PRAWA CZŁOWIEKA. Zdecydowana większość kobiet jest przeciwna planom zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej oraz próbom ograniczenia dostępu do antykoncepcji. Obecna władza musi się więc liczyć z oporem kobiet w tej sprawie.
Badanie społeczne na temat postawy Polek wobec dostępności do antykoncepcji oraz zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej przeprowadził na przełomie września i października portal farmaceuta.pl. W anonimowej ankiecie uczestniczyło 2254 Polek. Zdecydowana większość z nich jest przeciwna jakimkolwiek ograniczeniom dotychczas obowiązujących przepisów w tej sprawie.
Będą omijać prawo
Na pytanie o to, jak ewentualne ograniczenie dostępności stosowanych środków antykoncepcyjnych wpłynie na ich podejście do tej kwestii, większość ankietowanych stwierdziła, że nie będzie to miało wpływu. Innymi słowy, większość z nich zapowiada, że będą starały poradzić sobie z tym problemem na własną rękę, a więc – będą po prostu omijać owe zaostrzone prawo. Aż 70,06 proc. zadeklarowało dalsze stosowanie wybranej metody antykoncepcji, a więc będą zdobywać owe środki niezależnie od ich oficjalnej dostępności. 19,59 proc. stwierdziło, że rozważą zmianę środków antykoncepcyjnych na takie, które będą dozwolone. Zaledwie 2,58 proc. stwierdziło, że po prostu przestanie korzystać z antykoncepcji.
Wyniki ankiety sugerują, że zaostrzenie prawa i dalsze ograniczanie praw reprodukcyjnych w praktyce będzie omijane, podobnie jak to jest w przypadku tzw. ustawy antyaborcyjnej. Wiele kobiet zakłada w takiej sytuacji korzystanie z możliwości, jaką dają im otwarte granice i możliwość korzystania z prawa do aborcji bądź antykoncepcji, której w Polsce chce się zakazać, poza granicami Polski. Taka możliwość będzie jednak dostępna jedynie tym, które stać na taki wyjazd, a więc będzie to kolejny cios w kobiety najuboższe oraz te, które nie mają dostępu do wiedzy na ten temat. W Polsce plany ograniczenia praw reprodukcyjnych kobiet zwiększą więc jedynie poziom hipokryzji, jaka od lat towarzyszy kolejnym ograniczeniom praw reprodukcyjnych kobiet.
Jednocześnie ankietowane zwracały uwagę, że wiele z nich korzysta z hormonalnych środków antykoncepcyjnych ze względu na dolegliwości hormonalne i ginekologiczne, na co ustawodawcy powinni zwrócić uwagę. Część z nich zapowiedziała, że będzie się zaopatrywać w ewentualnie zakazane w Polsce środki za granicą.
Pytane o dostępność antykoncepcji awaryjnej (tzw. pigułka po), aż 81,59 proc. stwierdziła, że powinna ona być dostępna bez recepty, jak to ma miejsce w innych krajach UE. Tymczasem jedną z pierwszych decyzji obecnego ministra zdrowia, Konstantego Radziwiłła, było odebranie Polkom tego prawa, uchwalonego zresztą zaledwie rok temu. Tylko 13,93 proc. pytanych uważa, że powinna ona być dostępna na receptę, a zaledwie 2,8 proc. stwierdziło, że powinna być całkowicie zakazana. Przypomnijmy, że całkowitego zakazu dostępności do antykoncepcji awaryjnej domagają się środowiska konserwatywne i katolickie i postulat ten ma poparcie partii rządzącej.
Zaledwie 3,59 proc. kobiet, które wzięły udział w ankiecie opowiedziało się za zaostrzeniem obowiązującej obecnie ustawy antyaborcyjnej, co niedawno próbowano przeforsować w Sejmie jako obywatelski projekt ustawy. Aż 94,94 proc. pytanych opowiedziało się przeciwko takim planom.
Siła protestu
Autorzy badania podkreślają, iż większość ankietowanych zwracała uwagę na zagrożenia, jakie wiążą się z zakładanych ograniczeń praw reprodukcyjnych kobiet. Najwięcej z nich (37,9 proc.) twierdziło, że mogą one doprowadzić do rozwoju podziemia aborcyjnego. Zdaniem 14,7 proc. spowodują zagrożenie dla zdrowia i życia kobiet, a 11,6 proc. obawia się ograniczenia albo zaprzestania badań prenatalnych. Według 7,8 proc., jeśli dojdzie do dalszego ograniczania praw kobiet, będą one szukać pomocy poza granicami Polski.
