Aleksandra Król odniosła wielki sukces wygrywając po raz pierwszy w karierze zawody Pucharu Świat. Polska snowboardzistka zwyciężyła w slalomie gigancie równoległym, pokonując w finale Austriaczkę Julię Dujmovit. Na niespełna trzy tygodnie przed igrzyskami w Pekinie Król wyrosła na naszą kolejną medalową nadzieję.
Reprezentantka Polski w nie jest nowicjuszką w tym sporcie. Najlepszy wynik w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, uzyskała jak dotąd w sezonie 2018/2019, kiedy to zajęła 8. miejsce w klasyfikacji slalomu. Ponadto w sezonie 2012/2013 oraz w sezonie 2016/2017 w slalomie równoległym, zakończyła sezon na 11 miejscu. W sezonie 2015/2016 w slalomie gigancie równoległym uplasowała się w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata na 14. miejscu.
Najlepszym łącznym wynikiem w konkurencjach równoległych Pucharu Świata jest 11. miejsce w sezonie 2018/2019. Zajmowała ośmiokrotnie miejsce na podium w zawodach z cyklu Pucharu Europy i Pucharu North America Cup: 1. miejsce w 2014 roku w Lizzoli (Włochy) w slalomie równoległym; 1. miejsce 08.03.2020 roku w Tauplitz (Austria) w slalomie równoległym; 2. miejsce w 2010 roku w Isola (Francja) także w tej konkurencji; 2. miejsce w 2011 roku w Steamboat Springs Colorado (USA); 2. miejsce w 2017 roku w Racines (Włochy) w slalomie równoległym; 2. miejsce 07.03.2020 roku w Tauplitz (Austria) w slalomie równoległym; 3. miejsce w 2012 roku w Racines (Włochy) w slalomie równoległym i 3. miejsce w 2011 roku w Valberg (Francja) w slalomie gigancie równoległym. Ma też w dorobku kilkadziesiąt medali mistrzostw Polski w trzech konkurencjach – slalomie gigancie równoległym, slalomie równoległym i snowcrossie.
31-letnia snowboardzistka ma też na koncie dwa olimpijskie starty – w 2014 roku w Soczi i 2018 roku w Pjongczangu. Najlepszy jak dotąd wynik osiągnęła w południowokoreańskich igrzyskach, na których wywalczyła 11. lokatę. W stolicy Chin Polka zamierza jednak powalczyć o dużo lepsze miejsce, a po sukcesie w Simonhoehe odważnie zaczęła mówić, że zamierza tam powalczyć nawet o medal.
Aleksandra Król specjalizuje się w snowboardowym slalomie gigancie równoległym i slalomie równoległym. W miniony piątek odniosła znaczący sukces, bowiem zwycięstwo w zaliczanym do Pucharu Świata slalomie gigancie równoległym w austriackim Simonhoehe to jej pierwsze zwycięstwo w tym cyklu. Dotychczas dwa razy wygrywała, ale w slalomie równoległym i w zawodach Pucharu Europy – w 2014 roku w Lizzoli (Włochy) i dwa lata temu w Tauplitz (Austria). W Pucharze Świata w slalomie gigancie równoległym jej najlepszym dotąd wynikiem było czwarte miejsce w Chinach w 2014 roku. W Simonhoehe nasza snowboardzistka wygrała w 1/8 finału ze Szwajcarką Jessicą Keiser, w ćwierćfinale pokonała Niemkę Ramonę Theresię Hofmeister, a w półfinale inną Niemkę, zdobywczynię Pucharu Świata i brązową medalistkę igrzysk w Pjongczangu Melanię Hochreiter. W finale zmierzyła się z mistrzynię olimpijską z Soczi Austriaczką Julią Dujmovits i zwyciężyła bezdyskusyjnie, bowiem rywalka nie zdołała ukończyć swojego przejazdu.
