8 listopada 2024

loader

Brąz na pocieszenie

Nasza siatkarska ekipa po zdobyciu brązowego medalu ładnie udawała, że jest zadowolona ze zdobycia tego trofeum

Polscy siatkarze w pewnym sensie dotrzymali słowa i zdobyli medale mistrzostw Europy. Tyle tylko, że obiecywali krążki z najszlachetniejszego kruszcu, a z Paryża wywieźli brązowe. W meczu o 3. miejsce zbici w półfinale przez Słoweńców biało-czerwoni pokonali gładko 3:0 zbitych przez Serbów Francuzów. Polacy z wygranej cieszyli się umiarkowanie. Nie chcieli oglądać wielkiego finału i już w niedzielę odlecieli z Paryża do Japonii na Puchar Świata.

Wybrańcy Vitala Heynena, aktualni mistrzowie świata, uważani byli za faworytów tegorocznych mistrzostw Europy, chociaż prawdę mówiąc najwięcej w tych opiniach prężyły muskuły polskie media i sami siatkarze w licznych wypowiedziach. Do półfinału nic nie zapowiadało niepowodzenia, bo biało-czerwoni w drodze do strefy medalowej w siedmiu rozegranych spotkaniach stracili tylko jednego seta. I to na samym początku turnieju, w potyczce z Estonią. Potem wygrywali do zera z Holandią, Czechami, Czarnogórą, Ukrainą w meczach grupowych oraz Hiszpania w 1/8 finału i Niemcami w ćwierćfinale. Zatrzymali ich niespodziewanie współgospodarze europejskiego czempionatu, Słoweńcy, którzy we własnej hali pokonali ekipę Heynena 3:1. Porażka polskiego zespołu została uznana za niespodziankę, bo przecież niewiele ponad miesiąc wcześniej w Gdańsku, w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk w Tokio, to nasi siatkarze byli górą wygrywając ze Słowenią 3:1. Nic dziwnego, że po meczu Polacy nie kryli rozczarowania utratą szansy na zdobycie złotego medalu.

Z drugiej jednak strony akurat porażka ze Słoweńcami w europejskim czempionacie to nic nowego. W dwóch poprzednich edycjach tej imprezy nasi siatkarze także z nimi przegrywali – w ME 2015 w ćwierćfinale, a w ME 2017 w barażu o 1/4 finału. Ta druga porażka była tym bardziej bolesna, że turniej odbywał się w Polsce. Tym razem role się odwróciły i to Słoweńcy byli gospodarzami turnieju. Co prawda na spółkę z trzema innymi krajami (Belgią, Holandią i Francją), ale akurat w konfrontacji z Polakami mogli wykorzystać wszystkie atuty jakie dawał im przywilej goszczenia rywali na swoim terenie. Polski zespół został przez organizatorów mistrzostw solidnie „przegoniony”, bo musiał grać najpierw w Rotterdamie, potem w Amsterdamie, a następnie w 1/8 finału oraz w ćwierćfinale w Apeldoorfie. A następnie z Holandii przenieść się do odległej o 1300 km Słowenii, co jak pamiętamy nie obyło się bez komplikacji z powodu strajku słoweńskich linii lotniczych.

Kolejnym atutem Słoweńców byli kibice. Wcześniej to fani biało-czerwonych byli w zdecydowanej przewadze na widowniach holenderskich hal i swoim żywiołowym dopingiem sprawiali wrażenie, jakby polscy siatkarze grali u siebie. W Lublanie w Stożica Arena miażdżącą większość mieli kibice gospodarzy, o co trudno mieć do Słoweńców pretensje. Przy wsparciu widowni zespół prowadzony przez Alberto Giulianiego, który wszystkie mecze na tych mistrzostwach grał w tej hali, wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności i w ćwierćfinale odprawił z kwitkiem broniących tytułu Rosjan, zaś w półfinale to samo zrobił z polskim zespołem.

Słoweńcy mieli Polaków za arogantów

„Cieszę się, że pokonaliśmy Polaków. Oni byli przekonani, że są lepsi od nas, ale myślę, że w końcu pokazaliśmy im, kto rządzi” – puszył się po zwycięstwie nad Polską libero reprezentacji Słowenii Jani Kovacić. W podobnym tonie komentowały wygraną słoweńskie media. „Fenomenalna gra, olbrzymia energia, magiczny wieczór. Słoweński huragan, który wywiał mistrzów świata. Bajka z epilogiem w Paryżu” – napisał portalu Rtvslo.si. „Paryżu, nadchodzimy! Słowenia nie bała się faworyzowanych rywali, prezentując się podobnie jak w ćwierćfinale przeciwko Rosjanom. Polska nie zagra w finale mistrzostw Europy mimo wzmocnienia kadry Wilfredo Leonem” – dodawał portal RTV SLO. A portal Delo.si stwierdził, że „zwycięstwo nad aroganckimi Polakami było epokowe”, nawiązując do dużej pewności siebie, bijącej przed meczem od polskich zawodników.

