, której dziedzictwa nawet zapiekli polscy narodowcy nie ważą się przekreślić, ówcześni mieszkańcy Krakowa, Kowla, Warszawy mieli prawo czuć się w Wilnie, Toruniu jak u siebie.
Tak samo dzisiaj czuję się w Brukseli. I mogę tam krytykować polski rząd tak samo jak niemiecki, bułgarski czy chorwacki. Bo Unia Polsko-Europejska to nie Chiny.
Czemu zatem politycy i publicyści związani z PiS i Kukiz’15 nie potrafią tego dostrzec?