Kilka dni temu dowiedzieliśmy się o śmierci lekarki (anestezjolog), która zmarła po czterech dobach nieprzerwanej pracy. To nie jest pierwsza śmierć z przepracowania w tej grupie zawodowej. Ta informacja jest kolejnym alarmem, który powinien wreszcie zapoczątkować poważną dyskusję na temat warunków pracy. Nie tylko w systemie ochrony zdrowia.
Sprawą śmierci anestezjolog ze szpitala w Białogardzie zainteresowała się już prokuratura, która stara się wyjaśnić jej przyczyny. Również przedstawiciele Naczelnej Izby Lekarskiej domagają się wyjaśnienia tej sprawy. Jednocześnie sam szpital nie poczuwa się do odpowiedzialności. Ustami swojego rzecznika, Witolda Jajszczoka oznajmił, że zmarła lekarka nie była ich pracownikiem, lecz jako prowadząca własną działalność gospodarczą sama organizowała sobie czas pracy. A więc odpowiedzialność za nieprzerwaną pracę przez cztery doby ponosi wyłącznie ona sama. – Zupełnie inna sytuacja byłaby, gdyby była naszym pracownikiem i my nie przestrzegalibyśmy kodeksu pracy. Przepisy w tym przypadku nie zostały naruszone – stwierdził rzecznik.
Dodajmy, że szpital w Białogardzie został jakiś czas temu skomercjalizowany. Jego właścicielem jest prywatna spółka „Centrum Dializ” z Sosnowca, która przejęła też kilka innych placówek. Zmiana formy własności szpitala może mieć w tym przypadku kluczowe znaczenie, bowiem przekształcane ostatnio w spółki prawa handlowego placówki (na mocy ustawy uchwalonej przez koalicję PO-PSL w 2011 r.) muszą kierować się przede wszystkim kryterium zysku, to znaczy, że nie mogą się zadłużać, bo może grozić im upadłość. Aby uniknąć zadłużania się w branży, jaką jest opieka medyczna, trzeba ograniczać koszty funkcjonowania, a te są niemałe. Najprostszym sposobem na cięcia są oszczędności na kosztach pracy, co odbija się nie tylko na personelu, ale przede wszystkim na bezpieczeństwie pacjentów. Wstępnie można założyć, iż zmarła lekarka padła ofiarą rynkowego podejścia do systemu ochrony zdrowia.
Patologiczne warunki pracy
Oczywiście, zaraz pojawiły się komentarze, że zmarła lekarka przepracowała się na własne życzenie, bo zależało jej na pieniądzach. Nie chce mi się nawet komentować tego rodzaju opinii (a może przyzwyczaiłam się już do chamstwa, podłości i głupoty niektórych rodaków, choć wolałabym się jednak do tego nie przyzwyczajać). Mało kto dostrzega że coraz bardziej patologiczne warunki, na jakich działa polski system ochrony zdrowia, zagrażając nie tylko personelowi, ale przede wszystkim bezpieczeństwu pacjentów. I nie jest to wina „zachłannych” pracowników, ale zasad, jakie narzuciły „reformy” wprowadzone przez poprzednie rządy.
Jednym z największych problemów jest to, że w systemie ochrony zdrowia coraz bardziej brakuje personelu medycznego. Dotyczy to nie tylko pielęgniarek, ale również lekarzy i przedstawicieli innych zawodów medycznych, niezbędnych do zapewnienia opieki oraz bezpieczeństwa pacjentów. Czemu ich brakuje? Zapewne nie chodzi tylko o same zarobki, ale również o warunki zatrudnienia, w tym – zmuszanie do pracy jako firmy jednoosobowe (samozatrudnienie, tzw. działalność gospodarcza). Zmarła lekarka pracowała na takich właśnie zasadach. Nie podejrzewam, by sama wpadła na pomysł założenia jednoosobowej firmy pn. „Znieczulenia miejscowe i ogólne” i sprzedawania swoich usług różnym placówkom medycznym na zasadzie kontraktu. Pracują więc oni poza Kodeksem pracy oraz innymi regulacjami, które w przypadku niektórych zawodów – zwłaszcza związanych z odpowiedzialnością za życie i bezpieczeństwo ludzi – dokładnie opisują dopuszczalne normy czasu pracy. Pod warunkiem, że pracuje się na etacie.