Król już 8 lutego wystartuje w tej konkurencji na igrzyskach w Pekinie. „Dla mnie to zwycięstwo jest potwierdzeniem słuszności treningowych metod. Czuję się teraz mocna i zapewniam, że nie pojadę do Pekinu na wycieczkę, tylko powalczyć o medalowe miejsce. W Pucharze Świata początkowo jeździłem bez długich treningów, bo byłam po kontuzji i musiał wchodzić w sezon stopniowo. Dlatego w w moich przejazdach pojawiały się błędy. Ale jak już mogłam trenować na maksymalnych obrotach, te błędy niemal wszystkie wyeliminowałam. Niemal, bo wciąż w zawodach jeszcze trochę ich popełniam, głównie z powodu stresu. W Simonhoehe wygrałam chociaż nie miałam perfekcyjnego dnia. W kwalifikacjach byłam dopiero dziewiąta, bo w zrobiłam błędy w pierwszym przejeździe. Ale już w drugim miałam trzeci czas i po nim wiedziałam, że stać mnie na podium. Od jednej ósmej finału do finału jechałam dobrze już w każdym wyścigu” – opowiadała w mediach Aleksandra Król. I zapewnia: „Cztery lata temu w Pjongczangu byłam 11. Teraz taka lokata mnie nie zadowoli. Jadę do Pekinu walczyć o medal”.
W przededniu rozpoczęcia zimowych igrzysk Król ma prawdę mówiąc może nawet większe szanse na zdobycie medalu niż nasi skoczkowie narciarscy, którzy w tym sezonie osiągają marne wyniki zarówno w konkursach indywidualnych, jak i w drużynowych. A jeszcze pech dopadł najlepszego z nich, Kamila Stocha, który w przededniu zawodów Pucharu Świata w Zakopanem doznał kontuzji kostki i nie dość, że nie wystartował na Wielkiej Krokwi, to nie wiadomo czy zdąży się wykurować przed wyjazdem do Pekinu. A nawet jeśli wystartuje w konkursach olimpijskich, to w takiej formie, jaką ostatnio prezentował o medalową zdobycz będzie mu bardzo trudno.
Dlatego kibiców sportów zimowych w Polsce cieszy, że nasi łyżwiarze szybcy mają bardzo dobry sezon, że Maryna Gąsienica-Daniel w narciarstwie alpejskim coraz śmielej atakuje czołowe pozycje, a teraz do grona medalowych nadziei biało-czerwonych doszlusował jeszcze w snoboardzie Aleksandra Kruk.
Nasza zawodniczka do walki o medale przystąpi 8 lutego we wczesnych godzinach porannych. Do Chin poleci już 26 stycznia, żeby mieć jak najwięcej czasu na przyzwyczajenie się do warunków i olimpijskich tras. Aleksandra rygorystycznie przestrzega epidemicznych rygorów. „Jestem zaszczepiona trzema dawkami, noszę dobrą maseczkę, trzymam dystans, unikam wszelkich zgromadzeń. Do tej pory w żadnym teście nie miałam wyniku pozytywnego. Wiadomo, że omikrona można wszędzie złapać, ale robię wszystko, żeby jednak go uniknąć. Szkoda, że nie da się przy tym uniknąć stresu. Raz wyszedł mi wynik niejednoznaczny. Musiałam zostać, zrobić ponowny test. Był negatywny, czyli wcześniej popełniono błąd w laboratorium” – zapewnia snowboardzistka.
Król przygodę ze snowboardem zaczęła w wieku siedmiu lat. „Rodzice zabrali mnie na narty do Austrii. W pensjonacie, w którym zamieszkaliśmy, bawiłam się z córką właścicieli, a ona jeździła na snowboardzie, więc powiedziałam, że ja też chcę. Mój starszy brat też jeździł na snowboardzie, więc rodzice się zgodzili i wypożyczyli mi deskę. Szło mi tak dobrze, że już nie chciałam wracać do nart. Rodzice deskę mi kupili, brat mnie jeszcze douczył, zapisałam się do klubu, zaczęłam startować w zawodach i tak już jakoś samo poszło” – opowiada Aleksandra o swoich początkach w tym sporcie.
Wbrew pozorom na wyczynowym poziomie nie jest to tani sport. Sama deska kosztuje tysiąc euro. Do tego dochodzi płyta za tysiąc euro (ruchoma cienka aluminiowa płyta, którą się montuje na desce), buty za kolejny tysiąc i wiązania za 300 euro, a w sezonie zawodniczka chcąca liczyć się w rywalizacji potrzebuje co najmniej czterech takich kompletów. Król dysponuje nie gorszym sprzętem od rywalek z Niemiec czy Austrii. Jeśli czegoś jej brakuje, to tylko serwismena, bo w polskiej ekipie rolę tę pełni trener. „Ale sprzęt mam na takim samym poziomie jak najlepsza na świecie Ramona Hofmeister. Musieliśmy w sprzęt zainwestować, zrobiliśmy to i w tej chwili pod tym względem nie odstajemy od reszty stawki” – zapewnia Aleksandra Król.