’@PolskaSiatkowka – Twitter
Reprezentacja Polski siatkarzy przegrała w półfinale mistrzostw Europy ze Słowenią 1:3. Nawet jeśli był to najlepszy mecz w turnieju, nie zmienia to jednak faktu, że pod wodzą Vitala Heynena biało-czerwoni ponieśli klęskę w trzeciej tegorocznej imprezie – po Lidze Narodów i turnieju olimpijskim. Tej oceny nie zmienia nawet brązowy medal wywalczony po zwycięstwie 3:0 nad Serbią. Trzeba Belga pożegnać ozięble i oddać kadrę w lepsze ręce.
Przegrana ze Słowenią to kolejna porażka reprezentacji Polski z rodzaju niewytłumaczalnych. I druga w tym roku, po ćwierćfinałowej klęsce z Francją w turnieju olimpijskim w Tokio. Biało-czerwoni mieli wszystkie atuty po swojej stronie – grali u siebie, przy żywiołowym dopingu wypełnionych niemal po brzegi trybun katowickiego Spodka, a Heynen miał do dyspozycji wszystkich graczy 14-osobowej kadry. I mimo to nie udało się pokonać słoweńskiej drużyny prowadzonej przez Alberto Giulianiego, która nie zakwalifikowała się na igrzyska w Tokio, a na mistrzostwach świata zagrała tylko raz i nie odegrała w nich większej roli. Słoweńcy rekompensowali sobie te niepowodzenia w mistrzostwach Europy, na dodatek w czterech ostatnich edycjach robili to zawsze kosztem polskiego zespołu. W 2015 roku biało-czerwoni przegrali z nimi w Sofii w ćwierćfinale, w 2017 roku w barażach o ćwierćfinał przed własną publicznością, w 2019 roku w wypełnionej po brzegi słoweńskimi kibicami Arenie Stozice w Lublanie w półfinale, a w tym roku także w półfinale nie dali im rady nawet w „Spodku”.
Można oczywiście powiedzieć, że nasi siatkarze popadli w jakiś „słoweńska klątwa”, coś na wzór „klątwy olimpijskich ćwierćfinałów”, bo na tym etapie odpadali we wszystkich startach na igrzyskach w XXI wieku. Zapewne jakiś wpływ na postawę naszych graczy to ma, skoro w Tokio lęk przed ćwierćfinałową porażka skutecznie splątał im nogi w meczu z Francją, zaś w sobotę podobny paraliż przeszkodził im w zwycięstwie nad Słoweńcami, chociaż po koncercie gry w pierwszym secie to zwycięstwo było dla wszystkich oczywistą oczywistością.
To chyba nie jest przypadek, że nasi siatkarze od zdobycia w 2018 roku mistrzostwa świata potem przegrali właściwie wszystkie najważniejsze mecze. Dlaczego tak się dzieje, skoro ponoć mamy najliczniejszą na świecie kadrę wyśmienitych zawodników, z których można bez żadnego trudu zestawić trzy mocne drużyny, zdolne walczyć o najwyższe laury. Dlaczego Heynenowi nie udało się stworzyć drużyny tak mocnej, żeby zdobyła i olimpijskie złoto, i mistrzostwo Europy, a także dla rozrywki i podtrzymania formy wygrała również Ligę Narodów? Dlaczego nasi siatkarze, tak doświadczeni i ograni na wielkich imprezach, jak Bartosz Kurek, Michał Kubiak czy Fabian Drzyzga nie wytrzymali mentalnie tegorocznych wyzwań i zawiedli pokładane w nich nadzieje. A gdy presji nie wytrzymali liderzy kadry, ich śladem poszła reszta i nagle wszyscy nasi siatkarze w trzecim secie meczu ze Słowenią zaczęli popełnić kardynalne błędy i zespół rozpadł się na kawałki.
Nie ma żadnego powodu do dyskusji, czy Vital Heynen powinien nadal prowadzić polska kadrę. Wyniki jego pracy są jednoznacznie dyskwalifikujące go w tej roli. Chłop niewątpliwie bardzo chciał dobrze, ale ewidentnie nie poradził sobie z prowadzeniem kadry, w której ma co najmniej 30 równorzędnych zawodników. Sztuką jest wybrać z nich graczy odpowiednich, a nie o najgłośniejszych nazwiskach. Sztuka też jest dobrze przygotować zespół do turnieju – fizycznie, taktycznie i mentalnie. Wygląda na to, że Heynen tego dobrze nie potrafi robić, ale ta jego nieumiejętność wychodziła w najważniejszych meczach, gdy po drugiej stronie siatki stawali rywale nie gorsi, za to lepiej zgrani i bardziej zdeterminowani. Bartosz Kurek w ostatnim secie meczu ze Słowenią nie zdobył punktu po żadnym ze swoich sześciu ataków, Wilfredo Leon nie zaserwował w najważniejszych momentach asa, nie postawił skutecznego bloku i stracił kilka punktów po złym odbiorze piłki, Michał Kubiak bez przerwy tracił punkty po nieprzemyślanych akcjach, a Fabian Drzyzga rozgrywał piłki wedle doskonale wszystkim znanych schematów, więc Słoweńcy w ciemno przesuwali się w miejsca, gdzie rozgrywający polskiej drużyny posyłał piłkę. Nie bardzo wiadomo dlaczego Heynen nie dokonał zmian, dlaczego nie posłał do walki Kamila Semeniuka, Tomasza Fornala i Aleksandra Śliwki. Teraz nie ma to już znaczenia, bo po meczu o brązowy medal jego kontrakt wygasł i wątpliwe by ktoś z PZPS chciał jeszcze z nim rozmawiać o czymś innym, niż tylko finansowe rozliczenia.
Nasi siatkarze sprężyli się w meczu o brązowy medal bardziej niż Serbowie, którzy w półfinałowej porażce z Włochami stracili szanse na obronę mistrzowskiego tytułu. Wygrana 3:0 została okrzyczana jako sukces, ale to tylko PR-owski bełkot. Polacy mieli wszystkie atuty w ręku, żeby ten turniej wygrać, lecz zajęli tylko trzecie miejsce. Brązowy medal jest ich porażką, nie sukcesem. A władze PZPS powinny przyjrzeć się bliżej włoskiemu eksperymentowi (odmłodzona radykalnie reprezentacja Włoch zdobyła mistrzostwo Europy pokonując w finale Słowenię 3:2) – u nas też jest pokolenie młodych, piekielnie utalentowanych i pozbawionych kompleksów i wolnych od przesądów siatkarzy. Trzeba tylko dać im trenera z wizją i pomysłem, a sukcesy, te prawdziwe, mierzone złotymi medalami, z pewnością przyjdą. Trzeba schować dwa tytuły mistrzów świata do gabloty i zacząć wszystko od początku. Nie twierdzimy, że nowy selekcjonera reprezentacji Polski powinien zrezygnować z Kurka, Kubiaka, Drzyzgi, Nowakowskiego czy Zatorskiego, na pewno jednak nie powinien zaczynać układania kadry akurat od tych właśnie zawodników.