Trener piłkarskiej reprezentacji Polski Fernando Santos w wywiadzie z Maciejem Białkiem i Maciejem Machnickim wspomina szok z początku marcowego meczu z Czechami w Pradze, przestrzega przed lekceważeniem Mołdawii oraz mówi m.in. o pysznych kaczkach i sycących zupach, jakie może zjeść w restauracjach w Warszawie.
Mijają trzy miesiące pana pracy jako selekcjonera reprezentacji Polski. Co w tym czasie było najtrudniejsze?
Zawsze są jakieś trudności, to normalne w tej roli. Trzeba poznać piłkarzy, funkcjonowanie grupy, kulturę. Ale to oczywiste. Tak samo było, kiedy obejmowałem reprezentację Portugalii, choć oczywiście znałem lepiej niektórych zawodników, bo pracowałem wcześniej z nimi w klubach. Podobnie było z Grecją – część piłkarzy znałem z klubów. Polaków pamiętałem z wcześniejszych występów w reprezentacji, widziałem ich też w telewizji. Najważniejszą kwestią było to, żeby poznać ich lepiej. Pierwsze dwa miesiące były czasem potrzebnym na analizę. Obejrzałem około 20 meczów reprezentacji, jeździłem też na spotkania ligowe. I później, gdy bezpośrednio poznałem tych piłkarzy, łączyłem w całość pozyskaną wiedzę. Również o ich charakterze i sposobie myślenia.
Co pan czuł na początku meczu z Czechami w Pradze, gdy po trzech minutach było już 0:2? Pojawił się niepokój czy było to normalnym problemem, typowym dla początków długiego procesu?
Normalne to nie było. Zupełnie nie spodziewałem się, że coś takiego może się wydarzyć. Mocno się tym przejąłem. Ale – jak powiedziałem później piłkarzom – musimy znaleźć coś pozytywnego w tym, co się wtedy stało. Ważne jest zrozumienie, co zrobiliśmy źle, aby tego nie powtórzyć. To był bardzo trudny moment. Nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś podobnego. Starałem się szukać przyczyny. Wcześniej miałem tylko trzy dni treningu z piłkarzami. Jak się okazało, popełniłem błąd w analizie. Mecz z Czechami pokazał, że nie byliśmy gotowi na taką zmianę w sposobie gry. To jest proces, który musi zająć trochę czasu. Z Albanią (1:0 – przyp. red.) trzeba było odwrócić tę sytuację i sprawić, żeby zespół zagrał zgodnie z moim pomysłem.
Jak zagrać 20 czerwca na wyjeździe z Mołdawią, żeby nie powtórzyć błędu Czechów, którzy pojechali tam w roli faworytów i niespodziewanie zremisowali 0:0?
Jeśli będziemy myśleli w ten sposób (że jesteśmy faworytami – przyp. red.), to będzie coś złego. Nazwiska nie wygrywają meczów. To drużyny je wygrywają. W marcowym spotkaniu Czechów z Mołdawią stało się trochę to, co z nami w Pradze. Czeska drużyna była z nami bardziej waleczna, skoncentrowana. A odwrotnie z Mołdawią – to gospodarze zaimponowali tymi cechami. Organizacja, skupienie na meczu, intensywność, pasja – to musi mieć każdy zespół. Trzeba zachować balans między tymi kwestiami. W Kiszyniowie musimy być skoncentrowani i waleczni, bo Mołdawia jest bardzo mocna w tych aspektach. I wtedy szala może przechylić na naszą stronę ze względu na umiejętności indywidualne.
16 czerwca Polska zagra towarzysko z Niemcami w Warszawie. Czy nie obawia się pan, że ten mecz, choć tylko towarzyski, stanie się ważniejszy od starcia z Mołdawią i przez to utrudni panu przygotowania do meczu w Kiszyniowie? W rozmowie z TVP Sport sprawiał pan wrażenie zmartwionego perspektywą gry z Niemcami…
To nie jest zmartwienie. Zdaję sobie sprawę z tego, jakie są relacje Polski z Niemcami: historyczne, kulturalne, polityczne… Dlatego wiem, jaka jest waga tego meczu dla Polaków i to szanuję. Jak mówiłem w wywiadzie telewizyjnym, mecz był planowany w momencie, kiedy mnie tu jeszcze nie było. To była decyzja federacji, którą respektuję w stu procentach. Ale gdybym w okresie planowania już był w Polsce i zostałbym zapytany, czy spotkanie z Niemcami w tym terminie mi odpowiada, powiedziałbym, że nie.