Nasi siatkarze po meczu byli nie tyle przygnębieni, co zaskoczeni porażką. Trudno wskazać jej przyczynę, bo z pewnością nie wrogość trybun, skrócony hymn czy skandaliczne błędy arbitrów spowodowały, że cała wyjściowa szóstka biało-czerwonych bez wyjątku zagrała w tym spotkaniu słabo. Na parkiecie wszyscy poruszali się dziwnie ospale, mieli problemy z oceną sytuacji i wyborem właściwych decyzji. Na tle pobudzonych i poruszających się żwawo Słoweńców polscy siatkarze prezentowali się jakby łyknęli środek na uspokojenie. Niezwykłe w ich grze było to, że każdy z naszych graczy był w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła tego dnia gorszy od przeciwników, co naprawdę trudno wytłumaczyć tylko dopingiem kibiców i małą znajomością specyfiki hali Stożica Arena. Można też było odnieść wrażenie, że także trener kadry Polski Vital Heynen trochę się pogubił w swoich decyzjach. Miejmy nadzieję, że wyciągnie z tego doświadczenia właściwe wnioski na przyszłość i w Tokio nie będzie trzymał na parkiecie fatalnie spisującego się np. Fabiana Drzyzgę, bo mecz ze Słowenią pokazał dobitnie, że nawet najbardziej doświadczeni gracze, jak wspomniany Drzyzga, a także Piotr Nowakowski, Michał Kubiak czy nawet Wilfredo Leon, mogą mieć problem z przełamaniem słabszej dyspozycji. Po to przecież Heynen z takim uporem ćwiczył rotację w kadrze, żeby mieć alternatywę na każdej pozycji. Ze Słowenią tego atutu nie wykorzystał i to jest czekającą na odpowiedź zagadką.

Do Paryża nasza ekipa przybyła w kiepskim nastroju, bo zamiast walki o złoty medal, czekał ich mecz o brązowe krążki. Sztab szkoleniowy szykował taktykę pod starcie z Serbami, bo mało kto zakładał, że w drugim półfinale w piątek gospodarze mogą z nimi przegrać. A jednak doszło do sensacji, chyba nawet większej niż porażka mistrzów świata ze Słowenią. Serbia nieoczekiwanie wygrała z Francją 3:2 (23:25, 25:23, 25:21, 17:25, 15:7). Dla trójkolorowych była to klęska podwójna, bo wszystko przecież w tym turnieju mieli ustawione pod siebie, także godzinę rozpoczęcia półfinałowej potyczki z Serbami (o 21:00), a tu nie dość, że odpadli z walki o złoto, to jeszcze następny mecz, z Polakami o brąz, musieli zagrać już w sobotę o 18:00.

Potyczka wielkich przegranych

Oba zespoły, polski i francuski, bardzo chciały spotkać się ze sobą w tym turnieju, ale nie w starciu o 3. miejsce, tylko w wielkim finale. Obie drużyny były uważane za wielkich faworytów, obie do półfinału bez trudu ogrywały kolejnych rywali. I obie w swoich półfinałach zawiodły. W sobotniej potyczce zespół gospodarzy tylko na początku pierwszego seta wykazał się wigorem. Potem z każdą chwilą polscy siatkarze, znowu wspierani dopingiem swoich fanów, bo w sobotni wieczór w hali Bercy, wypełnionej w 2/3 miejsc, większość widowni stanowili Polacy, zyskali przewagę i pewnie wygrali w trzech setach. Zdołowani kolejna porażką Francuzi nawet nie poczekali na dekorację, tylko od razu zwiali do szatni. Nawiasem mówiąc, nasza ekipa też nie wykazała sportowego ducha, bo zlekceważyła finałowy mecz Serbia – Słowenia i już w niedzielę wyruszyła do Japonii, gdzie w tym tygodniu zacznie się Puchar Świata. No cóż, wielcy źle znoszą rolę małych i czasem trzeba im to po prostu wybaczyć.

Francja – Polska 0:3
(24:26, 22:25, 21:25)
Francja: Benjamin Toniutti, Stephen Boyer, Earvin N’Gapeth, Trevor Clevenot, Kevin Le Roux, Nicolas Le Goff, Jenia Grebennikov (libero) oraz Antoine Brizard, Kevin Tillie, Thibault Rossard, Jean Patry, Barthelemy Chinenyeze.
Polska: Fabian Drzyzga, Maciej Muzaj, Wilfredo Leon, Michał Kubiak, Mateusz Bieniek, Piotr Nowakowski, Paweł Zatorski (libero) oraz Marcin Komenda, Dawid Konarski, Artur Szalpuk, Damian Wojtaszek (libero).

 

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Głosy na Gadzinowskiego

Następny

Tercet dzielnych strzelców

Zostaw komentarz