9 grudnia 2024

loader

Wszyscy już biją Legię w ekstraklasie

’@LechiaGdanskSA – Twitter

Piłkarze Legii dobrze radzą sobie w tym sezonie w europejskich pucharach, ale chociaż w fazie grupowej Ligi Europy pokonali Spartaka Moskwę i Leicester City, to w ekstraklasie w minioną niedzielę przegrali już piąty mecz, ulegając w Gdańsku Lechii 1:3. 15. miejsce po 10. kolejkach to lokata dla obrońców tytułu raczej kompromitująca.

Legioniści w miniony czwartek pokonali Leicester City 1:0, a mogli wygrać nawet wyżej. Po dwóch kolejkach Ligi Europy warszawianie są na pierwszym miejscu w grupie, mając za plecami Spartaka Moskwa, Leicester i SSC Napoli. Każdy z tych klubów bije Legię na głowę pod względem finansowym oraz jakością posiadanych piłkarzy. I żeby było jasne, w przegranych potyczkach z mistrzami Polski ani rosyjski, ani tym bardziej angielski zespół nie były gorsze. Poniosły porażki, bo składająca się głównie z cudzoziemskich graczy drużyna trenera Czesława Michniewicza rzuciła przeciwko nim na szalę wszystko, co miała najlepszego i walczyła zaciekle o piłkę na każdym metrze boiska.
Nie trzeba było ich do tego specjalnie nawet motywować, bo zwycięstwo z zespołami z ligi rosyjskiej czy angielskiej Premier League jest najlepszą promocją dla każdego piłkarza występującego w niżej notowanych w rankingu UEFA ligach. A wiadomo przecież, że Legia, chociaż płaci najlepiej w polskiej ekstraklasie, na razie nie wytrzymuje jeszcze pod tym względem konkurencji z klubami z zachodniej Europy. Dlatego jest traktowana jak świetna trampolina do pokazania się na europejskiej arenie i zdobycia dla siebie bardziej intratnego kontraktu.
Trudno im o motywację?
Problem w tym, że większość cudzoziemskich graczy spina się tylko na mecze w europejskich pucharach, natomiast w polskiej lidze wypruwać żył już im się nie chce. Tymczasem rywale w PKO Ekstraklasie mobilizują się szczególnie właśnie na mecze z Legią, czego nie ukrywał przed niedzielną potyczką trener Lechii Gdańsk Tomasz Kaczmarek. I jego podopieczni zagrali przeciwko legionistom z taką samą zawziętą determinacją, z jaką oni sami walczyli w czwartek w spotkaniu z Leicester. Warszawianie nie odpowiedzieli tym samym, a jeszcze na dodatek kilku kluczowych graczy przekonało trenera Michniewicza, że są po walce z angielskim zespołem kompletnie wykończeni i potrzebują odpoczynku. Szkoleniowiec „Wojskowych” posadził więc na ławce Lirima Kastratiego, Andre Martinsa, Josuę, Mahira Emreliego i Luquinhasa, ale ponieważ po pierwszej połowie Legia przegrywała 0:1, zaraz po przerwie posłał tych graczy do walki. Nic tym nie zyskał, bowiem po zmianie stron gdańszczanie zdobyli jeszcze dwie bramki, a legionistów stać było jedynie na honorowe trafienie Tomasz Pekharta, na dodatek z rzutu karnego.
Niczym innym jak brakiem motywacji niepowodzeń Legii na krajowym podwórku wytłumaczyć się nie da. Statystyki z meczu z Lechią to potwierdzają. Do przerwy legioniści byli w posiadaniu piłki jedynie przez 30 procent czasu gry, nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę rywali, a przy większym szczęściu napastników Lechii mogli wrócić do domu z większym bagażem straconych goli.
Wypada jednak zauważyć, że z pięciu poniesionych w tym sezonie porażek w ekstraklasie, aż cztery warszawski zespół doznał na wyjazdach (z Radomiakiem 1:3, Wisłą Kraków 0:1, Śląskiem Wrocław 0:1 i teraz z Lechią 1:3), a na swoim stadionie uległ jedynie Rakowowi Częstochowa (2:3).
