W sezonie 1988-89 w Pucharze UEFA Bayern Monachium wbił Legii na Łazienkowskiej nawet więcej goli niż Borussia Dortmund w minioną środę, bo aż siedem. Ale legioniści 28 lat temu przynajmniej potrafili się odgryźć, bo sami wpakowali Bawarczykom trzy bramki.
Z 14 piłkarzy którzy zagrali w zespole Legii w spotkaniu z Borussią Dortmund aż dziewięciu to byli obcokrajowcy. Obiektywnie oceniając ich umiejętności żaden nawet nie zbliżył się poziomem do najsłabszego gracza wicemistrza Niemiec. To samo trzeba też powiedzieć o pięciu polskich zawodnikach. Arkadiusz Malarz akurat przeżywa najlepszy okres w swojej długiej karierze, co nie zmienia faktu, że jest bramkarzem przeciętnym. Gdyby Bartosz Bereszyński potrafił porządnie kopać piłkę, nie odszedłby zapewne z Lecha Poznań do Legii, tylko zakotwiczył na lata w jakimś niemieckim klubie. Pozyskani latem stoperzy, Jakub Czerwiński z Pogoni Szczecin i Maciej Dąbrowski z Zagłębia Lubin, nawet w naszej ekstraklasie zaliczali się do solidnych przeciętniaków. Najlepszy z tej piątki Tomasz Jodłowiec, w końcu aktualny reprezentant Polski, jest jednak tylko defensywnym pomocnikiem, czyli jego rolą na boisku jest przeszkadzania rywalom w grze. W meczu z Borussią nawet z tego zadania nie wywiązał się należycie. To jednak wszystko było wiadome jeszcze przed pierwszą od 21 lat potyczką zespołu Legii w Lidze Mistrzów.
Mimo to mieliśmy, choć pozbawioną jakichkolwiek racjonalnych podstaw, nadzieję, że legioniści zdołają chociaż powalczyć z wicemistrzami Niemiec. Na zwycięstwo liczyli chyba tylko nieuleczalnie fanatyczni kibice stołecznej drużyny, ale wiarę w „szczęśliwy remis” deklarowała zapewne większość z ponad 27 tysięcy kibiców obecnych na stadionie. Oni wszyscy niestety dali się oszukać, a w roli oszustów wystąpili tym razem wszyscy legioniści – od prezesa klubu począwszy, na ostatnim z rezerwowych skończywszy.
Niemieckie drużyny za silne?
Legia jeszcze nigdy w europejskich pucharach nie wygrała z niemieckim klubem i ta statystyka przed meczem z Borussią już stawiała warszawian w niekorzystnej dla nich psychologicznie pozycji. Bilans legijno-niemieckich potyczek to trzy remisy i pięć porażek. W sezonie 1964-65 w Pucharze Zdobywców Pucharów warszawianie przegrali u siebie z TSV 1860 Monachium 0:4, a w rewanżu zremisowali 0:0. Rok później w pierwszej rundzie trafili na klub z ówczesnego NRD Lokomotiw Lipsk. Porażka na wyjeździe 0:3 ustawiła rywalizację, bo w drugim meczu był remis. W Pucharze UEFA w sezonie 1988-89 stanął Legii na drodze wielki Bayern. W Monachium „Wojskowi” wypadli nawet przyzwoicie, bo przegrali tylko 1:3, za to na Łazienkowskiej dali Bawarczykom ostro postrzelać, ale sami też znajdowali drogę do siatki rywali. Ostatecznie ten pamiętny mecz zakończył się porażką legionistów 3:7. Po raz ostatni zespół Legii zmierzył się z niemiecką drużyną w XXI wieku. W drugiej rundzie Pucharu UEFA warszawianie przegrali u siebie z Schalke Gelsenkirchen 2:3, na wyjeździe zremisowali 0:0 i awans wywalczyli rywale.
Klęska 0:6 w meczu z Borussią Dortmund jest o tyle przykra, że od ile pod względem infrastruktury sportowej czy jakości boiska Legia nie odstaje dzisiaj od niemieckich drużyn, to pod względem sportowym dzieli ją od nich znacznie większy dystans niż dzieli trzydzieści czy jeszcze nawet piętnaście lat temu.
Liga Mistrzów nie ma priorytetu
I raczej nic nie wskazuje na zmianę tej sytuacji. A już na pewno nie siłami piłkarzy, których zatrudniają na Łazienkowskiej obecni właściciel Legii i nie staraniem albańskiego trenera Besnika Hasiego. „Co mogę powiedzieć po takim spotkaniu? Wypada tylko zgodzić się z trenerem, który ocenił je jako katastrofę. W 17 minut straciliśmy trzy gole. Na tym poziomie to niedopuszczalne, bo zawsze skończy się pogromem. Mieliśmy bazować na defensywie, a nasz plan posypał się w kilka minut. Przeciwnicy zniszczyli nas na samym początku, a później nie potrafiliśmy się już podnieść. To bolesna lekcja. Musimy ją przyjąć i spróbować wyciągnąć naukę na kolejne mecze. Nie możemy się załamywać. Przed nami ekstraklasa, gdzie nasza sytuacja także nie jest dobra. Musimy zacząć wygrywać, zdobywać punkty i poprawiać naszą sytuację w tabeli” – powiedział po meczu najskuteczniejszy strzelec Legii Nemanja Nikolić, którego albański szkoleniowiec nieoczekiwanie posadził na ławce rezerwowych i posła na boisko dopiero w 61. minucie, gdy było już 0:4. To rodzi podejrzenia, że chciał oszczędzić siły węgierskiego napastnika na niedzielny mecz w ekstraklasie z Zagłębiem Lubin, a jeśli tak było w istocie, to może to oznaczać tylko jedno – dla szefów Legii Liga Mistrzów nie jest już priorytetem. Celem głównym był awans i premia finansowa jaka z tego tytuły wpadnie do klubowej kasy.
Potwierdził to trener Besnik Hasi na konferencji po meczu z Borussią, w trakcie której przyznał z rozbrajającą szczerością, że dla Legii najważniejszy jest niedzielny mecz ligowy z Zagłębiem Lubin. Bo Legia musi zdobyć mistrzostwo i za rok znów spróbować powalczyć o awans do Ligi Mistrzów i te kilkanaście milionów euro należnej za to premii.
Nie wiadomo jednak czy kibice stołecznej drużyny zaakceptują taki model piłkarskiego biznesu. Może być z tym problem.