Do samozatrudniania się zmuszają szukający oszczędności tzw. pracodawcy. W przypadku publicznej służby zdrowia są to najczęściej dyrektorzy placówek (ZOZ-ów bądź szpitali), którzy dysponują określonym budżetem na ich funkcjonowanie. Ten zaś w większości zależy od wysokości kontraktu zawartego z NFZ, a także od funduszy, jakimi dysponują samorządy, pod które podlega większość publicznych placówek. Zarówno samorządy, jak i NFZ nie mają wystarczających pieniędzy, aby zapewnić realizację wszystkich potrzeb – pacjentów i pracowników. Co więc czynić? Ciąć koszty. Oszczędza się więc nie tylko na pacjentach, ale również na personelu. W jeszcze większym stopniu takie działania dotyczą skomercjalizowanych i prywatnych placówek, które muszą dbać przede wszystkim o swój wynik ekonomiczny.
Zmuszani do samozatrudnienia
Przypomnijmy, że jako pierwsi ofiarami takich cięć pracowniczych padła część pozamedycznego personelu szpitali, czyli np. sprzątaczki, salowe, kucharki itp. To tego rodzaju pracownicy jako pierwsi zostali wypchnięci ze szpitali i przychodni, a dokładniej – zlikwidowano ich etaty, by zmniejszyć koszty funkcjonowania placówek medycznych. Od wielu lat tego rodzaju usługi wykonują więc firmy zewnętrzne, które zatrudniają ludzi głownie na umowach śmieciowych, czyli po najmniejszych kosztach. Jednocześnie szpitale pozbyły się „zbędnych” etatów, które były stałym obciążeniem dla ich budżetów. Kolejne oszczędności uderzyły w następne grupy zawodowe – personel medyczny. Oni też coraz rzadziej zatrudniani są na stałych umowach o pracę, które zastępują m.in. kontrakty czy właśnie własna działalność gospodarcza.
Dla tzw. pracodawcy jest to o tyle wygodne, że cały ciężar składek na ZUS, ubezpieczenia różnej maści itp., jest przerzucony na barki takiego pracownika-firmy, który musi mieć co miesiąc odpowiedni dochód, aby móc je sobie samodzielnie opłacić. W przypadku jednoosobowej działalności gospodarczej to ok. 1,2 tysł zł miesięcznie na same składki. Przypomnijmy, że taki „pracownik” nie jest objęty ochroną przepisów prawa pracy. Bo przecież jest przedsiębiorcą! Przedsiębierze więc tyle, ile może i haruje w kilku pracach, żeby choć zapewnić sobie te ZUSy, z których płaceni ta instytucja rozlicza nader gorliwie i skrupulatnie.
Kolejną „zaletą” pracy pozakodeksowej, takiej jak samozatrudnienie, jest to, że działających w ten sposób ludzi nie obejmują regulacje dotyczące czasu pracy. W końcu jest, rzekomo, sam sobie okrętem, sterem i żeglarzem i, podobno, sam decyduje, ile i kiedy pracuje. W praktyce wygląda to tak, że w jednym miejscu wyszarpie tysiaka, w drugim kolejnego (już jest na ZUS-y), w następnym może ze dwa tysiaki (żeby mieć na czynsz czy wciąż rosnącą ratę kredytu za mieszkanie), ale jeszcze pozapieprza w czwartym miejscu, żeby móc opłacić przedszkole dziecka albo szkołę. Itd. Nikt mu przecież czasu pracy nie ogranicza i jeśli ma taką potrzebę, może zaiwaniać i cztery doby non stop, podobnie jak ta zmarła lekarka. I wszystko odbywa się zgodnie z przepisami, jak stwierdził rzecznik szpitala w Białogardzie.
