10 grudnia 2024

loader

Deklasacja totalna!!!

Manchester City awansował do finału piłkarskiej Ligi Mistrzów. W rewanżowym meczu, sędziowanym przez Szymona Marciniaka, pokonał u siebie broniący trofeum Real Madryt 4:0. Pierwsze spotkanie zakończyło się remisem 1:1. We wtorek awans wywalczył Inter Mediolan.

Oba zespoły już przed sezonem zaliczano do grona największych faworytów tej edycji Ligi Mistrzów. „Królewscy” doskonale wiedzą, jak sięgać po prymat w Europie. W obecnym formacie LM, czyli od sezonu 1992/93, triumfowali w niej ośmiokrotnie. A łącznie 14 razy, wliczając Puchar Europy. To dwukrotnie więcej od drugiego w klasyfikacji wszech czasów AC Milan.

Manchester City tylko raz dotarł do finału (w 2021 przegrał z Chelsea Londyn), ale od wielu miesięcy spisuje się znakomicie. Podopieczni Josepa Guardioli nie przegrali meczu o stawkę od 5 lutego, są blisko obrony mistrzostwa Anglii. Real prymatu w kraju nie obroni – lepsza okazała się Barcelona. W ubiegłym tygodniu na Santiago Bernabeu było 1:1. Rewanż zapowiadał się więc ciekawie, fachowcy zgodnie spodziewali się, że Manchester od początku ruszy do ataku.

I rzeczywiście tak było, ale chyba tak ogromnej przewagi „The Citizens” niewielu się spodziewało. Po 37 minutach piłkarze Guardioli prowadzili już 2:0 po dwóch golach Portugalczyka Bernardo Silvy. Ten wynik nie oddawał zresztą do końca przebiegu gry. Piłkarze City mieli znacznie więcej okazji, a „Królewscy” przez pół godziny bardzo rzadko wychodzili z własnej połowy.

Groźnie pod bramką Edersona w tej części gry zrobiło się dopiero w 35. minucie, gdy piłka po strzale Toniego Kroosa trafiła w poprzeczkę. W drugiej połowie gospodarze nieco zwolnili, ale wciąż Real nie potrafił zagrozić poważnie ich bramce. W 73. minucie Manchester City był bliski podwyższenia prowadzenia. W dogodnej sytuacji Erling Haaland przegrał jednak pojedynek z Thibautem Courtois – piłka po interwencji belgijskiego bramkarza odbiła się od poprzeczki.

Co się jednak odwlecze… Trzy minuty później było już 3:0. Początkowo UEFA i inne źródła zaliczyły gola jako samobójczego Edera Militao, ale później zapisano to trafienie Manuelowi Akanjiemu. W doliczonym czasie gry wynik ustalił wprowadzony krótko wcześniej za Haalanda Julian Alvarez, po świetnym podaniu innego gracza z ławki – Phila Fodena. Niedługo potem sędzia Marciniak, który nie miał w tym meczu zbyt dużo pracy i trudnych sytuacji, zakończył zawody.

„To dla nas piękny wieczór. Wiedzieliśmy, że może być ciężko. Ale pokonanie drużyny z Madrytu 4:0 u siebie było cudowne” – powiedział bohater wieczoru Bernardo Silva.

Z kolei bramkarz Realu Madryt Thibaut Courtois był przygnębiony po odpadnięciu jego zespołu w takich okolicznościach. „Moje cuda nie wystarczyły. To był spodziewany początek z ich strony. Duży pressing i niedopuszczanie nas do wyjścia z piłką. Podchodzili wieloma zawodnikami i spychali nas w pole karne” – powiedział bramkarz Realu. 31-letni golkiper zwrócił uwagę, że „The Citizens” uniemożliwili Realowi  grać swojej piłki. „Problem był z tym, że nie graliśmy naszej gry i nie tworzyliśmy okazji. Nie robiliśmy im żadnej krzywdy i oni czuli się coraz bardziej komfortowo. Strzelili gola w 20. minucie, a nas wiele kosztowało wejście w mecz. Toni trafił w poprzeczkę i może gdyby to wpadło, mecz by się zmienił” – stwierdził Belg.