– Kluczową kwestią dla reprezentacji Polski jest zakwalifikowanie się do Euro 2024. W czerwcu czeka nas mecz z Niemcami, który niesie duży ładunek emocjonalny. Patrząc wyłącznie pod kątem rozwoju drużyny, to niekoniecznie jest pozytywne. Ten mecz nie do końca posłuży za sprawdzian, czy ta drużyna się rozwija, czy nie. Na ten termin wybrałbym innego rywala. Takiego, który pomógłby mnie i drużynie realizować mój pomysł na grę. Nie Niemcy, Brazylię czy Portugalię, tylko kogoś podobnego do Mołdawii. Ale rzeczywistość jest taka, że ten mecz się odbędzie. I w pełni to szanuję. Na pewno będziemy chcieli zaprezentować się jak najlepiej. Kiedy zakładamy koszulkę z godłem, reprezentujemy kraj i musimy dać z siebie maksimum.
Wiemy, że nie lubi pan mówić o konkretnych nazwiskach. Ale czy na czerwcowe mecze zostaną powołani piłkarze, których nie było w marcu w kadrze narodowej, również ci bardziej doświadczeni?
Warunkiem, żeby móc grać w tej reprezentacji, jest posiadanie polskiego obywatelstwa. Wszyscy, którzy wypełniają ten obowiązek, mogą być powołani. Dla mnie najważniejsze jest to, co dany piłkarz może dać drużynie w przyszłości. Pierwszym celem postawionym przede mną jest awans na Euro 2024. Ale w tym samym czasie przygotowywanie również przyszłości dla reprezentacji Polski. W rankingu UEFA zajmuje 24. miejsce, a w FIFA – 23. To niskie lokaty dla kraju z blisko 40 milionami mieszkańców, taką historią… To musi dać do myślenia. Zostałem zatrudniony, żeby to zmienić. Reprezentacja Polski musi być silna. Chcemy nie tracić tylu goli co ostatnio, ale też być atrakcyjnym zespołem dla publiczności. To wymaga czasu.
– Na razie miałem tylko cztery treningi. Jak wspomniałem, każdy może grać w reprezentacji. W trakcie ostatniego mundialu miałem w kadrze 19-latka i 39-latka. Wiek nie jest przeszkodą. Tak samo jak staż w reprezentacji. W 2016 roku zostaliśmy mistrzami Europy, później wygraliśmy Ligę Narodów (gdy Santos prowadził kadrę Portugalii – przyp. red.). I wielu mistrzów Europy z 2016 nie było z nami w Katarze na MŚ 2022. Taka ewolucja jest czymś normalnym. To nie jest tak, że ja nie lubię niektórych piłkarzy. Mam swój sposób gry i muszę patrzeć, kto do niego pasuje. Co innego, gdybym miał kilkadziesiąt dni na przygotowanie, jak jest w klubach. Zawsze będzie polemika, że tego lub tamtego piłkarza brakuje w kadrze. Niektórzy czują się traktowani niesprawiedliwie. Tego się nie zmieni. Ja chcę, aby piłkarze wierzyli, że kiedy podejmuję jakąś decyzję, to zawsze w nią wierzę i chcę dla nich jak najlepiej.
Zapytamy o jednego piłkarza z nazwiska, bo to kapitan. Robert Lewandowski strzela w tym roku mniej goli niż w ubiegłych latach. Według pana to może być zmęczenie sezonem, w którym po drodze był mundial w Katarze, czy jest inny powód?
Osobiście tego nie wiem, ale najpierw ja zapytam – na jakim poziomie jest Lewandowski?
Klasa światowa.
No właśnie. Top. I tak się dzieje ze wszystkimi zawodnikami z tego poziomu. Zawsze oczekujemy od nich wielu goli, ale przez całą karierę tak się nie da. Gdyby chodziło o innego piłkarza niż Lewandowski, nikt by teraz nie mówił o kryzysie. On wciąż jest najlepszym strzelcem hiszpańskiej ekstraklasy. Gdybyśmy spojrzeli na to, nie patrząc na nazwisko, powiedzielibyśmy: „wielki piłkarz, świetne osiągnięcie”. Wszyscy przechodzą lepsze i gorsze momenty. Ale nikt nie gra sam na boisku. Jakie są ostatnie wyniki Barcelony?
Głównie remisy lub porażki, a jeśli zwycięstwa, to dość często skromne. Choć przewaga w tabeli wciąż ogromna…
Cała drużyna Barcelony nie jest tym, do czego nas przyzwyczaiła. Lewandowski jest piłkarzem, który potrzebuje wsparcia zespołu, a że cała drużyna nie gra na swoim poziomie, to się przekłada również na niego. Najlepsi piłkarze muszą mieć silną mentalność, bo w przeciwnym razie nie zaszliby tak wysoko. I on to ma. Oczywiście wolelibyśmy, żeby strzelał więcej goli w Barcelonie, ale dla nas najważniejsze, aby zdobywał bramki dla reprezentacji. On cały czas jest zawodnikiem ze światowego topu. I dzięki tej swojej mentalności nie schodzi z tego poziomu.
Czy poza powołanym w marcu do kadry Benem Ledermanem z Rakowa Częstochowa widzi pan kandydatów do reprezentacji wśród piłkarzy ekstraklasy?
