2 grudnia 2024

loader

Wszyscy tuszowaliście Wojtyłę?

fot. Redakcja

Wiedzieliśmy i nie powiedzieliśmy. Wszyscy tuszowaliśmy Wojtyłę, bo on tuszował nas

O jaki teraz wysyp szermierzy antyklerykalizmu, ilu proroków przypomina „a nie mówiłem?” i wypina pierś po order, jakie zastępy świeżo obudzonych krytyków Kultu Jednostki, bo podobno dowiedzieliśmy się czegoś nowego, czegoś co zmienia wszystko. Naprawdę? No to jak już się mamy bawić w moralistów, to ja Wam powiem jak było. Z perspektywy kogoś, kto nie płakał po papieżu zanim to było modne i dozwolone (ale nie czuje się przez to lepszą rasą).

Doskonale wiedzieliście, że Wojtyła tuszował pedofilię w kościele, chyba że byliście idiotami, ale wówczas nie ma się czym na głos chwalić. Znaliście też wszystkie ciemne strony jego pontyfikatu, rozumieliście negatywne skutki Kultu JPII, a grzechy kościoła, w tym strukturalna pedofilia duchownych i jej tuszowanie przez hierarchów na całym świecie, były już dobrze udokumentowane. Wiedzieliście i nie powiedzieliście, dokładnie tak jak Wojtyła. Łaziliście na te pielgrzymki, powtarzaliście jak papugi, że największym autorytetem był, płakaliście jak umarł. A nawet jeśli protestowaliście, to byliście w mniejszości bez znaczenia, zakrzyczanej i pokonanej. I teraz, po latach, szukacie tylko pretekstu, żeby wybielić swoje biografie albo nadać im rys heroiczny. Chcę Wam powiedzieć, że nie musicie tego robić.

Lojalność grupowa ważniejsza od prawdy

Dlaczego tuszowaliście Wojtyłę, a ci z Was, którzy go atakowali, przegrywali? To proste. Bo dla człowieka, nawet świętego, są rzeczy ważniejsze i mniej ważne, są blaski i cienie, są cnoty i występki. Na przykład, dobro jego instytucji czy lojalność grupowa są ważniejsze niż nonkonformistyczna walka o prawdę. Jedni z tego powodu tuszują pedofilię w kościele, rodzinie, pracy. A drudzy z tego powodu tuszują tuszującego, tak jak my kryliśmy Wojtyłę. I nie musi to dla nas przekreślać świętości tego kogoś. Święci spełniają rolę wzorów nie w znaczeniu postaci wolnych od niedoskonałości, a w rozumieniu kogoś zmagającego się z grzechem, rozdarciami, zwątpieniem. Skoro więc pedofilia dotąd nie zburzyła kultu JPII, to i teraz tego nie zrobi. Naniesie na niego nowe rysy, ale wśród obrońców ten kult jedynie się w obliczu zagrożenia umocni.

W odróżnieniu od człowieka, który w życiu dostrzega ambiwalencję, dla nawiedzonego wokisty jest tylko czarne albo białe: swój albo wróg, święty albo szatan, bohater albo zdrajca. Wokista jest tu symetrycznym odwróceniem upojonego kadzidłem dewota. Ten ostatni widzi w papieżu-Polaka największego człowieka, poetę, piłkarza, wędrowca górskiego i kremówkarza, głuchy jest na wszelką krytykę, nie dostrzega żadnych, nawet udokumentowanych przewin. Wokista z kolei, gdy tylko odkryje, że pomnikowa postać ma mroczną stronę, chce zerwać zasłonę i zrzucić ją z piedestału. Jeden potrzebuje świętości i wiesza obrazy JPII gdzie popadnie, a drugi pragnie profanacji i będzie je strącał, do tego samego – do sygnalizowania własnej cnoty. 

Normalny człowiek, rejestrujący ambiwalencję, powie mniej więcej tak: „no dobrze, tuszował pedofilię, wiedziałem o tym wcześniej, ale nie zmienia to mojego stanowiska, że… był Wielkim Polakiem / nie po drodze mi z nim, ale odegrał ważną rolę w historii narodu i wielu moich rodaków go szanuje / zrobił rzeczy dobre i złe i dziś przyszłość zależy też od tego, jaki mamy do niego stosunek”. Co do mnie, to ja niezmiennie widzę wiele negatywnych dokonań JPII, a wątek pedofilski tylko je tuszuje. Wątek ten uruchamia rozważania z poziomu historii kamerdynerskiej, gdzie koncentrujemy się na partykularnych niedoskonałościach jednego człowieka i urzędnika kościelnego. Uniemożliwia zaś rozmowę na poziomie systemowym, np. o tym, dlaczego struktury kościelne reprodukują pedofilię i robią to w ukryciu. To nie jest wina tego czy tamtego papieża i biskupa. Najważniejsze pytanie systemowe brzmi jednak: dlaczego w ogóle tuszowaliśmy Wojtyłę?

