Czy ktoś tu kiedyś mówił o „dorżnięciu watahy”? Jak mówił, to w złą godzinę. Na razie to wataha jest tuż, tuż…
Po dyrektorach magistrackich biur przyszła kolej na wiceprezydentów Warszawy. Pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz, żeby opóźnić pogonie zrzuciła na pastwę goniących ją wilków kolejnych przyjaciół. Wiceprezydenci Warszawy, panowie Jacek Wojciechowicz i Jarosław Jóźwiak, przekonali się właśnie, jak należy rozumieć powiedzonko o łasce pańskiej jeżdżącej na pstrym koniu. Czy ich ofiara wystarczy, żeby uratować naszą panią Hanię przed skutkami szemranych prywatyzacji? Na pewno nie.
Jej znaczenie jako prezydenta stolicy oraz jej pozycja polityczna w Platformie Obywatelskiej z każdym dniem się kurczą. Spokój będzie miała dopiero po własnej dymisji. Będzie mogła się wtedy skupić wyłącznie na przygotowaniach do kolejnych, niezwykle ciekawych, ciepłych, miłych pogawędek w prokuraturze.
A panowie wiceprezydenci – no cóż. Nie pierwsi to warszawscy „apasze”, którzy poznali gorzki smak tego imienia. Ale wszystko, co mogą, to mogą już tylko dopisać własną zwrotkę do znanej ballady:
Gdy Stach dowiedział się, że Hanka go zdradziła,
To się roześmiał swym okrutnym ha, ha, ha.
W spelunkach, tam, gdzie banda wódkę piła,
I Staszek wypił, choć serce z bólu łka.
A kiedy znów napotkał swoją Hankę
To w ręku błysnął długi, ostry nóż
I nożem w serce pchnął swoją bogdankę,
A nad jej trupem szeptał: „Cóż jam zrobił, cóż?”
Hanko, twe ciało słodko pręży się, przegina.
Hanko, daj usta, niech przeminie ból i żal.
Że w oczach łzy, ja wiem, to moja wina,
Bo życie płynie wśród tak burzliwych fal…