To jest coś, do czego chciałem doprowadzić, bo miałem wrażenie, że niewielu Polaków z ekstraklasy trafiało do reprezentacji. Poszukiwanie tych zawodników było jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłem wraz ze swoim sztabem. Co weekend oglądaliśmy ligowe mecze i tak dalej będę robić. Jeśli któryś zawodnik przykuje moją uwagę i uznam, że rzeczywiście może pomóc reprezentacji, to go powołam. Tak naprawdę nie jest ważne, czy ktoś gra w ekstraklasie polskiej, greckiej czy tureckiej. Liczy się to, w jaki sposób może pomóc reprezentacji. Podoba mi się w ekstraklasie m.in. to, że trenerzy wykonują bardzo dobrze swoją pracę pod względem organizacji gry, ról piłkarzy na boisku.
Czy ze względu na problemy Bartosza Salamona z dopingiem i rolę rezerwowego Jakuba Kiwiora w Arsenalu Londyn zgodzi się pan, że zestawienie środka obrony to obecnie największy problem drużyny?
To zawsze jest kwestia kolektywu, a nie indywidualna. Niewielu jest takich, którzy trafiają do reprezentacji, a w klubach grają zawsze. Bartosz Bereszyński też jest rezerwowym, a powołałem i jego, i Kiwiora, bo uważam, że najlepiej pasują do mojego modelu gry. Musimy bronić dobrze tymi zawodnikami, których mamy. Obrona to praca całej drużyny, nie można dzielić tego na napastników, pomocników i defensywę. Ja mam swoją filozofię, swój pomysł na grę, ale jeśli dojdę do wniosku, że nie mam do dyspozycji piłkarzy, którzy dobrze to zrealizują, to będę musiał to zmienić. To moja odpowiedzialność. Manchester City gra czwórką środkowych obrońców, wcześniej w defensywie miał z kolei zawodników, którzy w ogóle nie są obrońcami: Zinczenkę, Cancelo. To są efekty tego, na co pozwala struktura drużyny, a na co nie.
Oglądał pan niedawno sparing reprezentacji do lat 17, która – podobnie jak drużyna do lat 19 – zakwalifikowała się do mistrzostw Europy. Czy pana zdaniem ci młodzi piłkarze mogą w przyszłości odegrać ważną rolę dla polskiego futbolu?
Od kiedy tu jestem, widziałem wiele pozytywnych rzeczy, federacja jest bardzo dobrze zorganizowana, jeśli chodzi o profesjonalizm i kompetencje. Być może tym, co zrobiło na mnie największe wrażenie, jest szkolenie młodzieży. Praca, jaka jest wykonywana, jest „top”. To jest też powód, dla którego Portugalia i inne wielkie ekipy się rozwinęły. Mam bardzo dobre relacje z Marcinem Dorną (dyrektorem sportowym PZPN) i doceniam tę pracę. Teraz chodzi o to, żeby to kontynuować i regularnie kwalifikować się do tych turniejów dla młodych piłkarzy. Nie mam żadnych wątpliwości, że to, co dzieje się teraz, będzie miało za cztery, pięć lat duże znaczenie dla seniorskiej reprezentacji. W 2015 roku Portugalia dotarła do finału ME do lat 21 i wielu z tych piłkarzy później triumfowało w seniorskim turnieju oraz w Lidze Narodów i nadal gra w reprezentacji.
Jak się pan czuje w Warszawie? Coś pana zaskoczyło?
Od samego porządku uderzyło mnie, jak jest zimno. Nie jestem do tego przyzwyczajony i cierpiałem z tego powodu. Poza tym trzeba się przyzwyczaić do innego sposobu bycia, komunikacji. Na szczęście w sprawach zawodowych poszło to łatwo, bo zostałem przyjęty bardzo dobrze. Ale pierwsze kilkanaście dni, gdy mieszkałem w hotelu, były trudnych. Bardzo ważne było dla mnie przeniesienie się do własnego domu. Mogłem poczuć się jak u siebie i wrócić do normalnego życia. Jeszcze zbyt wiele nie zwiedzałem, ale całe miasto robi bardzo miłe wrażenie, zwłaszcza teraz, gdy wychodzi słońce. Wybrałem się z żoną do parku koło mojego mieszkania i podobało mi się, że tyle ludzi spędzało tam czas, robiło grilla, to robiło wrażenie. Ważne jest też dla mnie, że łatwo trafić na mszę. Chciałbym też poznać inne regiony Polski.
Polska kuchnia panu odpowiada?
Chyba w każdej restauracji mają pyszną kaczkę… Poza tym jest też wiele sycących zup, co pewnie ma związek, z tym że jest tu zimno. Rodzina od strony mojej mamy pochodzi z górskich regionów i tam też jadło się tego typu zupy. Jest tu mnóstwo dobrych restauracji, więc z jedzeniem nie ma problemu.