Nie zmienia to jednak ogólnej oceny popisów ekipy Michniewicza na krajowym podwórku, wedle której „gra ona topornie, strzela mało goli i dużo ich traci, nawet w spotkaniach ze słabeuszami, jak Górnik Łęczna”. Legia jest w obecnie na 15. miejscu w tabeli, czyli tuż, tuż nad strefą spadkową, w której ugrzęzły zespoły Bruk-Betu Nieciecza, Górnika Łęczna i Warty Poznań. Michniewicz stara sie trzymać fason i na konferencjach prasowych bagatelizuje sytuację zapewniając, iż jego zespół jest w stanie wygrać kilka meczów z rzędu i bynajmniej nie będzie to dla niego jakimś wielkim wyczynem.
Stargane nerwy Mioduskiego
Po przerwie na reprezentację będzie mógł czynem dowieść słuszności tej tezy, bowiem Legia podejmie na Łazienkowskiej lidera ekstraklasy Lecha Poznań, potem czeka ją wyjazdowa potyczka w Gliwicach z Piastem i ponownie u siebie z Pogonią Szczecin.
Nie jest żadną tajemnicą, że relacje trenera Michniewicza z właścicielem klubu Dariuszem Mioduskim nie są najlepsze. Szkoleniowiec lubi narzekać na zbyt wąska kadrę zespołu, przez co – jego zdaniem – jest mu teraz tak trudno godzić występy w europejskich pucharach z grą w ekstraklasie. Problem w tym, że zespół pod jego wodzą nie potrafi grać widowiskowo, na wskroś ofensywnie, tylko muruje dostęp do własnej bramki i liczy na kontrataki. O ile w Lidze Europy w starciach z mocniejszymi rywalami taki styl jeszcze da się jakoś usprawiedliwić, to już na krajowym podwórku z pewnością nie. Bo Legia „od zawsze” jest zespołem, od którego oczekuje się nie tylko kolejnych mistrzowskich tytułów, lecz także widowiskowej gry i efektownych, wielobramkowych zwycięstw. Po to kibice przychodzą na stadiony – nie tylko na Łazienkowską, ale także w innych miastach. Nie bez powodu to właśnie potyczki z legionistami są na ogół meczami z największa frekwencją na wszystkich pozostałych stadionach w ekstraklasie.
Cała moc na Ligę Europy
Trudno zaprzeczyć opinii, że Mioduski w relacjach z Michniewiczem trochę jest zakładnikiem trenera, który cieszy się poparciem pewnej wpływowej grupy medialnej. I to pod wpływek serii krytycznych z jej strony opinii właściciel Legii sprowadził w ostatnim okienku transferowym do najlepszej już przecież drużyny w kraju aż 10 nowych piłkarzy, z których dwóch kosztowało go dwa i pół miliona euro (Ihor Chartin i Lirim Kastrati), a przecież Mahir Emreli, Maik Nawrocki, Mattias Johansson i Josue to też nie były zakupy za czapkę gruszek. Takie wzmocnienia same w sobie powinny być gwarancją, że zespół będzie miał odpowiedni potencjał sportowy nie tylko na europejskie puchary, ale też na polską ekstraklasę.
Michniewcz tymczasem cały potencjał zużywa tylko na Ligę Europy, co jest pomysłem chybionym, albowiem z góry można przewidzieć, że ostatecznie i tak nie wygra rywalizacji z SSC Napoli i Leicester City o wyjście z grupy. Może natomiast do końca jesiennej rundy zaprzepaścić szanse na obronę mistrzowskiego tytułu, bo Lech Poznań, Pogoń Szczecin, Raków Częstochowa i Lechia Gdańsk systematycznie powiększają przewagę punktową, która może w grudniu osiągnąć wielkość niemożliwą już do odrobienia w rundzie wiosennej.

trybuna.info

Poprzedni

Heynen zazdrości swojemu następcy

Następny

Wyniki 10. kolejki PKO Ekstraklasy

Zostaw komentarz