’@LechPoznan – Twitter
Mecz Lecha Poznań ze Śląskiem Wrocław był bez wątpienia hitem 10. kolejki naszej piłkarskiej ekstraklasy. Goście przyjechali jako jedyny niepokonany w tym sezonie zespół, na dodatek ich trener, Jacek Magiera, nigdy wcześniej nie przegrał w roli szkoleniowca z zespołem „Kolejorza”. Porażka 0:4 była zatem dla wrocławian podwójnie bolesna.
Podobna sytuacja miała miejsce dwa lata temu w sierpniu, na początku sezonu 2019/2020. Wtedy po trzech ligowych kolejkach Lech był liderem, a Śląsk zajmował w tabeli drugą lokatę. Na trybunach poznańskiego stadionu zjawiło się ponad 32 tysiące widzów, ale fani „Kolejorza” przeżyli srogi zawód, bowiem ich ulubieńcy po 30 minutach gry przegrywali 1:3 i do końca spotkanie nie zdołali już tego wyniku zmienić na swoja korzyść. Śląsk po tej wygranej wyprzedził lechitów w tabeli. Trenerem Lecha był wtedy Dariusz Żuraw, a Śląska Czech Vitezslav Lavicka. Dla przypomnienia – poznaniacy zakończyli tamten sezon na drugimi miejscu, za Legią Warszawa, a Śląsk na piątym, wyprzedzony jeszcze przez Piasta Gliwice i Lechię Gdańsk. W obecnych rozgrywkach prowadzona przez Macieja Skorżę ekipa „Kolejorza” znów ma mistrzowskie aspiracje, ale przed meczem ze Śląskiem zaliczyła wpadkę w wyjazdowym spotkaniu z Jagiellonią Białystok (0:1), więc jej fani mieli obawy przed potyczką przed niepokonanymi w tym sezonie wrocławianami. A jeszcze media przypomniały, że Jacek Magiera w roli trenera wcześniej stawał przeciwko Lechowi trzykrotnie i trzy razy wychodził z tych starć zwycięsko.
Gdyby Śląsk w sobotę wygrał an Bułgarskiej, doszłoby do powtórki wspomnianej wcześniej sytuacji sprzed dwóch lat i na przerwę reprezentacyjną wrocławianie udaliby się jako liderzy ekstraklasy.
Ale do powtórki z historii nie doszło. Lechici już w 2. minucie objęli prowadzenie po golu Joao Amarala, a na przerwę schodzili przy prowadzeniu 2:0 po kapitalnej bramce zdobytej przez Jakuba Kamińskiego, który przejął piłkę na połowie Lecha i po kilkudziesięciometrowym rajdzie pokonał golkipera gości Michała Szromnika. Młody pomocnik był bohaterem spotkania, bowiem w 54. minucie strzelił też trzeciego gola dla gospodarzy, zaś kanonadę w wykonaniu lechitów dwie minuty później zakończył Mikael Ishak. Wrocławianie nie mieli w tym meczu praktycznie nic do powiedzenia. Dość powiedzieć, że pierwszy strzał na bramkę lechitów strzeżoną przez Filipa Bednarka oddali dopiero w 29. minucie. Śląsk przegrał zatem w ekstraklasie po raz pierwszy w tym sezonie i na boisku jako zespół był równie niemrawy, jak w niesławnej pamięci przegranym również 0:4 meczu w kwalifikacjach Ligi Konferencji Europy z izraelskim Happoelem Beer Szewa. Co ciekawe, zespół „Kolejorza” tak „na oko” wcale nie miał jakiejś miażdżącej przewagi, a momentami bywało na boisku i tak, że to Śląsk przejmował inicjatywę. Problem w tym, że nic z tego nie wynikało.
W dziewięciu poprzednich kolejkach ligowych podopieczni Jacka Magiery stracili tylko osiem goli i chlubili się jedną z najskuteczniejszych formacji defensywnych w ekstraklasie (lepsze miały tylko Lech z sześcioma i Pogoń z siedmioma straconymi golami).
Lech jest w mistrzowskiej formie. Czasem jeszcze gubi punkty, ale na ogół prezentuje bardzo dobry futbol, a gdy wyczuje słabość przeciwnika, jak miało to miejsce w meczu ze Śląskiem, a wcześniej w wygranym 5:0 spotkaniu z Wisłą Kraków, potrafi go znokautować. Po sobotniej wygranej poznaniacy mają na koncie 21 punktów i żaden z pozostałych zespołów nie jest na razie w stanie ich wyprzedzić.
Ale punktem odniesienia w rywalizacji o mistrzostwo Polski jest pozycja broniącej tytułu drużyny Legii Warszawa. „Wojskowi” na razie tkwią w dole tabeli z dużą już stratą punktową do Lecha, ale za to świetnie radzą sobie jak dotąd w fazie grupowej Ligi Europy. Legioniści po zwycięstwach nad Spartakiem Moskwa (1:0) i Leicester City (1;0) są liderami grupy C, co trzeba uznać za grubą sensację.
Dla przypomnienia – warszawianie w kolejnym spotkaniu zmierzą się 21 października z SSC Napoli, więc trener Czesław Michniewicz w niedzielnym meczu z Lechią Gdańsk (zakończył się po zamknięciu wydania) nie musiał oszczędzać swoich najlepszych graczy.