Przepracowani
Nadmierne obciążenie pracą w tej branży nie jest tylko wynikiem tych patologii w zatrudnieniu (bo to jest patologia), ale po prostu braku rąk do pracy. Wielu pracowników ochrony zdrowia pracuje więc ponad siły nie tylko ze względów finansowych, ale nierzadko z poczucia odpowiedzialności za pacjentów, bo mają świadomość, że są to ludzie potrzebujący szczególnej pomocy i opieki z ich strony. Oni mają świadomość, że odpowiadają za zdrowie i życie innych ludzi i wielu właśnie dlatego „nie wychodzi z pracy”. Bo nie ma ich w tej pracy kto odciążyć. Oczywiście, nie wszyscy w tej branży – jak w każdej – są święci.
Nie od dziś wiadomo, że w systemie ochrony zdrowia brakuje specjalistów, w tym właśnie lekarzy anestezjologów. Zdarza się, że na cały szpital przypada jeden/jedna anestezjolog. Mają oni pod swoją opieką pacjentów nie tylko w trakcie planowanych operacji, ale również potem, a także innych pacjentów, których choroby wiążą się z koniecznością uśmierzania bólu. Dorzućmy do tego sytuacje nagłe, takie jak wypadki, gdy pomoc anestezjologa bywa niezbędna. Trudno w takiej sytuacji porzucić pacjenta z zagrożeniem życia, bo przepracowało się już ponad dobę. Brak anestezjologów doprowadza też do tego, że rośnie liczba szpitali, które nie zapewniają rodzącym znieczulenia okołoporodowego. Oskarżanie zmarłej lekarki z Białogardu o to, że harowała non stop wyłącznie ze względu na pieniądze jest w tych okolicznościach nadużyciem.
KOMENTARZ
Problemem jest przede wszystkim system, który zmusza ludzi (nie tylko medyków) do pracy w takich warunkach, na takich zasadach i takim kosztem. Państwowa Inspekcja Pracy już dawno alarmowała o nadużyciach w służbie zdrowia, informując, o niemal nagminnym obchodzeniu przepisów prawa pracy, w tym właśnie zmuszaniu ludzi do przechodzenia na samozatrudnianie i tym samym omijania norm czasu pracy. Niedawno opisywaliśmy na łamach „Dziennika Trybuny” mechanizm zmuszania pilotów państwowych linii PLL LOT do samozatrudnienia, co wiąże się nie tylko z oszczędnościami, ale też z obchodzeniem przepisów dotyczących czasu pracy (przedsiębiorców te ograniczenia nie dotyczą). Jak to się może przekładać na bezpieczeństwo podróżnych, nie trudno sobie wyobrazić. Również pracownicy branży budowlanej zmuszani są często (właśnie jako firmy jednoosobowe) do pracy po kilkanaście godzin na dobę, choć jest to branża, w której dochodzi do największej liczby wypadków przy pracy. Jedną z głównych przyczyn tych wypadków jest właśnie nadmierne obciążenie pracą. Do niedawna z podobnym problemem zmagali się zawodowi kierowcy, dlatego w samochodach ciężarowych wprowadzono tachometry – urządzenia, które mierzą czas pracy kierowcy. Jeśli jednak kierowca zmuszony jest pracować w kilku miejscach jednocześnie, żaden tachometr nie zabezpieczy go przed przemęczeniem.
Zarówno w przypadku zmarłej z przepracowania anestezjolog z Białogardu, jak i w przypadku innych zawodów, głównym powodem takich patologii jest dążenie do większych zysków i/lub oszczędności. Najłatwiej robi się je kosztem pracowników, gdy zmusza się jedną osobę do pracy za kilka. Są to jednak doraźne oszczędności, które w dłuższej perspektywie odbijają się na nas wszystkich. Bo tego rodzaju oszczędności prędzej czy później powodują określone koszty społeczne. Czy jest to przepracowana pielęgniarka, lekarz, budowlaniec, górnik, nauczyciel, kierowca, przedstawiciel handlowy, czy pani na kasie w markecie. Zarabia kapitalista, oszczędza budżet państwa, ale cenę za te oszczędności ostatecznie płacimy my wszyscy.