Nie minął rok, a symbolem rządów PiS stał się młody pracownik aptekarski z podwarszawskich Łomianek, Bartłomiej Misiewicz. Przez rok trząsł wojskiem polskim. Był prawdziwą opoką narodowego bezpieczeństwa – zwalczył zagrożenie interesów państwo polskiego, które zalęgło się w Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO, by następnie na oczyszczonym polu zorganizować i zapewnić bezpieczeństwo obrad warszawskiego szczytu NATO.
Jego zasługi musiały być ogromne, skoro minister obrony narodowej wyróżnił go Złotym Medalem „Za zasługi dla Obronności Kraju”, a także posadą w radach nadzorczych dwóch spółek, z których jedna związana jest z przemysłem obronnym. No, i dopiero wtedy zrobiła się draka pod niebo… Wiadomo – pieniędzy się u nas zazdrości najbardziej.
Panu Bartkowi wyciągnęli wszystko, co było do wyciągnięcia – zwłaszcza to, że nie spełnia kryteriów, by mógł w ogóle o takiej posadzie myśleć. Przede wszystkim nie ma wyższych studiów. „Kończę licencjat” – powiedział w tiwi, zapomniawszy dodać, że kończy już od kilku lat…
Tak oto skromny wielbiciel Antoniego Macierewicza, lojalny, oddany i pracowity z dnia na dzień stał się symbolem PiS-owskiej pazerności na posady i kasę, toczka w toczkę takiej samej, jaka charakteryzowała przez ostatnie lata Platformę Obywatelską, co ostatecznie pogrążyło ją w niesławie.
W tej nieprzyjemnej atmosferze, w tumulcie i sensacjach zginęła gdzieś jeszcze jedna zasługa pana Misiewicza. Otóż okazuje się (co opublikował na swoim FB), że został on uhonorowany Odznaczeniem Pamiątkowym i Dyplomem Uznania Za Zasługi Dla Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Wyrażono mu przy okazji podziękowanie za „aktywną i wybitną działalność dla dobra środowiska AK-owskiego w dziele utrwalanie Pamięci i Tradycji Armii Krajowej”. Dyplom podpisał wiceprezes Związku. Rzecz miała miejsce pod koniec kwietnia – zapewne w związku ze zbliżającą się kolejną rocznicą zakończenia II Wojny Światowej.
Nie minęły jednak dwa miesiące i Związek stanął przed trudnym wyzwaniem. W zamian za asystę wojskową podczas uroczystości rocznicowych Powstania Warszawskiego Macierewicz zażądał połączenia tradycyjnego, żołnierskiego Apelu Poległych z apelem smoleńskim – swoim wynalazkiem, który ma w zamiarze uczynić z nieboszczyka prezydenta Kaczyńskiego, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, herosa narodowego, poległego za Ojczyznę i przez to godnego być „wezwanym do Apelu” na równi z Powstańcami.
Jak pamiętamy pod naciskiem opinii publicznej, przede wszystkim samych AK-owców, szefostwo Związku najpierw nie zgadzało się na taki mariaż heroizmu z nieszczęściem, ale potem zawarto „jednogłośny kompromis”, co oznaczało, że AK-0owcy zgodzili się na upchnięcie kolanem Lecha Kaczyńskiego między bohaterami Powstania. Rzecz się odbyła po myśli Macierewicza, ale niesmak i nieprzychylne komentarze długo jeszcze po 1 sierpnia goniły to nieszczęsne wydarzenie. Okazało się potem, że Macierewicz nie zapomniał AK-owcom ich anty-kaczyńskiego oporu. Nie minął kolejny miesiąc, gdy jako minister obrony narodowej odmówił prezesowi Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej awansu ze stopnia majora na stopień pułkownika. W opinii komentatorów związek obu wydarzeń, tzn. niezgody na pełny apel smoleński i niezgody na awans prezesa jest oczywisty.
W tej sytuacji można podejrzewać, że uhonorowanie najbliższego współpracownika pana ministra, Bartłomieja Misiewicza, „Dyplomem Uznania” za Zasługi dla Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej mogło okazać się inwestycją kompletnie nietrafioną. Takie kombinacyjki nigdy zresztą nic dobrego nie dają, co najwyżej wstyd, że przyłożyło się ręki do „zasług” podobnych do licencjatu. Po co to kombatantom było potrzebne?