Po słabym występie w mistrzostwach świata w Lahti Justyna Kowalczyk tradycyjnie już obwiniła za to PZN. Jej zdaniem biegacze są traktowani przez władze związku po macoszemu.
Nasza najlepsza biegaczka wylała swoje żale w felietonie zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej”. Do siebie większych zastrzeżeń oczywiście nie ma. „Wiadomo, pewnych ograniczeń organizmu po chorobie jeszcze nie przeskoczyłam. Choć i tak ciało i umysł dzięki przygotowaniom do Lahti wyskoczyły na poziom normalności od pięciu lat mi nieznany – stwierdziła „Królowa zimy”, chociaż przecież dobrze pamiętamy, że z pęknięta kością stopy w 2014 roku w biegu na 10 km stylem klasycznym zdobyła w Soczi złoty medal olimpijskich. Dlatego chyba mamy prawo czuć się rozczarowani, że teraz, zdrowa i nie przemęczona startami, w mistrzostwach świata w Lahti na tym samym dystansie przybiegła dopiero na ósmej pozycji.
„Mistrzostwa świata w Lahti upewniły mnie, że władze PZN nie zrobią nic, byśmy my, biegacze narciarscy, mogli się kiedyś cieszyć tak jak skaczący panowie. W porównaniu z resztą teamów jesteśmy manufakturą. Sprawnie działającą, ale manufakturą. To za mało, by walczyć o medale” – skarży się Kowalczyk. Zważywszy na fakt, że ma tylko dla siebie większą ekipę pomocników niż reszta kadry Polski, jej argumenty raczej nie przekonują.