2 grudnia 2024

loader

Śmiertelna ambicja boksera

Maksim Dadaszew (1991 – 2019)

Świat boksu pogrążył się w smutku po tragicznej śmierci 28-letniego Maksima Dadaszewa, który zmarł w szpitalu w wyniku urazów głowy po piątkowej walce w kategorii junior półśredniej z 31-letnim Portorykańczykiem Subrielem Matiasem. Rosyjski pięściarz przyjął w trakcie trwającego 11 rund pojedynku ponad 250 ciosów, ale mimo błagań trenera nie godził się na przerwanie walki.

Przebieg walki długo nie zapowiadał dramatu. Do szóstej rundy była względnie wyrównana, ale od siódmej Dadaszew miał coraz większe problemy z powstrzymywaniem napierającego Portorykańczyka. Nie chciał jednak przerwania pojedynku, chociaż prosił go o to usilnie jego amerykański trener Buddy McGirt. Do dramatu doszło w 11. rundzie, w której zamroczony już Rosjanin przyjął lwią część z 260 ciosów rywala, jakie zadał mu w całym pojedynku jego portorykański rywal. Trener McGirt nie mógł już tego widoku zdzierżyć i rzucił ręcznik poddając swojego podopiecznego.

„Jeszcze jeden cios mógł zmienić życie tego chłopaka, a ja nie zamierzałem pozwolić, by tak się stało. Wolę, by był zły na mnie dzień lub dwa, niż przez resztę życia. Mam nadzieję, że z Maksimem wszystko w porządku. To wielki zawodnik i wojownik” – mówił amerykański trener tuż po zakończeniu walki. Niestety, było już za późno. Dadaszew nie był w stanie ustać na nogach podczas ogłaszania oficjalnego werdyktu, a osiem minut później upadł i zaczął wymiotować. Natychmiast został odwieziony do szpitala z podejrzeniem ciężkiego wstrząśnienia mózgu, lecz już w klinice okazało się, że jego obrażenia są dużo poważniejsze. Podczas dwugodzinnej operacji usunięto mu krwiak mózgu, konieczne było także wycięcie fragmentu czaszki. Niestety, te zabiegi okazały się spóźnione i Dadaszew zmarł w stanie śpiączki farmakologicznej cztery dni później.

Tragiczna w skutkach porażka z Matiasem była pierwszą poniesioną przez rosyjskiego pięściarza na zawodowych ringach. Z 13 zwycięskich aż 11 wygrał przez KO i być może dlatego w tej ostatniej, 14., nie chciał się poddać, bo po prostu nie umiał przegrywać. Co prawda jako amator był srebrnym (2013) i dwukrotnie brązowym medalistą (2010, 2012) mistrzostw Rosji, czyli powinien znać granice swojej wytrzymałości, ale boks amatorski to trochę inna bajka. Poza tym jako młody chłopa i początkujący pięściarz nie miał w sobie tej samej determinacji, przez którą nie chciał zejść z ringu nawet wtedy, gdy Matias walił już niego jak bęben.
Dadaszew nie od razu swoje życiowe plany wiązał z boksem. Studiował na kierunku zarządzania sportem na uczelni w Petersburgu i z powodzeniem łączył studia z amatorskim uprawianiem boksu. Już wtedy słynął z tego, że w ringu nie uznawał kompromisów i nie odpuszczał żadnemu rywalowi. W 2017 roku po mistrzostwach Rosji dostał cios w głowę i stracił przytomność, po czym wylądował na intensywnej terapii. Wtedy lekarze zdołali go uratować, ale wyszedł ze szpitala z zakazem dalszego boksowania. Posłuchał i wycofał się z boksu i podjął pracę.

Niestety, sytuacja życiowa zmusiła go do przeprowadzki za ocean, do Stanów Zjednoczonych. Za nim przyjechała jego żona, tam urodziło się im dziecko. Trzeba było zarabiać pieniądze i ona zrodziła w nim pokusę powrotu do ringu. Liczył, że w trakcie przerwy od boksowania jego organizm sam naprawił wszystkie uszkodzenia. Po każdym z trzynastu stoczonych pojedynków z jego zdrowiem wszystko zdawało się być w porządku. Był dobrze prowadzony, miał dobrego promotora, doświadczonego trenera, miał duże umiejętności i eksperci wieszczyli mu w przyszłości walki o mistrzowskie pasy.

I pewnie dlatego sekretarz generalny Rosyjskiej Federacji Bokserskiej Umar Kremlew zapowiedział, że sprawa śmierci Dadaszewa zostanie dokładnie zbadana. „Musimy poznać prawdę o tym, co się stało. Sprawdzimy, czy podczas tej walki i po niej nie doszło do żadnych naruszeń”. Oświadczenie opublikowała też żona pięściarza, Elizawieta Apuszkina. „Maksim był dobrym człowiekiem, ale zawsze walczył do końca. Będę wychowywała naszego syna tak, aby był podobny do ojca”.

 

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Leon już może grać

Następny

Orkiestra na 56 gwizdków

Zostaw komentarz