Wyniki sondażu jego autorzy przesłali kilka dni temu do Ministerstwa Zdrowia w formie listu otwartego. Podkreślili w nim obowiązek rządu konsultowania zmian prawnych ze środowiskami oraz organizacjami, których takie zmiany dotyczą.
„Wydarzenia ostatniego czasu pokazały, jak wielki potencjał może mieć protest społeczny. W naszym raporcie chcemy dodatkowo zwróci uwagę na zdanie kobiet oraz konsekwencje, jakie mogą towarzyszyć wprowadzeniu nowych przepisów”. – podsumowują autorzy badania.
KOMENTARZ
Cytowana ankieta została przeprowadzona w reakcji na plany zaostrzenia tzw. ustawy antyaborcyjnej, której celem było wprowadzenie bezwzględnego zakazu aborcji. Dzięki oddolnej mobilizacji społecznej, której wyrazem był Ogólnopolski Strajk Kobiet, 3 października, projekt tej drastycznej ustawy antyaborcyjnej został przez posłów odrzucony. Zdali oni sobie bowiem sprawę z tego, że nie tylko nie zyskałby powszechnej aprobaty społecznej, ale szybko wywołał tak masowy opór i protesty, z jakimi nie mieliśmy do czynienia co najmniej po 1989r. Działacze partii rządzącej nie ukrywali jednak, że odrzucenie owego projektu – będącego formalnie projektem obywatelskim – nie oznacza kapitulacji prawicy w tej sprawie, a jedynie odłożenie takiej decyzji w czasie. Przedstawiciele prawicy liczą zapewne na to, że mobilizacja społeczna, która wstrzymała prace nad ograniczeniem praw reprodukcyjnych kobiet, z czasem wygaśnie, podobnie jak protesty przeciwko zamachowi na Trybunał Konstytucyjny. Zabiegi o ograniczenie praw kobiet trwają jednak w najlepsze, tyle że toczą się one nieco dyskretnej.
Jeszcze tego samego dnia, gdy Sejm odrzucił drastyczny projekt zakazu aborcji (przygotowany przez Ordo Iuris – stowarzyszenie katolickich prawników), Marszałek Sejmu przyjął do rozpatrzenia podobny projekt, tym razem zaproponowany przez Polską Federację Ruchów Obrony Życia, a więc w zasadzie przez te same środowiska katolickie. Co ciekawe, projekt ten został zgłoszony nie w formie projektu obywatelskiego, pod którym trzeba zebrać co najmniej 100 tys. podpisów, aby mógł on trafić do Sejmu, ale w formie petycji, która nie musi spełniać tak wyśrubowanych wymogów. To Marszałek Sejmu decyduje, czy takim obywatelskim wnioskiem zajmą się posłowie, czy też zostanie on zignorowany.
Jednocześnie trwają zabiegi o to, by ograniczyć kobietom dostęp do różnego rodzaju środków antykoncepcyjnych. Kobietom, bowiem to na nich spoczywa główny ciężar zabezpieczania się przed niechcianą ciążą. Owe ograniczenia rozpoczęły się wkrótce po przejęciu władzy przez PiS, gdy jeszcze w ubiegłym roku minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł, zdecydował o ograniczeniu dostępu do jedynej dostępnej bez recepty tzw. antykoncepcji awaryjnej, mylnie określanej jako „wczesnoporonna”. Teraz okazuje się, że ograniczenia dostępu do antykoncepcji mają objąć także inne środki. Kilka tygodni temu alarmowaliśmy na łamach „Dziennika Trybuna”, że z aptek zaczęły znikać chemiczne środki antykoncepcji doraźnej, co nie jest skutkiem żadnej oficjalnej decyzji, a zakulisowych nacisków na firmy, które je produkują i rozprowadzają. Jak alarmował Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, wycofywanie tych środków z aptek odbywa się za pomocą szantażu, że jeśli firmy te tego nie zrobią, ze sprzedaży znikną także inne produkowane przez nie środki farmaceutyczne.
Co więcej, niedawno główną ekspertką Ministerstwa Edukacji Narodowej do spraw opracowania nowego programu przedmiotu przygotowanie do życia w rodzinie (który jest namiastką edukacji seksualnej) została dr hab. Urszula Dudziak z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego – konserwatywna przeciwniczka stosowania antykoncepcji i propagatorka kościelnych rozwiązań. Jej wypowiedzi w tej sprawie można bez trudu znaleźć w Internecie.
Nie ulega wątpliwości, w jaką stronę zmierza obecna władza. Chodzi o niemal całkowite odebranie kobietom dotychczasowych – i tak ograniczonych – praw reprodukcyjnych, które są częścią praw człowieka. I to będzie robione, na różne sposoby, czego już doświadczamy. Piekło kobiet w Polsce dopiero się zaczyna.