 Po meczu trener Manchesteru City Pep Guardiola komplementował bramkarza Realu. „Kiedy obserwowałem parady Courtois być może miałem przed oczami wydarzenia z zeszłego roku. Wiem, że Złotą Piłkę dostał Benzema, ale uważam, że mając na uwadze choćby finał z Liverpoolem, Thibaut mógł po nią sięgnąć równie zasłużenie” – powiedział hiszpański szkoleniowiec.

Guardiola zwrócił uwagę, że wszyscy chwalą Haalanda, a jego zdaniem bohaterem zespołu jest inny zawodnik.  „Brak słów na to, jaki sezon zalicza Rodri. Wszyscy mówią o Haalandzie, ale bez Rodriego by nas tu nie było. Stał się naszym najlepszym pomocnikiem. Notuje kapitalny sezon. Dziś rządził zarówno z piłką przy nodze, jak i bez niej. Jego obecność na boisku jest bardzo ważna – powiedział hiszpański menedżer.

Z kolei trener „Królewskich” Carlo Ancelotti nie był zbyt wylewny po meczu. „Oczywiście nie wykonaliśmy tego, co zaplanowaliśmy, ale jak mówię, nie musimy robić dramatu. Ta kadra poradziła sobie bardzo dobrze w poprzednim sezonie i poradziła sobie bardzo dobrze w tym roku”. Szkoleniowcowi Realu na pocieszenie pozostał fakt, że dokonał historycznego wyczynu. W środę włoski szkoleniowiec zaliczył 191. mecz w Lidze Mistrzów, co uczyniło go samodzielnym rekordzistą. Dotychczasowe osiągnięcie – 190 – dzielił z Alexem Fergusonem.

Finał z Interem Mediolan

Dzień wcześniej ważyły się losy pierwszego półfinału. Pierwsze spotkanie Inter – Milan zakończyło się wynikiem 2:0. Milan przystępował do rewanżu na San Siro, tym razem w roli gościa, w trudnej sytuacji – mając do odrobienia dwubramkową stratę z ubiegłego tygodnia. Fani tego klubu mogli pocieszać się jednak faktem, że do składu wrócił nieobecny w pierwszym spotkaniu znakomity Portugalczyk Rafael Leao.

Inter nie zamierzał tylko bronić przewagi i w pierwszej połowie spotkanie mogło się podobać. W głównych rolach występowali wówczas bramkarze – Kameruńczyk Andre Onana z Interu oraz Francuz Mike Maignan z Milanu. Drugi z nich znakomicie obronił m.in. strzał Bośniaka Edina Dzeko, blisko pokonania go był również argentyński mistrz świata Lautaro Martinez.

Po przeciwnej stronie boiska nie nudził się też Onana, natomiast strzał Leao w 37. minucie z dość ostrego kąta okazał się minimalnie niecelny. Tuż przed przerwą boisko musiał opuścić kontuzjowany reprezentant Armenii Henrich Mchitarjan, zdobywca jednej z bramek w pierwszym meczu. Wymuszona zmiana nie zachwiała jednak Interem. W drugiej połowie zespół Simone Inzaghiego kontrolował przebieg wydarzeń na boisku, a w 74. minucie awans przypieczętował Martinez, po podaniu Belga Romelu Lukaku. Po strzale Argentyńczyka lepiej mógł zachować się Maignan – piłka wleciała do siatki po rękawicy Francuza, przy tzw. bliższym słupku.

Trener Milanu Stefano Pioli przyznał, że jego zawodnicy dali z siebie wszystko w obu meczach półfinału. Jak dodał, Inter zasłużył na awans. „Czego nam zabrakło? Pierwszego kwadransa w pierwszym meczu oraz tego, że dziś nie zdobyliśmy bramki” – odparł.

Inter ma szansę w tym sezonie na jeszcze jedno trofeum – 24 maja zagra z Fiorentiną w finale Pucharu Włoch. Drużyny z Mediolanu to jedyne włoskie ekipy, które w XXI wieku triumfowały w Champions League: AC Milan w 2003 i 2007, natomiast Inter w 2010 roku. Łącznie Inter sięgnął po to trofeum trzykrotnie – wcześniej w 1964 i 1965 roku.

Finał zostanie rozegrany 10 czerwca w Stambule.

BN/pap

Redakcja

Poprzedni

O co ten ból pupy?

Następny

Krecz Świątek