Papież pozostawił nam narzędzia jego krytyki

Naczelną ideologiczną narracją, dzięki której ustanowiono kult JPII była narracja antykomunistyczna. Obalił komunę, natchnął naród, ufundował nowe Święte Przymierze zjednoczonej, neoliberalnej Europy, a w dodatku przepisał rzekomy antybiotyk na tegoż neoliberalizmu bolączki w postaci wartości chrześcijańskich. Nie tylko ufundował więc nowy świat, ale pozostawił nam narzędzia jego krytyki: widmo komunizmu, wyegzorcyzmowane w 1989 roku, trzeba będzie przegonić do końca, tym razem w formie „marksizmu kulturowego” (pod tą nazwą kryje się oczywiście kulturowa agenda antykomunistycznego neoliberalizmu). Kto chce się z kultem JPII mocować na serio, a w walkach pod publiczkę, musi mieć odwagę tę opowieść zakwestionować. Nie walka z pedofilią, z zachłannością majątkową kościoła, czy konserwatyzmem obyczajowym, ale z antykomunizmem kwestionuje hegemonię papieską u jej fundamentów.

Symptomatyczne, że Wojtyła jest teraz broniony przy użyciu argumentu, że dowody przeciw niemu pochodzą z teczek SB. Pomińmy tutaj, jako czystą hipokryzję, fakt, że obrońcom JPII te same teczki zupełnie nie przeszkadzały dotąd w atakowaniu innych postaci. To, co powinno przykuć naszą uwagę to to, że teczki SB – jak i cały PRL – raz jeszcze traktowane są tutaj jako zło absolutne. Jest tak, ponieważ cała rozwinięta wokół JPII narrracja antykomunistyczna miała na celu ni mniej, ni więcej, tylko tuszowanie współudziału polskiego społeczeństwa w projekcie komunistycznym. Rola, jaką spełniają źli SB-cy, sprzedajni ZOMO-wcy, zradzieckie promoskiewskie elity, czy laicka żydokomuna służy zepchnięciu odpowiedzialność za tamten system na barki wąskiej, zepsutej, obcej mniejszości, uciskającej dobry, chrześcijański naród, który przez 45 lat czekał wyzwolenia. Dlatego teczek nie można krytycznie badać jak archiwów historycznych, z pełną świadomością, że kryć się tam mogą informacje błędne (jak w przypadku archiwów każdej instytucji, która miała swoją racjonalność i interesy). Teczki należy odrzucić jako urządzenie szatańskie (chyba, że akurat są wygodne do naszych diabelskich celów). Tak jak i cały okres PRL należy potraktować w kategoriach zbiorowego grzechu, który Wojtyła pomógł nam zatuszować.

W ostatnich dniach wiele komentarzy uczepiło się SLD jako formacji szczególnie odpowiedzialnej za ustanowienie kultu JPII. Jestem ostatni do chwalenia osiągnięć postkomunistów w tym kraju, ich kapitulacja wobec kościoła i prawicy w tym względzie także jest oczywista. Mimo wszystko, jako ktoś, kto upomina się tutaj o rejestry szarości poza opozycją czarne-białe, muszę powiedzieć, że politycy SLD należeli do tych nielicznych, którzy – nie dość konsekwentnie i zbyt strachliwie – ale jednak nie godzili się na demonizację PRL, a przede wszystkim bronili jego społecznej historii, tj. biografii ludzi, którzy ten system budowali i ciężko w nim pracowali. Robił to także Andrzej Lepper – mimo że antykomunistyczny katolik. 

Wolność od Jana Pawła II

Żeby uwolnić się od hegemonii JPII, musimy pójść tą właśnie drogą: umieć zerwać z myśleniem o dobrej i złej stronie polskiej historii, o wolności i zniewoleniu, o prawdzie i grzechu. Będziemy mogli wtedy zadawać pytania o to, czy donosiciele SB uprawiali większą inwigilację niż dzisiejsze aplikacje śledzące? Czy nasza zależność od Moskwy tłamsiła naszą suwerenność bardziej niż w przypadku współczesnych ośrodków dominacji? Czy niedoskonałe socjalistyczne państwo dobrobytu nie dawało nam więcej w kategoriach wspólnotowych i opiekuńczych niż „najlepszy z możliwych świat” pobłogosławiony przez papieża? Czy kult JPII nie zamyka nam drogi do krytyki rzeczywistości skuteczniej niż kult Stalina? Pytania te trzeba stawiać nie po to, by bezrefleksyjnie odpowiedzieć na nie, że „za komuny było lepiej”. Pytania te, prowokujące ambiwalencję i kruszące kult JPII ustanowiony na przeciwstawieniu dobra i zła, pozwolą nam w ogóle zauważyć dzisiejsze niesprawiedliwości i przywołać widmo sprawiedliwości na przyszłość.

Łukasz Moll

Poprzedni

15-16 marca 2023

Następny

Przestępstwo popłaca