Agnieszka Radwańska odpadł już w I rundzie olimpijskiego turnieju w Rio de Janeiro. Przegrała z 64. tenisistką w rankingu WTA, której chciało się do Brazylii przyjechać odpowiednio wcześniej.
Porażka rozstawionej w turnieju z numerem czwartym Radwańskiej z 64. na światowej liście Chinką Saisai Zheng 4:6, 5:7 jest zapewne sensacją, chociaż jak się tak uważnie przyjrzeć olimpijskim występom naszej tenisistki, to już aż na taką niespodziankę nie wygląda. Krakowianka debiutowała w igrzyskach w 2008 roku w Pekinie, gdzie odpadła w II rundzie. Cztery lata później w Londynie przegrała już z Niemką Julią Goerges w pierwszym meczu, dokładnie w takim samym beznadziejnym stylu jak w minioną sobotę w Rio przegrała z Saisai Zheng.
Oczywiście można współczuć naszej zawodniczce, że musiała do Rio podróżować ponad 50 godzin (z Nowego Jorku przez Lizbonę) i że w trakcie tej morderczej eskapady się trochę przeziębiła. Można jej współczuć, że na przybywając do Rio zbyt późno miała zbyt mało czasu na treningi i oswojenie się z nieznaną jej wcześniej nawierzchnią kortów.
Tylko dlaczego Saisai Zheng mogła przyjechać do Rio w odpowiednim czasie, a Radwańska nie mogła? Przecież z turnieju w Montrealu odpadła 28 lipca, miała więc dość czasu żeby przybyć do Rio w stosownej porze. Zlekceważyła swój olimpijski występ i zapłaciła za to słoną cenę. Dla takiej wytrawnej profesjonalistki te błędy to kompromitacja.